Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozpiera mnie duma

Leszek Kalinowski 68 324 88 74 [email protected]
Michał Malitowski, urodził się 28 maja 1980 roku w Zielonej Górze, absolwent Uniwersytetu Zielonogórskiego, czterokrotny mistrz Polski w parze z Iwoną Golczak (reprezentowali Szkołę Tańca Gracja w Zielonej Górze) oraz dziewięciokrotny w parze Joanną Leunis. Dwukrotny wicemistrz i dwukrotny mistrz świata w tańcach latynoamerykańskich.
Michał Malitowski, urodził się 28 maja 1980 roku w Zielonej Górze, absolwent Uniwersytetu Zielonogórskiego, czterokrotny mistrz Polski w parze z Iwoną Golczak (reprezentowali Szkołę Tańca Gracja w Zielonej Górze) oraz dziewięciokrotny w parze Joanną Leunis. Dwukrotny wicemistrz i dwukrotny mistrz świata w tańcach latynoamerykańskich. Polsat
- Moja siostra nie odpuści mi żadnej wpadki językowej, a rodzice żadnego pobłażania sobie, a na pewno - nadmiernego samozadowolenia - mówi Michał Malitowski, mistrz świata w tańcach latynoamerykańskich i juror programu ,,Tylko Taniec’’

- Propozycja udziału w polsatowskim programie tanecznym ,,Got to Dance. Tylko Taniec’’ nie jest jedyną, jaką otrzymałeś. Dotychczas odmawiałeś. Co się stało, że zmieniłeś zdanie?
- Rzeczywiście otrzymywałem różne propozycje, ale ostatnie lata były bardzo intensywne. Podejmując każdą decyzję, musiałem brać pod uwagę również interesy mojej partnerki Joanny Leunis, także innych, którzy nas na co dzień wspierają. Ale w końcu zwyciężyła moja natura, bo jestem niespokojnym duchem, który lubi próbować nowych rzeczy. Zwłaszcza, jeśli oznacza to możliwość kontaktu z pasjonatami tańca. Dowiedziałem się, że w jury zasiądzie Krystyna Mazurówna - to już jedna pasjonatka. I przewidywałem, że na scenie zaprezentują się następni miłośnicy sztuki tanecznej. Nie pomyliłem się.

- Jak się odnalazłeś w roli jurora? Czy trudniej oceniać solistów, czy zespoły?
- Trudno w ogóle oceniać taniec, który ma wiele wspólnego ze sportem i rywalizacją, ale równie dużo ze sztuką, o której mówi się, że jest bezużyteczna, a więc wymyka się prostej ocenie. Przyjąłem zasadę, że pierwszym obowiązkiem artysty jest opanowanie rzemiosła. Że trzeba sobie zasłużyć na przywilej oceny jedynie za wartości artystyczne. I to odnosi się zarówno do solistów, jak i zespołów. Jedyna, choć istotna różnica jest taka, że soliści bardzo często tańczą swoją choreografię, natomiast za zespołem nierzadko stoi ktoś, kto jest w dużym stopniu autorem występu. Są sytuacje, gdy pojawia się problem: kogo ocenić wyżej - solistę, którego występ jest gorszy, ale bardziej samodzielny, czy zespół, który wypadł lepiej, ale za sprawą osoby za kulisami.

- Wygląda, że czujesz się w nowej roli, jak ryba w wodzie. Jakoś specjalnie się do niej przygotowujesz?
- Czuję się swobodnie, bo emocje uczestników są mi bliskie. Więc można powiedzieć, że moje przygotowanie do programu to lata z tańcem. Tak jak oni chciałem się dzielić z innymi moją pasją. Zależało mi na ocenie, tego co robię, ale też wiedziałem, jak wielu z nich, że bez względu na ocenę - będę to robił dalej. My wiemy, że to nie ten konkretny występ jest ważny. Liczy się taniec! I nie zawsze potrafię mu się oprzeć, więc co rusz wyskakuję zza stołu jurorskiego (śmiech).

- Odczuwasz wzrost popularności? Na twoim punkcie szaleje przede wszystkim Azja. Gazety tam rozpisują się nawet o butach, które zaprojektowałeś czy o miejskich kartach z twoją twarzą. Teraz często gościsz w polskich czasopismach...
- Tak, tak, wywiady, autografy, ale wciąż brak wizyt w zakładach pracy (śmiech). Tak serio, to nie jestem celebrytą, więc poczekam na tę wiekopomną chwilę, gdy ludzie będą chcieli uścisnąć mi rękę, bo spodoba się im mój taniec. A nie tylko dlatego, że siedzę obok Krystyny Mazurówny i Joasi Liszowskiej w telewizji.

