Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robin Hood zgubił "rajtuzy" banity

Zdzisław Haczek
Russell Crowe na kończącym się właśnie festiwalu w Cannes zadeklarował, że jeśli Ridley Scott zechce wyreżyserować dalsze losy Robin Hooda, gotów jest znów zagrać banitę.
Russell Crowe na kończącym się właśnie festiwalu w Cannes zadeklarował, że jeśli Ridley Scott zechce wyreżyserować dalsze losy Robin Hooda, gotów jest znów zagrać banitę. fot. UIP
Najnowszego Robin Hooda trudno kojarzyć z banitą w "rajtuzach". Bohaterowi filmu sir Ridley’a Scotta bliżej do "Gladiatora" tego samego reżysera. Nie tylko przez twarz walecznego Russella Crowe’a.

Jeśli z czymś kojarzy się Robin Hood A.D. 2010, to nie tyle ze swoimi poprzednikami, co z "Gladiatorem", którego Ridley Scott nakręcił 10 lat temu. Tamtą opowieść o szlachetnym Maximusie, który ściera się z niegodziwym cesarzem, niosły jednak wizualność i muzyka z wokalizą Lisy Gerrard z Dead Can Dance. W "Robin Hoodzie" fraza zdaje się brzmieć podobnie, ale się nie rozwija. Zostaje wytłumiona, ucięta.

Scott pewnie nie chciał się powtarzać, a i Russellowi Crowe byłoby nie w smak kopiować własne wcielenie mężnego mściciela. Reżyser postawił tedy na tło historyczne. Zafundował nam jakby prequel przygód banity: pokazał, dlaczego łucznik-snajper armii krzyżowców Ryszarda Lwie Serce (tu jako zblazowany megaloman!) ląduje na marginesie prawa. Pomysł, by Robin Hood był wykonawcą ojcowskiego testamentu, który o 500 lat swoją kartą swobód obywatelskich, wyprzedził myśl oświeconą amerykańskich Ojców Założycieli czy naszą Konstytucję 3 Maja, wydaje się być przesadzony, ale... Czyż hasło "Zabierać bogatym, dawać biednym" nie wydaje się zbyt zwietrzałe?

Wesoła kompania zuchwalców banity dopiero się tu formuje, szeryf Nottingham - tradycyjny wróg Robina - zaledwie przemazuje się przez ekran. Co mamy w zamian?
Mocno (czytaj: trochę zbyt) upolityczniony thriller w realiach XII wieku, gdzie podstępni Francuzi pod wodzą Filipa, za pomocą agenta, kontrolują poczynania nowego, młodego króla Anglii.

Do tego nakręcone - z właściwym Scottowi rozmachem i dbałością o szczegóły scenografii czy kostiumu - sceny szturmu zamkowych murów (prawie jak u Bessona w "Joannie D’Arc"), walk z udziałem konnych i popisami łuczników. Ale jest też miejsce na obrazek obyczajowy ze średniowiecznej prowincji - z orką, nocnym zasiewem... Miłosne czubienie Russella Crowe’a jako Robina z Cate Blanchett jako Lady Marion rozegrano wdzięcznie, z humorem. Swoje robią aluzje o mieczu "krótkim acz uroczym" czy "proporcjonalnym".

Imponuje kondycją 81-letni Max von Sydow (pomyśleć, że rycerza Antoniusa Blocka zagrał u Bergmana już w 1956 r.!).

No i średniowieczny desant: lądowanie Francuzów na angielskim brzegu. XII-wieczne barki i wysypujący się z nich do wody zbrojni jako żywo przypominają szturm aliantów na normandzką plażę "Omaha" w "Szeregowcu Ryanie" Spielberga. Trochę brakuje tu oscarowej kamery Janusza Kamińskiego, ale...

Dużo tu tych "ale". Daje się "Robin Hood" bowiem przełknąć jako kawał solidnej rozrywki. Świeci jednak ten obraz Scotta światłem często odbitym. Cóż, twórca niezapomnianych "Obcy - ósmy pasażer Nostromo", "Łowca androidów" czy nowszych "Helikopter w ogniu", "Hannibal", "American Gangster" kręci średnio jeden film rocznie, a jako producent nadzoruje w tym czasie dwa inne. Przy tak intensywnej pracy może mu się czasem coś "rozjechać".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska