Zresztą bardzo udany. Teraz już wszyscy chcą utrzymywać kontakty.
"Czekamy na drugie spotkanie", "Czekamy na drugi zjazd rodzinny", "Rodzina ze sobą trzyma", "Wielkie brawa dla organizatorów" - to tylko niektóre z entuzjastycznych notek pisanych ręką kilku pokoleń rodziny Giez wywodzącej się ze wsi Makarówka na Podlasiu.
- Dziadkowie mieli 10 dzieci - tłumaczy Elżbieta Sitkiewicz, pokazując ładnie opracowane przez siebie drzewo genealogiczne. Jedno w wersji tradycyjnej, drugie - komputerowej. Pani Elżbieta, na co dzień pracownica Powiatowego Urzędu Pracy, wraz z kuzynem Zbigniewem Urbanowiczem, wymyślili zjazd i do niego doprowadzili.
Choć kuzynka upiera się, iż motorem był kuzyn. Mniejsza o to, kwestia i tak pozostaje w rodzinie...
Był rodzinny rosół
Zaproszenia poszły do 102 osób, a w sulechowskim zborze pojawiło się 60 potomków Władysławy Zakrzewskiej i Stefana Gieza, którzy wzięli ślub w podlaskim Huszlewie w 1921 r. Po wojnie przodkowie znaleźli się w Sulechowie, skąd w świat rozjechali się ich potomkowie.
- Próbowaliśmy się spotkać od lat, ale jakoś nie wychodziło, wreszcie teraz się udało - mówi pan Zbigniew.
- Z wieloma straciłam kontakt, z niektórymi zupełnie się nie znam, dlatego zbiorowe rozpoznanie było konieczne - wtrąca pani Elżbieta. - To był już naprawdę ostatni dzwonek, żeby zupełnie nie zapomnieć o sobie. Jesteśmy tak rozjechani po świecie, że po prostu o sobie niewiele wiemy. Zwłaszcza młodsze pokolenia. Co gorsze, ginie nazwisko rodowe Giez.
Wszystko odbyło się zgodnie z planem. Powitanie chlebem i solą, potem - jako że zjazd odbył się w niedzielę - rodzinny rosół. Był także bigos, desery. - Mnóstwo ciast, wręcz tony - uważa pani Elżbieta. Bo każda rodzina w zaproszeniu została zobligowana do przywiezienia jakiegoś smakołyku. Zjazd bowiem musiał "sam się wyżywić". I to się udało. - Może następne spotkanie zrobimy w Warszawie w luksusowym hotelu - żartuje pan Zbigniew.
Lały się łzy i słowa
Najstarszym gościem okazał się 91-letni Tadeusz Dacewicz, mąż Eugenii, jednej z córek Władysławy i Stefana, już nieżyjącej. Ale była też młodzież, dzieci, wszystkie generacje.
Każda z 10 gałęzi, czyli potomków dzieci Władysławy i Stefana Giezów, a więc Henryka, Eugenii, Mariana, Wandy, Kazimierza, Anny, Marii, Krystyny, Ryszarda i Henryki została na komputerowym drzewie genealogicznym oznakowana innym kolorem. W tym samym kolorze zostały przygotowane identyfikatory, z którymi należało paradować w zborze. Bez problemów można było się rozpoznać.
- Łzy się lały bez przerwy, bo sentymentalnych momentów nie brakowało - opisuje pani Elżbieta. - No i trwało nieustanne gadulstwo, każdy z każdym chciał się nagadać za wszystkie czasy.
Pani Elżbieta mówi, iż wobec tego była zaskoczona ciszą i uwagą podczas pokazu multimedialnego "zdobycznych" dokumentów rodowych lub drzewa genealogicznego. - Wszyscy potraktowali to z powagą - mówi.
Gdy dziadkowie pana Zbyszka i pani Eli znaleźli się po wojnie w Sulechowie, zajęli pusty domek przy ul. Armii Krajowej. Już go nie ma. Na szczęście, udało się ocalić pamięć o przodkach.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?