Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rektor Uniwersytetu Zielonogórskiego od A do Z

Rafał Krzymiński 68 324 88 44 [email protected]
Prof. dr hab. Tadeusz Kuczyński ma 62 lata. Rodowity wrocławianin. Żona Alicja, córka Ania, wnuczki Jagna (6 lat) i Pola (4,5). Z zielonogórską uczelnią związany od 1999 roku. W latach 2002-2008 dziekan Wydziału Inżynierii Lądowej i Środowiska, a w latach 2008-2012 prorektor ds. nauki i współpracy z zagranicą. Od 1 września 2012 pełni funkcję rektora Uniwersytetu Zielonogórskiego.
Prof. dr hab. Tadeusz Kuczyński ma 62 lata. Rodowity wrocławianin. Żona Alicja, córka Ania, wnuczki Jagna (6 lat) i Pola (4,5). Z zielonogórską uczelnią związany od 1999 roku. W latach 2002-2008 dziekan Wydziału Inżynierii Lądowej i Środowiska, a w latach 2008-2012 prorektor ds. nauki i współpracy z zagranicą. Od 1 września 2012 pełni funkcję rektora Uniwersytetu Zielonogórskiego. Mariusz Kapała
- Gdy uświadomiłem sobie, że jeżeli nie dostanę się na studia doktoranckie, to na rok pójdę do wojska, moja motywacja gwałtownie wzrosła. W ciągu trzech ostatnich semestrów ze studenta trójkowego stałem się piątkowym - zdradza prof. dr hab. Tadeusz Kuczyński, rektor Uniwersytetu Zielonogórskiego.

A jak Alusia. Moja żona i Miłość Życia.

B jak bezrobocie. To efekt przede wszystkim utrzymującego się tak długo kryzysu gospodarczego. Do pewnego stopnia odpowiedzialne za to jest szkolnictwo wyższe, które w niewielkim stopniu uwzględniało rzeczywiste potrzeby pracodawców. I to trzeba zmienić. Ale musimy pamiętać, że uniwersytet nie jest szkołą zawodową, kształcącą w wąsko pojętych specjalizacjach. Prawdopodobnie specjalizacje te będą ulegały częstszym zmianom, nawet w ramach poszczególnych przedsiębiorstw, bo coraz szybciej zmieniają się potrzeby rynku.

C jak czary. Kiedyś uważałem, że mogą być złotym środkiem na wszystkie problemy świata. Ot, tak po prostu, zabrać władzę jednym, tym złym i oddać innym, tym dobrym. Czary się w Polsce zdarzyły, ale rzeczywistość okazała się dużo bardziej skomplikowana niż to sobie wyobrażałem.

D jak domator. Najlepiej odpoczywam w domu - i w tym w Zielonej Górze, i w tym we Wrocławiu. W obu tych miejscach odpoczynek wygląda jednak inaczej. W Zielonej Górze, kiedy wracam do domu po wielu trudnych rozmowach, często czuję się bardzo zmęczony. Szybki obiad, a potem dobrze dobrana, spokojna muzyka i łóżko. Kilka głębokich oddechów i całkowicie się wyciszam. Potrafię tak przeleżeć dwie, trzy godziny, ale też wstaję po tym jak nowonarodzony i spokojnie mogę zabrać się ponownie do pracy. We Wrocławiu cały czas spędzam z żoną - nadrabiamy straty z całego tygodnia.

E jak empatia. Teraz większa część mojej pracy to spotkania. Bardzo lubię rozmawiać z ludźmi. Ale oficjalne rozmowy w pracy, a tych jest najwięcej, bardzo różnią się od tych prywatnych. Większość poruszanych spraw wiąże się z podejmowaniem standardowych decyzji. Jednak wiele jest spraw osobistych, często wiążących się z silnymi emocjami. Czasem mogę pomóc, ale często nie jestem w stanie. Takie spotkania zostawiają największy ślad.

F jak fortepianowa muzyka. Bardzo ją lubię i słucham częściej niż jakiejkolwiek innej (może poza Louisem Armstrongiem i Edith Piaf). Od Beethovena i Mozarta, przez Debussy'ego, do tradycyjnej i współczesnej muzyki jazzowej. Spośród wykonawców muzyki klasycznej najbardziej lubię słuchać Vladimira Horowitza, Waltera Giesekinga, Artura Benedetta Michelangeliego, Murray'a Perahię. A jeżeli chodzi o jazzową, to najczęściej wracam do Billa Evansa, Duke'a Ellingtona, Keitha Jarretta i Leszka Możdżera, ale głównie, gdy grają solo na fortepianie.

J jak Jagienka. Moja pierwsza, kochana wnusia. Ma teraz sześć lat.

K jak książka. Kiedyś więcej czytałem. Teraz mam na to mniej czasu, a i chyba ochoty. Dawniej pochłaniałem beletrystykę. Moje ulubione książki sprzed lat to m.in. "Paragraf 22" Josepha Hellera, "Jesień w Pekinie" Borisa Viana, "Dar Humboldta" Saula Bellowa, "Śniadanie mistrzów" Kurta Vonneguta. Paradoksalnie, gdyż jestem urodzonym optymistą, wciągają mnie otworzone w dowolnym miejscu "Zeszyty" Emila Ciorana, do cna przesiąknięte niesłychanym smutkiem, cały czas ocierające się o bezsens życia i o jego nieuchronny koniec. Dla mnie pozostają źródłem napędu i otuchy. Czytając je, często nie mogę powstrzymać się od głośnego śmiechu.

L jak las. Mieszkam na Campusie A przy ul. Wazów, dwa kroki od lasu. To wymarzone miejsce na spacery. Żeby tylko jeszcze chciało się spacerować.

M jak media. Cieszę się z bardzo pozytywnego nastawienia lubuskich mediów do naszej uczelni, zwłaszcza że nie jest to wcale takie częste. Z rozmów z rektorami wiem, że w innych regionach często bywa zupełnie inaczej.

O jak ogródek. Jest mały, ale jest. Najwięcej pracuje w nim moja teściowa, która ma już prawie 88 lat. Czasem próbuje jej w tym pomagać moja żona, też profesor, ale na ogół po krótkiej chwili słyszy: "Odpocznij sobie, dziecko, bo się bardzo zasapałaś". Ja w ogóle nie próbuję się do tego zabierać, wybieram odpoczynek na leżaku.

P jak prestiż. Ciężko mi uwierzyć w to, że w rankingu prestiżu zawodów profesor wciąż jest na pierwszym miejscu. Efektywne nakłady na szkolnictwo wyższe w ciągu ostatnich dziesięciu lat praktycznie nie zwiększyły się. Przez ostatnie lata systematycznie spada dotacja podstawowa. Sama metodyka oceny uczelni, której efektem jest wysokość otrzymywanej od państwa dotacji, ulega częstym zmianom, a my dowiadujemy się o tym w ostatniej chwili, nie wiedząc, co powinniśmy zrobić, by ją zwiększyć. Ponad połowa moich pracowników naukowych otrzymuje płace minimalne. Znacznie więcej niż adiunkci zarabiają dyplomowani nauczyciele.

P jak polityka. Przed 1989 rokiem polityką nie interesowałem się zupełnie. Nie byłem ani w partii, ani w opozycji. Oczywiście z wyjątkiem czasu eksplozji entuzjazmu, kiedy powstawała Solidarność. W latach 90. byłem bardzo rozpolitykowany. Nie przepuściłem żadnej debacie politycznej. Mało, czekałem na nie, jak na najbardziej atrakcyjne filmy. Po kilku latach mi przeszło. Było jeszcze kilka krótkich okresów powrotów zainteresowania, kiedy zachodzące procesy wydawały mi się naprawdę ważne. W tej chwili polityką nie interesuję się w ogóle.

P jak Pola. Moja druga, równie kochana wnusia, o półtora roku młodsza od Jagienki.

R jak rynek. To on w głównej mierze wymusza na nas wszystkie działania, również na uczelni. Już po pierwszym miesiącu urzędowania na stanowisku rektora zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę wybrano mnie na menedżera, że więcej muszę myśleć o tym, jak zarobić i zaoszczędzić pieniądze, niż o misji czy wizji uczelni.

R jak rankingi. To nie jest tak, że duży ośrodek automatycznie musi być lepszy niż ten mniejszy. W 2012 roku w rankingu "Perspektyw" znaleźliśmy się na 56. miejscu w Polsce. Ale już w hiszpańskim rankingu Webometrics, w którym oceniane jest ponad 20.000 uczelni na całym świecie, uplasowaliśmy się na 23. miejscu w Polsce. Różnica jest kolosalna. Trzeba cały czas pamiętać, że nasz uniwersytet ma dopiero 11 lat i jest jednym z najmłodszych polskich uniwersytetów.

S jak studenci. Wcale nie są gorsi niż 30 lat temu. W wielu wypadkach są nawet bardziej zmotywowani do nauki niż za moich czasów. Rozważając kwestię poziomu studentów, których rekrutujemy w ostatnich latach, pamiętajmy, że ich liczba w ciągu ostatnich 20 lat powiększyła się kilkukrotnie. Dawniej studiowali tylko najlepsi, dziś na studia idzie 40 procent młodych ludzi. To nie może nie odbić się na poziomie ich wiedzy, ale dla osiągnięcia celu najważniejsza jest motywacja i może być ona bardzo różnorodna. Posłużę się własnym przykładem. W ostatniej klasie liceum zastanawiałem się: pójść na prawo, czy na medycynę. W ostatniej chwili zdecydowałem się na budownictwo. Przez pierwsze trzy lata życie studenckie interesowało mnie chyba bardziej niż zajęcia, zaliczyłem nawet urlop dziekański. Moja motywacja wzrosła gwałtownie po trzecim roku, gdy uświadomiłem sobie, że jeżeli nie dostanę się na studia doktoranckie, to na rok pójdę do wojska. W ciągu trzech ostatnich semestrów ze studenta trójkowego stałem się piątkowym. Dostałem się na studia doktoranckie, na których po czterech latach uzyskałem stopień doktora nauk technicznych.

Z jak Zielona Góra. Jest już moim miastem, z którym jestem bardziej związany niż z rodzinnym Wrocławiem, gdzie czuję się trochę jak gość. Rozpocząłem pracę jeszcze w Politechnice Zielonogórskiej i od początku całkowicie zidentyfikowałem się z uczelnią i regionem. Już w pierwszym roku pracy brałem udział, jako przedstawiciel PZ, w zespole, który opracowywał strategię rozwoju województwa. Pełniłem funkcję dziekana, byłem prorektorem, a teraz jestem rektorem. Od początku zrozumiałem, że w Zielonej Górze uczelnia jest prawdziwym oczkiem w głowie władz miasta i regionu. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym pracować gdzie indziej. W Zielonej Górze mieszkam cztery, pięć dni w tygodniu. Pozostały czas spędzam we Wrocławiu, w domu, do którego w 1945 roku wprowadzili się moi, nieżyjący już, rodzice. Zielonogórski epizod miał także mój tato, który na przełomie lat 70. i 80. sprawował funkcję dziekana Wydziału Budownictwa i Inżynierii Sanitarnej na WSI w Zielonej Górze, a w 1981 roku o jeden głos przegrał wybory rektorskie z późniejszym, wieloletnim rektorem WSI, PZ i UZ - prof. Tadeuszem Kisielewiczem.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska