Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Dowhan: Falubaz jest moją wizytówką

Andrzej Flügel 68 324 88 06 [email protected]
Robert Dowhan ma 45 lat, jest absolwentem gorzowskiego ZWKF. W klubie żużlowym z Zielonej Góry działa od 2001 roku, od 2003 jest prezesem - najpierw zarządu SSA, a obecnie stowarzyszenia. Za jego szefostwa zespół trzykrotnie zdobył tytuł drużynowego mistrza Polski.
Robert Dowhan ma 45 lat, jest absolwentem gorzowskiego ZWKF. W klubie żużlowym z Zielonej Góry działa od 2001 roku, od 2003 jest prezesem - najpierw zarządu SSA, a obecnie stowarzyszenia. Za jego szefostwa zespół trzykrotnie zdobył tytuł drużynowego mistrza Polski. Tomasz Gawałkiewicz
- W życiu człowieka przychodzi taki moment, że trzeba podjąć decyzję. I ja tak uczyniłem. Może będę kandydował na prezydenta Zielonej Góry, a jeżeli nie, to jest kilka rzeczy, które chciałbym robić - mówi Robert Dowhan.

- W czwartek gruchnęła wiadomość, że 12 kwietnia odchodzisz z Falubazu. Masz dość, czy chcesz uniknąć zarzutów, że wykorzystujesz stanowisko w zbliżającej się kampanii przed wyborami prezydenta miasta?
- Jeszcze oficjalnie nie zgłosiłem akcesu, jeśli chodzi o prezydenturę. Mam jednak świadomość, że kiedy to się stanie, mogłyby pojawić się takie zarzuty. Wielu moich oponentów poszłoby w tym kierunku i udowadniało, że na barkach Falubazu chcę robić kampanię. To mi nie jest potrzebne. Myślę, że przez 12 lat zrobiłem dużo dobrego dla klubu, a także dla ludzi, którzy przez te lata współpracowali ze mną i utożsamiają się z Falubazem.

- Aż nadszedł ten moment...
- Dokładnie tak. W życiu człowieka przychodzi taki moment, że trzeba podjąć decyzję. I ja tak uczyniłem. Może będę kandydował na prezydenta Zielonej Góry, a jeżeli nie, to jest kilka rzeczy, które chciałbym robić. Dodam, że nie rozstaję się z klubem. Z nim będę już na zawsze związany mentalnie i uczuciowo. Dodam od razu, że nie zamierzam pełnić żadnych funkcji. Mam świetny zespół ludzi. To zgrana paczka. Dziś Falubaz jest poukładany, jak dobrze prosperująca firma. Nie ma obaw, że w związku z moim odejściem może nastąpić jakiś krach. Nie odchodzę też, bo są jakieś zaległości finansowe czy niezałatwione sprawy. Chcę zająć się po prostu czymś innym.

- Nie boisz się zarzutu, że i tak będziesz kierował klubem z tylnego siedzenia?
- Nie. Z pewnością nie będę honorowym prezesem i żadna fikcyjna funkcja nie wchodzi w grę.

- Odejdziesz bez obaw?
- Zdecydowanie tak. Mamy długoletnie umowy z zawodnikami, jesteśmy także związani na długo z dużymi firmami. Dodam, że przed moim odejściem szykuje się też jedna fajna umowa z poważnym sponsorem. Zielona Góra to wspaniałe miasto, chcę tu działać i zapewniam, że wcale nie trzeba mieszkać w Warszawie, choć ludzie ze stolicy bardzo często przyjeżdżają na mecze Falubazu i świetnie się tu czują.

- Co w tych latach udało ci się najbardziej? Kilkakrotne mistrzostwo czy zbudowanie marki klubu?
- To szło w parze. Sukces marketingowy rodził się latami. Dziś niektórzy, mając jakieś pieniądze, usiłują szybko osiągnąć sukces i zostać bohaterami. Takie historie zdarzały się w klubach żużlowych i nie tylko. Pojawił się jakiś sponsor, był marsz w górę, ale kiedy pieniędzy zabrakło, następował zjazd, a potem trudno się odbudować. My działaliśmy krok po kroku. Postępowałem w klubie tak, jak w swojej firmie. Podpatrywałem też zespoły, które osiągały sukcesy sportowe i marketingowe. Dziś udało się nam stworzyć tak działający mechanizm, że niezależnie od tego, czy ja jestem, czy mnie nie ma, on sprawnie działa. Dużo ludzi nam zazdrości i wiele klubów pyta o pomysły i stara się naśladować.

- Czegoś ci brakowało przez te lata?
- W sumie niewiele. Czasem szacunku dla naszej pracy ze strony włodarza miasta. Niestety, nie szło to w parze. Gdybyśmy mieli normalny stadion, moglibyśmy robić fajne imprezy, nawet międzynarodowe. Tego, że ktoś nie rozumie naszej ciężkiej pracy, jest dla mnie do dziś niepojęte. Nasz największy problem to brak zrozumienia dla ludzi, którzy tu pracują, zawodników i tysięcy kibiców utożsamiających się z klubem. Myślę o prezydencie i szefie MOSiR-u.

- Pamiętasz moment, kiedy po raz pierwszy zjawiłeś się na zebraniu zarządu klubu? Myślałeś, że zostaniesz jego szefem?
- Zacząłem pomagać, sponsorować i tak się zaczęła moja przygoda. Był 2001 rok. Nie myślałem wówczas, że mnie to tak wciągnie. Miałem swoją firmę i na niej się koncentrowałem. Żużel był mi bliski od małego dziecka, kiedy chodziłem z ojcem na mecze. Zacząłem od pomagania zawodnikom, chyba pierwszy był Grześ Walasek, jeszcze wtedy junior. W któryś momencie ktoś zaproponował mnie do zarządu. Pamiętam pierwsze zebranie, w którym uczestniczyłem. Było to w starym budynku przy ulicy Podgórnej. Prezesem był Zbigniew Bartkowiak. Pamiętam to ponure biuro i taką samą atmosferę. Na to spotkanie przyszedł ówczesny prezydent Zygmunt Listowski. Brakowało pieniędzy. Pamiętam, jak prezes Bartkowiak przez długą chwilę czytał listę pobożnych życzeń, które sprowadzały się, że temu trzeba zapłacić tyle, a za to tyle i komu ile wisimy. Prezes czytał i czytał, prezydent patrzył na zagrzybiony sufit, bo tam przeciekało na okrągło. Palił papierosa i w pewnym momencie przerwał Bartkowiakowi i powiedział "Zbyszek, weź mi tu nie czytaj poematów, tylko powiedz, ile ci potrzeba". Prezes powiedział i za kilka dni sprawa była załatwiona.

- Jak się wtedy czułeś?
- Dla mnie sama możliwość bycia blisko prezydenta i kilku znanych osób była onieśmielająca. Przyglądałem się i uczyłem. Ale wtedy praca w klubie wyglądała zupełnie inaczej.

- Pokonałeś sporą drogę...
- Dokładnie. Przecież ktoś, kto obserwuje nasze działania, wie, że zawodnicy nie spadli nam z nieba, sponsorzy nie przyszli z walizkami pieniędzy, a miasto świetnie z nami nie współpracuje. Wszystko jest na naszych barkach. Pewnie jak każdy człowiek popełniłem sporo błędów. Dziś przypominając pierwsze lata, śmieję się z niektórych swoich decyzji. Te błędy były jednak popełnione w pracy, w działaniu. Dziś się szczycę tym klubem, to jest moja wizytówka życiowa. Podobno lata między trzydziestką a czterdziestką należy traktować jako najważniejsze w życiu. Ja je spędziłem w klubie. Tu nie da się pracować przez osiem godzin i po wyjściu zapominać o nim. Trzeba się poświęcić.

- Dziękuję.

Zobacz też: Uwaga kierowcy, ruszy system odcinkowego pomiaru prędkości. Także na lubuskich drogach

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska