Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ratownicy górniczy: bohaterowie nie są nam tutaj potrzebni (zdjęcia, wideo)

Dariusz Chajewski 68 324 88 79 [email protected]
W Jednostce Ratownictwa Górniczo-Hutniczego zatrudnionych jest 13 zawodowych ratowników górniczych mających do dyspozycji 400 przeszkolonych ratowników, którzy na co dzień pracują na dole.
W Jednostce Ratownictwa Górniczo-Hutniczego zatrudnionych jest 13 zawodowych ratowników górniczych mających do dyspozycji 400 przeszkolonych ratowników, którzy na co dzień pracują na dole. Mariusz Kapała
Gdy na ulicach pojawia się pędzący biały wóz bojowy ratownictwa górniczego, natychmiast w stacji w Sobinie dzwonią telefony. I pada pytanie: gdzie? To rodziny mające kogoś na dole...

W poniedziałek następuje zmiana warty, chociaż raczej powinniśmy powiedzieć... wachty. Po tygodniowym dyżurze trzy zastępy ratowników górniczych opuszczają obiekt górniczego pogotowia ratowniczego w Sobinie, ich miejsce zajmują trzy kolejne pięcioosobowe zespoły, po jednym z każdej z kopalń KGHM. Tutaj, w stacji ratownictwa górniczego, dyżur pełni 19 osób stanowiących siły pierwszego rzutu. W Jednostce Ratownictwa Górniczo-Hutniczego zatrudnionych jest 13 zawodowych ratowników górniczych mających do dyspozycji 400 przeszkolonych ratowników, którzy na co dzień pracują na dole. Każdy z nich co roku musi zaliczyć najmniej dwa dyżury w Sobinie.

- Ratownikami muszą być górnicy pracujący na co dzień na dole, mający kontakt z trudnymi warunkami geologiczno - górniczymi - mówi Marek Kowalik, zastępca dyrektora Jednostki Ratownictwa Górniczo-Hutniczego. Oni wiedzą, jak się zachować. Gdybyśmy mieli tylko zawodowców, którzy czekaliby w stacji na alarm, straciliby właśnie tzw. węch ruchowy, instynkt, który mają tylko pracownicy dołowi.

Ratownikiem może zostać każdy górnik, który skończył 21 lat, co najmniej rok przepracował w kopalni i ma tzw. dołowy etat. Kandydat składa podanie do kopalnianej stacji ratownictwa. Najpierw badany jest stan zdrowia kandydata, przechodzi on wyśrubowane testy wydolnościowe identyczne z tymi, którym poddawani są sportowcy. Kolejny etap selekcji to badania psychologiczne.

- Tutaj odsiew jest największy - mówi zawodowy ratownik Jacek Gąsieniec. - Przede wszystkim trzeba wykluczyć indywidualistów. Nie ma miejsca na tzw. kozaczenie, Rambo nie jest nam potrzebny, gdyż bohaterem zostaje się zazwyczaj po śmierci. Każdy zastęp musi być sprawnie działającym zespołem. Tak, aby bezpiecznie przeprowadzić akcję ratowniczą. Bezpieczną także dla ratowników.

Ze stosu podań pozostają nieliczne do kolejnego etapu rekrutacji. Bywają nabory, gdy ratownikiem zostaje jeden na trzydziestu kandydatów, statystycznie udaje się to jednemu na dziesięciu. Bo i pozory często mylą. Cytując jednego z ratowników, na kwalifikacje przychodzą takie „charty”... I nagle przepadają na testach.

- Dlaczego tak wielu górników chce być ratownikami?

- Trochę dlatego, że ratownicy to elita - mówi Jacek Gąsieniec. - To ludzie, którzy wymagają od siebie więcej i chcą zrobić coś dla innych. Jest oczywiście pieniężny dodatek ratowniczy, nagroda jubileuszowa co trzy lata, ale naprawdę nie o to chodzi.

- Ja nie chcę tutaj takich, dla których ważny jest dodatek - dodaje dyrektor Kowalik.

- Najważniejszą cechą ratownika jest poczucie odpowiedzialności - dorzuca Gąsieniec. - Idąc do akcji, ryzykujemy zdrowiem, życiem swoim, ale i towarzyszy. Co najistotniejsze, nie można się do niej przygotować. Każda jest inna, tak jak różne są warunki stropowe, różna jest każda z kopalń, każdy z chodników. To jakby inne organizmy. Nie wiemy, czy strop się posypie, czy będą wstrząsy wtórne... Jednak doświadczeni górnicy zdają się na pierwszy rzut oka wiedzieć, jak zachowa się strop.