- Znałeś wcześniej pozostałych członków jury, czy poznałeś ich dopiero w programie?
- Z Krystyną Mazurówną pracowaliśmy już wcześniej, jako gościnni choreografowie w programie "You Can Dance", ale nie udało nam się wtedy spotkać. Żałowałem, bo sporo już o niej wiedziałem. Teraz tym bardziej żałuję, bo okazała się wspaniałą osobą, także na gruncie prywatnym. Nie znałem wcześniej Joanny i Alana. Każdy z jurorów jest inny i bierze pod uwagę nieco odmienne kryteria oceny. To przede wszystkim inspirujące, ale czasem też - nie ukrywam - denerwujące. No, ale tak to już jest - wspólny obiekt miłości, w tym wypadku taniec, powoduje czasem spięcia. Póki są twórcze, to wszystko w porządku.

- Czy spodziewałeś się takiego poziomu, czy jesteś czymś zaskoczony?
- Liczyłem na dobry poziom, zwłaszcza, że oglądałem wcześniej angielską edycję "Got to Dance" i nie chciałem, żeby Polacy wypadli gorzej. Zresztą, po co ten wstęp! Widzowie sami mogli się już przekonać, że poprzeczka ustawiona jest bardzo wysoko. Do programu przyszli prawdziwi mistrzowie w swoich stylach. A pozostali ujęli mnie najważniejszym - wolą realizowania marzeń. Przecież my wiemy, że w Polsce nie jest tak kolorowo i nader często brakuje możliwości, by iść za głosem serca i rozwijać swój talent.

- Wśród uczestników programu są reprezentanci Zielonej Góry, Lubuskiego. Czy można potwierdzić, że Lubuskie tańcem stoi?
- Uwielbiam ten program, bo pokazuje, że Polska to nie tylko stolica. A osobiście, duma mnie rozpierała, gdy okazało się, że reprezentanci moich rodzinnych stron tańczą na tak wysokim poziomie. Dość spojrzeć na półfinał. Ale wyrazy uznania także dla tych, którzy się w nim nie znaleźli.

- Śnił mi się ten program. Ze sceny dało się słyszeć: Zielona Góra sialalala, Zielona Góra... i wyłoniła się Iwona Golczak (pierwsza taneczna partnerka, z którą Michał tańczył przez 15 lat, zdobywając mistrzowskie tytuły). Byłbyś zaskoczony, czy może byś stwierdził: - No tak, cała Iwona…
- Mnie się wciąż marzy, że Iwona sędziuje obok mnie. Nie tylko dlatego, że to zielonogórzanka, ale wspaniała tancerka z olbrzymim dorobkiem. Ale to właśnie cała Iwonka, ją interesuje taniec, a niekoniecznie scena i blask jupiterów.

- Zdobyłeś nowe doświadczenie i nie mówisz chyba, że to ostatni taki program… Zobaczymy cię w innych?
- Nie mówię i nie odmówię. Jeśli tylko będę czuł, że nie oddalam się od tańca, a przeciwnie - mogę coś ważnego zdziałać. Że w jakimś stopniu przyłożę się do tego, żeby świat poruszał się w rytmie tańca…

- Do tej pory wiernie kibicowała ci rodzina, gdy tańczyłeś na parkietach świata. Czy teraz też cię wspiera i... ocenia?
- Jak zawsze zarazem pozytywnie i krytycznie. Moja siostra Ania (doktor filozofii, obecnie się habilituje - przyp. red.) nie odpuści mi żadnej wpadki językowej, a rodzice żadnego pobłażania sobie, a na pewno - nadmiernego samozadowolenia (śmiech). Czuję, że wspiera mnie nie tylko moja najbliższa rodzina, ale i ta dalsza - lubuska. Serdecznie wszystkich krajan pozdrawiam!

- Kiedy znów zobaczymy cię w Zielonej Górze?
- Na Wielkanoc udało mi się przyjechać zaledwie na chwilę na Babimojszczyznę: do Kolesina, Janowca i Nowego Kramska, gdzie mieszkają moi najbliżsi. To zwariowany, bardzo intensywny czas w moim życiu, ale na pewno nie zapomnę o przyjaciołach z Zielonej Góry. No i o sezonie żużlowym (śmiech).

- Dziękuję.

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska