Przeczytaj też: Wielki dramat matki noworodka
Na wieść o śmierci ukochanej wnuczki przyjechały obie babcie - Magdalena Walendziak, mama Edyty oraz Renata Okoniewska, mama Łukasza, ojca Lenki. Rozpacz, wszyscy mówią przez łzy. Pan Łukasz wyszedł, nie mógł wytrzymać bólu...
- Nikt nie umiera na zwykłą anginę - szlocha pani Renata. - Nikt nie potrafił pomóc naszej ukochanej wnuczce.
Dramat zaczął się tuż przed Wszystkimi Świętymi. Nic nie zapowiadało najgorszego. Lenka zachorowała, było to banalne przeziębienie. - Poszłam do lekarza rodzinnego w ośrodku, w Świętoszowie. Stwierdził, że gardełko jest czerwone, dał receptę na antybiotyk i powiedział, żeby poczekać dwie doby. Jeżeli nie spadnie gorączka, to wtedy podać lek. I tak właśnie zrobiłam - opowiada pani Edyta.
Gorączka nie spadła, więc pod dwóch dobach podano antybiotyk. Wtedy pojawiła się wysypka. Rodzice udali się na pogotowie w Żaganiu. Lekarka zbadała dziecko i orzekła, że to uczulenie na antybiotyk. Kazała lek odstawić i zapisała leki odczulające. Po kilku godzinach nastąpiła lekka poprawa, gorączka spadła. - Przez następne dwa dni było względnie dobrze. W środę rano gorączka skoczyła do 40 stopni. Zadzwoniliśmy na pogotowie, dyspozytorka kazała mi iść do lekarza rodzinnego. Sąsiadka zadzwoniła ponownie na pogotowie w Żaganiu. Znowu odpowiedziano, że karetka nie przyjedzie, że dziecko musi zbadać lekarz rodzinny - relacjonuje pani Edyta.
Przeczytaj też: Pacjent cierpi, bo w służbie zdrowia wieje grozą
Wtedy rodzice pojechali z dzieckiem do Żagania. Tam mieli usłyszeć, że pogotowie czynne jest od 18.00, a do tej godziny przyjmuje lekarz rodzinny. - Dyspozytorka nawet nie zawołała lekarza, żeby zbadał dziecko. Wtedy wróciliśmy do Świętoszowa, gdzie pani doktor z ośrodka zdrowia zbadała Lenkę. Dalej było to samo - czerwone gardło i wysoka gorączka. Dała lek na zbycie temperatury i na wszelki wypadek wypisała skierowanie do szpitala. Po tej wizycie, dziewczynka usnęła na chwilę. Kiedy się obudziła, zwymiotowała. Przerażeni rodzice wsiedli do auta i pognali do Szprotawy. Tam lekarze stwierdzili, że nastąpiło ogólne zakażenie organizmu, prawdopodobnie sepsa. - Karetkę pojechała na sygnale do szpitala zakaźnego w Legnicy. Po drodze drogę odblokowywał radiowóz na sygnale. Już w karetce u dziecka wystąpiły problemy z oddechem. Podawano tlen. W szpitalu lekarze długo reanimowali dziewczynkę. Niestety, zmarła w nocy z 6 na 7 listopada.
- To niepojęte, żeby chodzić z ciężko chorym dzieckiem od drzwi do drzwi i nikt nie był w stanie pomóc. Nic już nie wróci życie naszej wnuczce, ale ktoś powinien za to wszystko odpowiedzieć - oburza się Magdalena Walendziak.
- Nie pozostawię tej sprawy bez echa - zapewnia Edyta Okoniewska. - Złożymy doniesienie do prokuratury.
- Dramat jest oczywisty - mówi Sylwia Malcher-Nowak, rzecznik prasowy lubuskiego NFZ. - Jeśli rodzice napiszą skargę zajmiemy się sprawą. Gdyby jednak okazało się, że jej rozpatrywanie nie leży w naszym kompetencjach, podpowiemy do kogo powinni się zwrócić.
Jeśli rodzice uważają, że doszło do "braku należytej staranności w wykonywanej praktyce medycznej, popełnionych błędów w leczeniu oraz stwierdzenia, że personel medyczny postępuje sprzecznie z zasadami etyki zawodowej lub narusza przepisy o wykonywaniu zawodu lekarza" skargę można wnieść do rzecznika odpowiedzialności zawodowej przy Okręgowej Izbie Lekarskiej. Mogą także zwrócić się do sądu oraz do prokuratury, jeśli podejrzewają popełnienie przestępstwa.
Chcieliśmy rozmawiać z pediatrą Mirosławem O. z Ośrodka Zdrowia w Świętoszowie. Odesłał nas do rzecznika prasowego szpitala. - To tragedia. Możemy zapewnić, że wszystko postaramy się wyjaśnić - stwierdziła Justyna Wróbel, rzecznik prasowy 105. Szpitala Wojskowego w Żarach, który ma swoją filię w Żaganiu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?