Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Dowhan: Budował 10 lat, to teraz ma

Marcin Łada 68 324 88 14 [email protected]
Polityk musi mieć swój znak rozpoznawczy. Jedni mają kapelusze,inni cygara, a Robert Dowhan ma klub.
Polityk musi mieć swój znak rozpoznawczy. Jedni mają kapelusze,inni cygara, a Robert Dowhan ma klub. Tomasz Gawałkiewicz
Zastał klub drewniany, a zostawi murowany. Jeśli zostawi. Prezes Robert Dowhan ma różne wady, ale umie prowadzić w Polsce biznes. Lawiruje, unika lub przesadnie eksponuje. Tak dobiera środki, żeby zyskać, a nie stracić.

Całkiem niedawno furorę w sieci robiło stare zdjęcie Dowhana ze złamaną nogą. Stał skromnie z boku i nie zasłaniał zrobionego na galowo ówczesnego sternika

Zielonogórskiego Klubu Żużlowego Roberta Smolenia. Zabawny kontrast. Wiceprezes, sponsor kilku zawodników, w dżinsach i dresie z szeleszczącego materiału, obok gwiazdy. Czas pokazał jednak, kto był lepszym graczem i utrzymał się "na niebie". Dziś jest inny Dowhan, inny ZKŻ. Wiele razy wracaliśmy podczas rozmów z panem senatorem do czasów prezesów Zbigniewa Bartkowiaka (do stycznia 2003) i Smolenia (do grudnia 2003), którzy poprzedzili jego pojawienie się w najważniejszym fotelu zielonogórskiego żużla. To była inna półka: biuro w pokoikach starej kamienicy przy ul. Dworcowej, budżet znacznie mniejszy niż dziś, a kierujący klubem musiał polegać niemal wyłącznie na sobie.

Dowhan wielokrotnie podkreślał, że na początku swej przygody zastał "spaloną ziemię" i wszystko musiał organizować od podstaw. Nie było traktorów, paliwa, sprzętu biurowego, a nawet papieru. No i ta umowa z ówczesnym sponsorem tytularnym firmą quickmix, który miał w całym sezonie 2003 wpłacić do klubu tylko 50 tys. zł. Smoleń oczywiście zaprzeczał. Efekt był jednak czytelny. Nowy prezes odziedziczył po poprzednikach 500 tys. zł długu.

Pierwszym poważnym wyzwaniem, które stanęło przed Dowhanem, było wytyczenie nowej drogi dla zielonogórskiego żużla. Oddzielenie Stowarzyszenia ZKŻ z jego plusami i minusami oraz Sportowej Spółki Akcyjnej ZKŻ, która niosła ze sobą nowoczesność i zupełnie nową jakość, było wtedy szokiem. Pełne zawodowstwo, dwóch prezesów, akcje. Kapitał założycielski wynosił około 500 tys. zł - teoretycznie wartość 100 proc. akcji, którymi dysponowało Stowarzyszenie w osobach członków quickmix nie był zainteresowany udziałami, Dowhan jak najbardziej. "Chcę przystąpić do spółki, ponieważ uważam, że jest to inwestycja w profesjonalny sport. Nadal natomiast zamierzam wspierać klub i tym samym szkolenie młodzieży" - czytamy w wywiadzie z mrocznego okresu wieków średnich Falubazu.

Pewnie nigdy się nie dowiemy czy Dowhan włożył od tamtego czasu choć złotówkę do klubowej kasy. Dużo później światło dzienne ujrzała wiadomość, że pobierał z niej wynagrodzenie, choć wszyscy sądzili, że jest sponsorem. W momencie, w którym jesteśmy nie było jeszcze co pobierać. W zarządzie znaleźli się Jacek Frątczak, Zenon Bambrowicz i Sławomir Strzempek. Ten ostatni zapewnił Dowhanowi ogromny komfort pracy w spółce, kiedy sam zajął się prowadzeniem Stowarzyszenia.

W styczniu 2004 dołączył Andrzej Pilimon, o którym wielu mówi, że był dyrektorem z prawdziwego zdarzenia. Prezes musiał załatwiać formalności, a przy tym trzeba było montować ekipę na kolejny sezon. To ostatnie zadanie wyglądało tym trudniej, im gorzej przedstawiał się wizerunek klubu. W świecie zawodników działa swego rodzaju poczta pantoflowa.

Nikt z czołówki nie idzie tam, gdzie panuje aura niewypłacalności czy ciągnie się zapaszek długów. Dowhan wziął się do roboty i zaczął poprawiać wizerunek oraz załatwiać kasę ze źródeł prywatnych i publicznych. Nie od razu Kraków zbudowano i nie od razu prezesowi wszystko się udawało. Przeciwnie. W 2004 zespół z dużym trudem obronił się przed spadkiem, a Dowhan musiał zmierzyć się z tragedią osobistą, ale także wizerunkową po samobójczej śmierci Rafała Kurmańskiego.

Następny cios przyszedł w 2005, kiedy słabiutka ekipa z wielkim hukiem spadła do I ligi. Wydawało się, że nie ma mowy o budowaniu, a Dowhan podąża ścieżką ku przepaści. "Bunio", jak go żartobliwie przezywali starzy znajomi, wytrwał i dał otoczeniu sygnał, że łatwo nie odpuszcza, ba, nie odpuszcza także wtedy, kiedy większość zaczyna się rozglądać za innym fotelem. To ważna cecha, która jeszcze odegra rolę w tej historii. A może wiedział coś, czego my nie wiedzieliśmy. Na widelcu był poważny partner i nadzieja na lepsze jutro. Nadzieję w żużlu daje tylko jedno - kasa.

Duży worek pojawił się właśnie w tym fatalnym 2005. Z perspektywy czasu wiemy, że krokiem milowym było nakłonienie Kronopolu do współpracy. Dowhan przypisywał tylko sobie tę absolutnie kluczową umowę w ostatnich latach działalności ZKŻ-tu. Ale to nie do końca wyłącznie jego dzieło.

Nić porozumienia prządł już Bartkowak. Tak, tak, za jego kadencji przygotowywano ofertę i dokumenty, które trafiły do centrali żarskiej firmy w Szwajcarii. Musiało jednak mi nąć sporo czasu, by Kronopol ostatecznie zrezygnował z futbolu na rzecz żużla. W październiku 2004 pojawiły się pierwsze przecieki o finalizowaniu umowy, a w następnym roku stała się faktem. Nieoficjalnie mówiło się, że prezes Wacław Maciuszonek przywiózł z Żar jakieś 1,5 mln zł. Dowhan sam może tego nie załatwił, ale potrafił dopieścić dużego sponsora. Dał sygnał, że będzie stabilnie i bez wygłupów, a to dla wyrobionych w biznesie ludzi pokroju Marii Jolanty Wegner i Macieja Karnickiego było bardzo ważne.
Kluczowe postacie w firmie poczuły się przekonane do tego stopnia, że zostały z Dowhanem w chwili największego kryzysu i pomogły wspiąć się na sportowy szczyt. To był wielki sukces upartego senatora, który wykorzystał jeszcze jeden dar - łatwego zjednywania sobie ludzi. Postawiony przez Dowhana finansowy fundament okazał się niezwykle trwały. Kronopol i kilka innych firm niezmiennie trwa przy klubie, a kibice na długo zapomnieli o długach, braku płynności i innych przykrych konsekwencjach złego zarządzania. Inna sprawa, że za Dowhana przyszło im płacić za bilety najwięcej w Polsce. "Prawo rynku" - zwykł wtedy mawiać pan Robert. Skoro są chętni kupować w takiej cenie...

Prezes nie spoczął na laurach i kolejnym krokiem była ofensywa na rzecz modernizacji stadionu. Pojawiły się wymagane w najwyższej lidze światła, a w styczniu 2007 stanął nowiutki budynek klubowy. "Wewnątrz robi jeszcze większe wrażenie, niż widziany od strony ul. Wrocławskiej. Na pierwszym piętrze ulokowano administrację oraz szefów, a także klimatyzowaną salę konferencyjną i kawiarnię" - pisałem zauroczony. Jeden z wtajemniczonych drwił za moimi plecami, bo budynek został dofinansowany z kilku źródeł, w tym także Unii Europejskiej, jako... zaplecze do lodowiska.

Wyglądało to tak, że jedno z wielu pomieszczeń, w tym cała górna kondygnacja, były klubowe, a mała kanciapa służyła za skład łyżew. Komicznie, ale skutecznie. To też jeden ze znaków prezesury Dowhana. Minęło sześć lat: po lodowisku nie ma śladu, a budynek został. Zresztą już jest zbyt ciasny dla Falubazu. Dziś W69 jest areną zmagań Dowhana z magistratem, co pokazuje, jak mocną ma pozycję, bo kiedyś prezesi najwyżej prosili prezydenta.

Wspomniana już wytrwałość, wyczucie w doborze współpracowników i tak potrzebne w sporcie oraz biznesie szczęście dały efekt w 2008. Brązowy medal był przedsionkiem raju. To właśnie wtedy zaczął się etap pod tytułem "u nas wszystko jest mistrzowskie". Dowhan i jego współpracownicy dostali ogromne pole do popisu na niwie marketingowej i nie przespali momentu. Efekt? Byli doskonale przygotowani na złoto dwa lata później. Już nikt nie musiał bujać fanów opowieściami, że dochód ze sprzedaży gadżetów zostanie przekazany na szkółkę żużlową.

Nie było takiej potrzeby, bo wszystko ze znaczkiem Myszki Miki szło jak woda. Prezes zbierał to, co posiał kilka lat wcześniej. Dostał nagrodę za wyrzeczenia z chudych lat, kiedy musiał prosić o pomoc, a bardzo tego nie lubi. Poziom organizacyjny, jaki udało się osiągnąć klubowi pod jego rządami, nigdy nie był taki wysoki. Falubaz jest marką rozpoznawaną w regionie i kraju. Akcje z postaciami znanymi z pierwszych stron gazet i telewizji odniosły skutek. Prezes odciął po drodze kupon i pofrunął do stolicy, ale raczej wróci. Choćby po to, żeby dobudować pięterko w swym ulubionym klubie.

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska