Trwa akcja ratownicza ostatniego z zasypanych górników w KWK Bielszowice. Ratownik zawsze do końca chce wierzyć, że idzie po żywego człowieka. Upływający czas działa jednak na jego niekorzyść. Czy podczas tej drogi pojawiają się momenty zwątpienia?
Nie. Jesteśmy szkoleni od stu lat w myśl dewizy: zawsze idziemy po żywego człowieka. Ratownik jest zadaniowcem. Otrzymuje zadanie, którym jest, jak najszybciej dotrzeć do poszkodowanego. Z własnego doświadczenia wiem, że podczas akcji nie ma miejsca na rozmyślanie. Myślimy tylko i wyłącznie o poszkodowanym i o tym, jak możliwie najszybciej do niego dotrzeć. Oczywiście, jesteśmy świadomi czyhającego niebezpieczeństwa. W trakcie akcji zawałowej zawsze jest ryzyko wystąpienia wstrząsów wtórnych, ale swoje myśli skupiamy na poszkodowanym, tym, że ma rodzinę, która na niego czeka, a my musimy, jak najszybciej do niego dotrzeć i udzielić mu pomocy. W KWK Bielszowice sytuacja jest o tyle specyficzna, że ratownicy dość szybko dotarli do pierwszego z poszkodowanych. Mieli z nim kontakt, udało się go wykopać i udzielić mu pierwszej pomocy. Teraz starają się wyrwać ziemi drugiego człowieka.
Dużo mówi się o tym, że ratownicy górniczy w KWK Bielszowice pracują w ekstremalnie trudnych warunkach. Jakie warunki na dole tam teraz panują?
Warunki zależą od charakterystyki akcji. W tym przypadku mamy do czynienia z akcją zawałową. Nie ma zagrożenia wypływu metanu. Oczywiście, jeśli dojdzie do wstrząsów wtórnych, może nastąpić nagły wypływ i może dojść do sytuacji, w której atmosfera stanie się niezdatna do oddychania. Ratownicy, aby przeżyć, muszą się wtedy posiłkować aparatami ucieczkowymi, bądź jeśli mają na sobie tlenowe, to tlenowymi. W Bielszowicach nie ma takiej potrzeby, jest wystarczająca ilość powietrza. Musimy sobie jednak zdawać sprawę z tego, że dorosły mężczyzna musi tam wczołgać się w otwór o wymiarach 30 na 50 cm i ręcznie przegrzebywać nie tyle węgiel, co sprasowane elementy maszyn i urządzeń górniczych wymieszane z węglem. Do tego panuje wysoka temperatura i jest ograniczony dostęp do powietrza. Obciążenie jest bardzo duże, udziela się stres. Stres związany z tym, żeby dotrzeć jak najszybciej do poszkodowanego. Ratownicy w Bielszowicach zmieniają się co kilkanaście lub kilkadziesiąt minut. W zależności od tego, jaki fragment wyrobiska przebrali. Pracują ręcznie, mają do dyspozycji piły, ale też ręczne. Muszą niekiedy przecinać stalowe elementy. Warunki są bardzo ciężkie. Ratownicy transportują elementy, które ważą nieraz kilkadziesiąt kilogramów, muszą je przeciągać w pozycji leżącej pod brzuchem, albo obok siebie. Na dole jest baza ratownicza z kierownikiem akcji na czele i to on podejmuje decyzję odnośnie tego, ile zastępów ma wyjść do akcji, ile na ubezpieczanie. W bazie są ratownicy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego, ale też z innych kopalń, w tym m.in. dwa zastępy z kopalni Mysłowice-Wesoła.
Zdarzyło się panu, że szedł pan po swoich kolegów?
Tak. Brałem praktycznie udział w większości dużych akcji ratowniczych, które miały miejsce na Górnym Śląsku w ostatnich latach, w tym w akcji ratowniczej w rejonie ściany 560 w kopalni Mysłowice-Wesoła w 2014 roku. To była bardzo rozbudowana akcja pożarowa, nie zawałowa, jak ta w Bielszowicach. Miałem też okazję brać udział w potężnej akcji po wstrząsie na Ruchu Śląsk. Jesteśmy szkoleni, aby nie rozgraniczać poszkodowanych na znajomych i nieznajomych. Zawsze wykonujemy polecenia kierownika akcji i sztabu. Uważam, że ratownictwo górnicze w Polsce to najwyższa klasa światowa. Praktycznie we wszystkich kopalniach Polskiej Grupy Górniczej panuje II stopień zagrożenia tąpaniami. To ten najwyższy obecnie występujący. Po naszej stronie stoi ogromne doświadczenie. Mamy tylko nadzieję, że jak najmniej będziemy mieli okazji na to, żeby wykorzystywać swoje umiejętności.
Zobacz także
Która z akcji, w których brał pan udział, była dla pana najtrudniejszą?
W Mysłowicach-Wesołej w 2014 i na Ruchu Śląsk w 2015 roku. To były dwie bardzo ciężkie akcje. Na Śląsku występowały zagrożenia skojarzone – dwa czy trzy razy miały miejsce odprężenia wtórne, atmosfera była niezdatna do oddychania. Zostałem tam oddelegowany na dwa miesiące. Nie dokopaliśmy się do dwóch poszkodowanych i musieliśmy drążyć całkowicie nowe wyrobisko. Na Wesołej z kolei, pamiętam, że były bardzo przekroczone normy tlenku węgla. O ile wartość dopuszczalna wynosi 26 ppm, to po przekroczeniu wlotu do chodnika stężenie wynosiło 50 tys. ppm. Osunięcie maski groziło śmiercią.
Co się dzieje, gdy ratownicy dotrą już do poszkodowanego górnika? Przebijają się przez te wszystkie ściany, widzą człowieka, wiedzą, że żyje i co dalej?
Z racji tego, że ratownicy są przeszkoleni z udzielania pierwszej pomocy, to muszą stwierdzić, w jakim stanie jest poszkodowany, czy np. nie ma podejrzenia urazu kręgosłupa. Muszą go zabezpieczyć, przygotować do transportu i możliwie szybko wyprowadzić z miejsca zagrożenia.
Jak sobie radzicie, kiedy nie uda się pomóc uwięzionemu pod ziemią na czas?
Najczęściej odbieramy to w kategorii porażki. Czasem, mimo naszych starań, okazuje się, że górnik zginął na miejscu, nie miał szans przeżyć wypadku. Gdybyśmy dotarli do niego szybciej, nic by to nie zmieniło. Każdy radzi sobie z tym inaczej. Ratownicy to grupa ludzi raczej sprawnych fizycznie, niektórzy odreagowują uprawiając sport.
Korzystacie z pomocy psychologa?
Jest taka możliwość, kierownik akcji powinien zapewnić dostęp do psychologa. Niemniej jesteśmy specjalnie przeszkoleni, każdy ratownik przechodzi raz w roku badania, w tym także psychologiczne. Do ratownictwa górniczego nie idą przypadkowe osoby. Już na etapie rekrutacji i szkolenia kandydaci są weryfikowani pod kątem określonych cech psychofizycznych. Na kopalni pracuje 3 tys. ludzi, a ratowników jest 150. Ratownik musi być odporny na stres, umieć działać w grupie, nie popadać w skrajne emocje. To chyba takie najbardziej podstawowe warunki, poza sprawnością fizyczną, które muszą spełniać kandydaci na ratowników.
Nie ma tu miejsca dla indywidualistów?
Ratownicy pracują w zespołach pięcioosobowych, często spięci linką. To musi być kolektyw nakierowany na wykonanie konkretnego zadania. Każdy musi sobie nawzajem zawierzyć własne życie. W trakcie akcji może okazać się, że ratownicy będą musieli ratować się nawzajem. Tylko razem tworzymy zastęp. Tak jak pani powiedziała, nie ma w nim miejsca dla indywidualistów.
Ma pan żonę, dziecko. Jak podchodzą do tego, co pan robi? Rozmawiacie w domu o pracy, o tym, że może pan z niej nie wrócić?
Mam trzyletniego synka, który raczej nie jest świadomy tego, jak niebezpieczna jest praca, którą wykonuję. Żona oczywiście bardzo się martwi. Myślę, że jak każda żona ratownika górniczego, martwi się podwójnie. Podobnie, jak członkowie rodzin strażaków i pracowników innych jednostek ratowniczych. To nie są zawody, które może wykonywać każdy. W domu nie rozmawiamy o tym, że mogę nie wrócić z pracy. Żona jest świadoma ryzyka, ja także. Gdybym jednak myślał o nim wychodząc do pracy, nie mógłbym uprawiać tego zawodu. Zjeżdżając do akcji, wierzę, że zostałem odpowiednio do niej przeszkolony i moje doświadczenie, pozwoli mi dobrze wykonać powierzone zadanie.
Nie przeocz
- Najlepsze porodówki w woj. śląskim. Tu urodzisz w komfortowych warunkach
- Czerwone strefy w woj. śląskim. Jakie obostrzenia rząd wprowadzi w 35 powiatach?
- Jarmark Bożonarodzeniowy w Katowicach trwa. Co możemy kupić i w jakiej cenie?
- Ceny karpia na święta 2021 wyższe niż przed rokiem. Ponad 20 złotych za kilo WIDEO
Musisz to wiedzieć
Strefa Biznesu: Te firmy będą zatrudniały w najbliższym czasie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?