W poniedziałek dyżur medyczny pełnił Zdzisław Jankowski, lekarz psychiatra. Jest jednym z jedenastu medyków, którzy mają podpisane umowy z KGHM Polska Miedź S.A.. Nawiasem mówiąc także lekarze muszą mieć żelazną kondycję, która na bieżąco jest sprawdzana.- Już 38 lat pracuję w pogotowiu i nie pamiętam, co mną kierowało, że tutaj trafiłem - żartuje Jankowski. - Może chęć przygody... Miałem ich mnóstwo. Najbardziej zapadła mi w pamięć akcja z 19 marca 2013 roku, gdy spod zawału wydobywaliśmy dziewiętnastu uwięzionych górników.

Gdy dzieje się coś niedobrego, dyspozytor górniczy ruchu kopalni dzwoni do dyspozytora górniczego pogotowia ratowniczego, a ten wciskając „magiczny” dzwonek podrywa zastępy ratownicze, które w ciągu kilkudziesięciu sekund wskakują do wozu bojowego przypominającego luksusowy autokar.

Niezależnie od tego, czy jest to akcja zawałowa czy pożarowa, sprzęt jest już spakowany w tym specjalistycznym pojeździe. Wyjazd za bramę zajmuje najwyżej minutę. Dotarcie do najbardziej odległego szybu nie może trwać dłużej niż 20 minut. W tym samym czasie każda z kopalń przysyła jeden swój zastęp do Sobina i te trzy zespoły razem stanowią w tym momencie kolejną ekipę dyżurną. W historii dwukrotnie okazywało się, że podrywany był, do innej akcji ratowniczej, także ten zespół ubezpieczający. Te kolejne zastępy rekrutowane są spośród ratowników, którzy pracują aktualnie na dole lub mają akurat przerwę w pracy zawodowej. W każdej z kopalnianych stacji ratownictwa górniczego zainstalowany jest system powiadamiania drogą esemesową. Po mobilizacji zastępy z kopalni, w której doszło do nieszczęścia, często uczestniczą w akcji ratowniczej jako dodatkowe siły.

Z Krzysztofem Matysiakiem wędrujemy przez korytarze stacji w Sobinie. Przypomina miniaturową kopalnię. Mamy zatem szyb, którego część jest zatopiona, są chodniki i korytarze... Słowem w stacji próbuje się odtworzyć warunki, które panują lub mogą panować na dole. W komorze cieplnej może panować temperatura 45 stopni i wilgotność 90 procent. W basenie ćwiczą nurkowie, a po ścianach szybu wspina się grupa wysokościowa. Tutaj dyżurujące zastępy ćwiczą działanie w najbardziej ekstremalnych warunkach. Obserwujemy zajęcia zastępu z kopalni Rudna. Ciasny, niski chodnik, gaz... Ratownicy poruszają w maskach tlenowych, czołgają się. Całą operację na monitorze obserwuje Krzysztof Matysiak. Wszystko przypomina zaawansowane gry komputerowe.

- Zostałem ratownikiem, aby pomagać kolegom - mówi Krzysztof Wabik, zastępca zastępowego. - Od najmłodszych lat chciałem być policjantem lub strażakiem. Jestem górnikiem, ale w ten sposób, w ratownictwie, mogę realizować to dziecięce marzenie.

W tym czasie zastępowy Marek Dobrychłop, pierwszy ratownik Tomasz Cieślak, drugi ratownik Marcin Świtoń i trzeci ratownik Mariusz Dul przygotowywali się do kolejnego treningu.

- Każdy z nas ma przydzielone konkretne działania - mówi Dobrychłop. - Stąd staramy się działać jak sprawny mechanizm... Gdy zabrzmi dzwonek, wskakujemy do wozu bojowego, w którym się przebieramy. W tym momencie dowiadujemy się też, jaki rodzaj akcji nas czeka. Tutaj potrzebny jest automatyzm, nie ma miejsca na błąd. Wystarcza drobna usterka sprzętu i wycofywany jest z akcji cały zastęp. I maleją szanse ofiar wypadku na ratunek.

Wraz ratownikami do akcji rusza mechanik. To często jest zawodowy ratownik górniczy.

- Na tych półkach leżą aparaty tlenowe PSS 90 i PS 7000 - tłumaczy pierwszy mechanik Piotr Cukrowski. - To sprzęt strategiczny, każdy z aparatów jest sprawdzony i podpisuje się pod nim konkretny mechanik, który dokonuje jego przeglądu. Każdy aparat ma swoją kartotekę

Oglądamy kolejne magazyny. Jak tłumaczą, ratownicy muszą się przez cały czas uczyć, bo sprzęt zmienia się szybciej niż elektronika, której także jest coraz więcej. I słyszymy relację z jednej z niedawnych akcji, gdzie bezradni ratownicy wzywali już lekarza ze sprzętem do amputacji ręki górnika, która znalazła się pod ciężką maszyną. W ostatniej chwili dotarły nowoczesne podnośniki stutonowe, które umożliwiły podniesienie monstrualnej maszyny o kilka centymetrów. To wystarczyło, aby uratować koledze rękę.

