Rudolf Lewko ma 95 lat, ale krzepy, wigoru i bystrości umysłu mógłby mu pozazdrościć niejeden młodzian. - A przecież byłem tak wątłym i anemicznym dzieckiem, najsłabszym z rodzeństwa. Sam się dziwię, że wciąż jestem w formie. Życie miałem niełatwe, ale dobre. Bo byłem dobry dla ludzi, nikomu krzywdy nie robiłem, miałem w sobie dużo serdeczności - mówi pan Rudolf.
Gdy w 1945 r. razem z rodzicami zamieszkał w drewnianym domu nad samą Wartą, wcale nie było łatwo o międzyludzką życzliwość.
Wojna zmieniła wszystko
- Zjechali tu ludzie z różnych stron Polski, zostało też kilku Niemców. Miałem sąsiadkę autochtonkę. Ludzie potrafili jej dokuczać, ja przeciwnie, żyliśmy w zgodzie jak sąsiad z sąsiadem. Bo przecież nie jest ważne kto jakiej jest narodowości, ważne jakim jest człowiekiem. Trzeba być dobrym dla ludzi - opowiada starszy pan, który urodził się i wychował we wsi Pleników w dawnym woj. tarnopolskim.
- Mieliśmy duże gospodarstwo, piękne urodzajne ziemie, konie, owce, świnie. Nauczycielka uczyła nas w swoim domu, kolejne klasy robiłem w sąsiednich miejscowościach. Gdy miałem 14 lat, zacząłem sam prowadzić sklep tzw. kółek rolniczych. Ledwo mnie było widać zza wysokiej lady - wspomina z uśmiechem pan Rudolf. Jak mówi, wtedy nikt nie dzielił ludzi ze względu na narodowość. Obok siebie, w przyjaźni zgodnie żyli Polacy, Ukraińcy, Żydzi.
Wszystko zmieniła wojna. - Gdy weszli bolszewicy, zabrali co się dało. Było okropnie, ale gdy w 1941 r. przyszli Niemcy, dopiero się zaczęło. Ludzie jedli zupę z lebiody, placki z pokrzywy. Mnie Niemcy wysłali do obozu pracy w oddalonym o 25 km Złotowie. Praca była okropnie ciężka, przy liniach kolejowych, wciąż towarzyszył nam głód, na każdym kroku czaiła się śmierć - wspomina. Nastoletni „Rudek” po każdym dniu pracy pokonywał pieszo drogę do domu.
Kiedy spalili mój dom
- Już wtedy grasowały po wsiach ukraińskie bandy. Kilka razy udało mi się uniknąć śmierci tylko dlatego, że doskonale znałem ze szkoły język ukraiński. Wierzę, że o moim być, a nie być zadecydowało coś jeszcze - to anioł, którego zobaczyłem jako kilkuletnie dziecko. On mnie ochronił, do dziś widzę go wyraźnie, gdy tylko zamknę oczy - mówi z powagą.
Rodziny pana Rudolfa nie było w domu, gdy ich gospodarstwo zostało spalone. - Co noc ukrywaliśmy się w lesie, albo u sąsiadów. Chowali nas niektórzy Ukraińcy, bo byli dobrymi ludźmi. Wyjechaliśmy zaraz po tym, jak spłonął nasz dom. Nigdy już tam nie wróciłem. Strach zostaje w człowieku - wspomina i dodaje, że potrafił obudzić się w nocy z krzykiem jeszcze długie lata po zakończeniu wojny.
Do dziś mieszka w domu, do którego przyjechał po wojnie. - Poznałem tu żonę, wychowaliśmy pięcioro wspaniałych dzieci. Choć nie było łatwo, rodzina dawała nam siłę. Dziś mamy 16 wnucząt i 21 prawnucząt. Niedawno obchodziliśmy 70-tą rocznicę ślubu. Nie wyobrażam sobie życia gdziekolwiek indziej. Tu jest nasz dom, choć w okolicy z 26 gospodarstw, które były tu po wojnie, zostało zaledwie sześć. A po niektórych zabudowaniach nie ma już nawet śladu na ziemi - mówi pan Rudolf.
Zobacz też wideo o planie wybudowania mostu na Warcie w Krobielewie:
echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?