A to dlaczego? Odpowiedź jest dosyć prosta. Kamil Stoch, po tym jak skoczył na odległość 251,5 metra, starał się z wszystkich sił utrzymać na nogach. Nie do końca mu się ta sztuka jednak powiodła. Powtórki wykazały, że Polak dotknął zeskoku pośladkami.
Wyraźnie poirytowany tym, że rekord Kamila Stocha został zaliczony, był między innymi norweski skoczek, Johan Remen Evensen, który w wywiadach dla lokalnych mediów podkreślał, że Polak powinien udać się do sędziów i przyznać, że dotknął zeskoku tuż po lądowaniu.
A co na to wszystko sam bohater sobotniego konkursu?
- Trochę zahaczyłem tyłkiem. To trzeba powiedzieć otwarcie. Przy takiej prędkości, spadając, trudno się utrzymać na nogach. Na szczęście tylko „drapnąłem” śnieg - powiedział przed kamerami TVP.
Chwilę wcześniej rekordzistą skoczni był Austriak Stefan Kraft, który poszybował na odległość 251 metrów. Wydawało się, że dalej skoczyć już nie można.
- Nie widziałem skoku Stefana, ale go słyszałem. Euforię, głos spikera. Wiedziałem, że czeka mnie trudne zadanie. Spodziewałem się bardziej walki z samym sobą. Jak wyszedłem z progu nie wiedziałem, że to będzie tak dobry lot. Zacisnąłem zęby i zaczęło mnie coraz bardziej wznosić. Myślę, że to był taki fest skok - dodał Stoch.
Przypomnijmy, że biało-czerwoni zajęli w sobotę trzecie miejsce w konkursie drużynowym, ustępując jedynie Norwegom i Niemcom.
Na niedzielę zaplanowano wielki finał Pucharu Świata. Konkurs indywidualny w Planicy, z udziałem najlepszej trzydziestki, rozpocznie się o godz. 10.
Opracował: ŁŻ
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?