Ten bezwzględny porządek panuje także w wozie bojowym. Wszystko ma swoje miejsce, są dwa komplety sprzętu w wariancie zawałowym i pożarowym. Przy zestawach znajdują się dwie karteczki z instrukcją dla każdego ratownika, z wymienionym sprzętem potrzebnym przy konkretnym wariancie akcji. Pełen zestaw, wraz z dwoma butlami z tlenem,  który trzeba wnieść na plecach, waży około 50 kg. Mechanik dźwiga nawet 20 kg więcej. Wóz bojowy jest non stop podłączony do zasilania, aby w każdej chwili mógł wystartować. Tutaj najważniejszy jest czas. Dyżurni ratownicy wszystko robią wspólnie, nawet na posiłki jadą razem. W kącie rura do zjeżdżania, jak w strażackiej remizie.

To zabawa dla młodych? Gąsieniec tylko lekko się uśmiecha. Oto okazuje się, że jeszcze nie tak dawno było ograniczenie wieku. Jednak wielu ratowników zadawało pytanie - dlaczego. Dlaczego pięć­dziesięciokilkulatek, biegający maratony, przejeżdżający setki kilometrów na rowerze, a do tego doświadczony ratownik, nie może służyć pomocą tak długo, jak długo pozwala mu na to kondycja?

- Moje osobiste wspomnienie? - upewnia się Gąsieniec. Kilka lat temu, to było 30 grudnia, byłem po zmianie. Obudziło mnie tąpnięcie, żyrandol tańczył na wszystkie strony. Zostałem zmobilizowany z domu. Wyciągaliśmy 22-letniego chłopaka, pomocnika kotwiarza, ledwie kilka miesięcy na kopalni. Nie miał szans, mocno przysypało go drobnym grysem. Każdy górnik ma w lampie górniczej nadajnik, jeśli namierzymy lampę, namierzymy i jego. Chłopak był wsunięty pod maszynę, nie zdążyliśmy...

Bywa, że po takiej akcji, zwłaszcza gdy do czarnego worka trzeba wkładać ciało, ratownicy rezygnują. Odchodzą.

Gdy dyrektora Marka Kowalika pytamy o akcję, która najbardziej zapadła mu w pamięć, słyszymy po raz kolejny tę samą historię o 19 uwięzionych przez siedem godzin górnikach w kopalni Rudna. Dlaczego dla tak wielu ludzi była ona ważna?

- Bo pokazała to, co w naszej profesji jest najważniejsze - odpowiada dyrektor. - Przede wszystkim udało się wyprowadzić wszystkich górników. To była potężna akcja w kopalni Rudna. Zazwyczaj wiemy, gdzie są górnicy, ale to tąpnięcie było tak silne, że w gruzach legła cała infrastruktura wraz z łącznością. Uwięzieni górnicy byli rozrzuceni na bardzo dużej powierzchni. Okazało się, że łatwiej było dojść do nich z sąsiedniej kopalni. I potrzebni są ratownicy z doświadczeniem wysokościowym, a raczej speleologicznym. Wyprowadzono wszystkich wąskimi przesmykami.

Jak mówi Kowalik, rozwiązanie problemu ratownictwa w KGHM Polska Miedź S.A. jest unikalne. W kombinacie długo zastanawiano się nad modelem ratownictwa. Kiedyś każdy zakład musiał mieć zakładową zawodową straż. W latach 90. podjęto decyzję, że ster ratownictwa górniczego i straży pożarnej znajdzie się w jednym ręku. Najpierw dokonano rewolucji w strażnicach, potem wymieniono sprzęt. Wreszcie proces szkolenia, który tak naprawdę trwa do dziś.

- Pracownik, który nawet przychodzi do nas z uprawnieniami strażaka, natychmiast jedzie na trwające niemal pół roku specjalistyczne szkolenie - dodaje Kowalik. - Znawcy mówili, że nie zdołamy połączyć tych dwóch systemów ratownictwa. Daliśmy radę. Nasi ratownicy działają pod ziemią, ale i na powierzchni. Nawet gdy dochodzi do wypadku w hucie, nasze zespoły docierają szybciej niż pogotowie ratunkowe i jesteśmy do działań lepiej przygotowani.

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska