Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rządy autorytarne czy wielki projekt sanacji państwa? Piotr Zaremba podsumowuje 4 lata rządów PiS

Piotr Zaremba
Jarosław Kaczyński
Jarosław Kaczyński AP/Associated Press/East News
Korekta transformacji na rzecz biedniejszych - potrzebna, ale coraz bardziej na kredyt. I budowa państwa wciąż bardziej partyjnego niż przejrzystego i praworządnego. Oto bilans czterech lat rządów PiS. Nie wszystko da się tu zwalić na radykalizm i bezmyślność opozycji.

Niczym nieuchronny walec toczy się wyborcze zwycięstwo PiS w wyborach sejmowych 13 października. Potwierdzane we wszystkich kolejnych sondażach, pytanie najwyżej o jego skalę.

Dla zwolenników obozu rządzącego to potwierdzenie racji prawicy, która miała trafnie rozpoznać potrzeby społeczne, okazać się konsekwentna w spełnianiu, nawet z naddatkiem, wyborczych obietnic i w budowaniu nowych więzi władzy z wyborcami. Oponenci widzą w tym jedynie skutek całej sekwencji sztuczek: operowania potężnymi socjalnymi transferami plus ogłuszającą propagandą i wrażeniem przejęcia kontroli nad różnymi instytucjami. PiS ma korzystać z metod, których nie użyła żadna inna władza po roku 1989.

Czy to autorytaryzm?
Od razu warto napisać, że w obu obserwacjach jest sporo racji. Niewątpliwie mamy do czynienia z przełamaniem rozmaitych dogmatów i niemożności w interesie różnych grup elektoratu. Narzucającą się konsekwencją jest zmniejszenie się społecznego rozwarstwienia.

Równocześnie zaś politycy prawicy istotnie nie mają skrupułów w uprawianiu manipulacji na potężną skalę. W wielu kwestiach dotyczących tak zwanych standardów idą tropem poprzednich ekip, ale zwykle przebijają je o kilka długości. Pierwszy przykład z brzegu: telewizja publiczna jest od roku 1995 pod kontrolą kolejnych partii rządzących (lub koalicji). Ale pomysł, aby opublikować w TVP sondaż, w którym pomija się jedną z partii (prawicowej Konfederacji), bo jej eliminacja to klucz do zdobycia przez PiS większości, to coś nowego. I stanowi podeptanie wszelkich norm, którymi kierowały się najbardziej upartyjnione ekipy.

To rodzi przekonanie, że ta władza, pomagająca sobie łokciami na tylu różnych polach, jest władzą w istocie autorytarną. W bitewnym zgiełku kampanii taki zarzut postawił już nawet Władysław Kosiniak-Kamysz, lider PSL, próbujący wcześniej uprawiać opozycję miękkim językiem. W rzeczywistości nie zbudowano w Polsce po roku 2015 systemu autorytarnego - w takim sensie, jak zbudowano go choćby po roku 1926 pod auspicjami Józefa Piłsudskiego. Można jednak gromadzić kolejne przykłady metod bliskich autorytaryzmowi. Nowa ustawa o zgromadzeniach faworyzuje władzę kosztem opozycji. Zwiększony wpływ sejmowej większości na sądownictwo może dawać władzy większą szansę na korzystne wyroki itd. itp.

Tyle, że te rozwiązania sąsiadują z mechanizmami jak najbardziej demokratycznymi. Dla opozycji formułka „władzy autorytarnej” bywa często wymówką odwracającą uwagę od jej błędnych decyzji, nieporadności i nieskuteczności. Pojawia się też pokusa, aby w tych kategoriach: „demokracja kontra jej brak”, opisywać normalne spory i wybory, typowe dla demokracji.

I znów przykład: propaganda opozycyjnych partii i mediów obwinia PiS o rozpętanie kampanii wymierzonej w mniejszości seksualne. Tymczasem w arcyciekawym wywiadzie dla Gazety.pl prof. Piotr Radkiewicz, socjolog z UW, wykazał, że na frontalne starcie ideologiczne w tej kwestii postawiła jeszcze podczas wyborów europejskich opozycja (i , dodajmy, same środowiska LGBT). Z efektem dokładnie odwrotnym, bo wystraszyło to wielu nawet tolerancyjnych normalsów, popychając ich ku rządowi. Co więcej, to już mój dodatek, odrzucenie radykalnych postulatów gejów i lesbijek (adopcja dzieci przez pary jednopłciowe) nie ma w sobie nic autorytarnego. Jest obroną modelu społecznego obowiązującego przez dziesięciolecia w Zachodniej Europie czy w USA.

Projekt Kaczyńskiego
Przedstawianie PiS jako siły zagrażającej demokracji znajduje swoją pożywkę w modelu przywództwa Jarosława Kaczyńskiego. Z jednej strony dominuje on zdecydowanie nad swoim obozem. To standard niespotykany we współczesnych zachodnich demokracjach, gdzie lider nieustannie uciera poglądy i decyzje z szerszymi gremiami - partyjnymi czy rządowymi.

Z drugiej Kaczyński występuje w roli autora projektu wielkiej przebudowy instytucji i mentalności Polaków, co kojarzy się z triumfem ideologii, dziś już w zachodnich demokracjach raczej nieobecnej. Jego głównym celem staje się wzmocnienie państwa narodowego. Wyznacza mu się wiele zadań. Ma wyrównywać społeczne różnice. Gwarantować Polsce większą międzynarodową podmiotowość. Podtrzymywać patriotyzm i bronić tradycyjnych wartości.

Aby to osiągnąć, Kaczyński chce zmiany metody rządzenia państwem. Kładzie nacisk na wolę polityczną decyzyjnego centrum, a zmierza do osłabienia niezależnych instytucji kontrolnych - od sądów po media. Po części z powodów taktycznych. Lider PiS jest przekonany, że są one zdominowane przez jego wrogów. Ale i z powodu bardziej generalnej wizji.

Władza ma się uwolnić z wielu ograniczeń, aby skuteczniej służyć obywatelom. Z jego punktu widzenia to model bardziej demokratyczny. Przeciwnicy uważają go za owoc groźnego populizmu, który może prowadzić do podeptania reguł liberalnej demokracji. Istotnie gorzej są w niej zabezpieczone prawa różnych mniejszości. A w razie kolizji między doraźnym interesem władzy i stałymi regułami, taki system ułatwia pójście na skróty.
Próbując dokonać bilansu, pierwszych czterech lat rządów PiS zacząć należy od tematyki społeczno-ekonomicznej. To pewien paradoks, bo Kaczyński nigdy nie uchodził za jej znawcę i zawsze traktował instrumentalnie. A jednak to ona stała się dziś głównym jego tytułem do utrzymania rządu dusz, także w kręgu tak zwanych normalsów.

Transfery ratują prawicę
Co najmniej od roku 1992 prezes PiS (wówczas Porozumienia Centrum) łączył swoje postulaty polityczne, takie jak dekomunizacja czy budowa silnego państwa z prospołecznym nachyleniem. Dopiero jednak w ostatnich latach wizja wielkiego skoku modernizacyjnego zdominowała wszystkie inne propozycje, czego symbolem stało się postawienie na czele rządu finansowego technokraty, Mateusza Morawieckiego.

Nietrudno zauważyć, że choć Kaczyński jest z poglądów etatystą od początku lat 90., to wizja państwa jako wielkiej pompy do redystrybucji dochodów służy mu dla osłony innych punktów własnej agendy. Nie wiadomo, czy Polacy trzymaliby się prawicy, gdyby oferowała im przede wszystkim międzynarodowe „wstawanie z kolan” albo zachowanie tradycyjnej moralności. Liberalna propaganda plus wpływ zachodniej cywilizacji mogłyby takie cele z łatwością podważyć. Dopiero monumentalne „społeczne programy” pociągnęły Polaków za dobrą zmianą na dobre.

Trzeba przyznać, że ta ekipa, rezygnując z wielu skrupułów w wydawaniu pieniędzy, odniosła sukces wysoko licytującego pokerzysty. Finanse publiczne udźwignęły pierwsze 500 plus i kilka innych skromniejszych przedsięwzięć redystrybucyjnych. Nie doszło do wieszczonego przez liberalnych ekonomistów kataklizmu. Co więcej, przy okazji dokonano jednej z niewielu korekt systemowych. Usprawniono system poboru podatków chroniąc go przed mafiami.

Dzieje tej polityki dzielą się jednak wyraźnie na dwa okresy. Lata 2015-2018 odznaczały się spokojnym marszem w granicach ryzyka. Nie osiągnięto wprawdzie, lub osiągnięto w nieznacznym stopniu, poprawę dzietności przez 500 plus, ale dano ludziom do ręki więcej pieniędzy, można by rzec bez naruszenia rozsądku. Równocześnie przymierzano się, dużo bardziej niemrawo, do rozmaitych przedsięwzięć cywilizacyjnych - od budowania mieszkań przy wsparciu państwa po budowę Centralnego Portu Lotniczego.

Rok 2019 to już inwazja wydatków generowanych głównie wyborczym interesem. Przekonany, że pośród wrogich sił wygra tylko w ten sposób, Kaczyński postawił na masowe rozdawnictwo na skalę niespotykaną nigdzie (ekstrawagancja 13 i 14 emerytury, także dla najzamożniejszych). Nie znamy jeszcze konsekwencji tych potężnych transferów. A już ich połączenie z zasadą równoważenia budżetu sprawia wrażenie szaleństwa.

Czy to już szaleństwo?
Jednak nie nazywa się ich już szaleństwem tak łatwo, jak nazwano by trzy lata temu. Wynika to z niespełnienia się katastroficznych przepowiedni z lat 2015-2016. Niełatwo jest ryzykować powtórkę. Okazuje się, że ekonomia nie zawsze zachowuje się zgodnie z regułami klasycznych ekonomistów.

Ba, mamy paradoks: oto wolnorynkowa niegdyś opozycja obiecuje do równie wielkich wydatków dodać jeszcze większe. Mówiąc językiem Kaczyńskiego i Morawieckiego, musi przegrać, bo jest w tym niewiarygodna. Pozwala to zresztą umiarkowanym zwolennikom rządu, niepewnym skutków tej orgii wydatków, popierać rząd. No bo opozycja jest jeszcze bardziej niedorzeczna.

Ale przecież nie unikniemy pytań. Skoro na razie nie upchnięto w „zrównoważonym” projekcie budżetu trzynastej emerytury, czy te wszystko zapowiedzi nie są mieszaniną kreatywnej księgowości i przedwyborczej fikcji? Skoro do roku 2023 chce się podnieść płacę minimalną do astronomicznej sumy 4 tysięcy, dlaczego o wiele skromniejsze płacowe aspiracje w sferze budżetowej wywołują tak wielki opór? Dziś tych pieniędzy nie ma, ale one się pojawią? Skąd?

Można się uspokajać wizją coraz skuteczniejszego systemu fiskalnego i coraz większego wzrostu gospodarczego, ale warto tu jednak użyć mocno wytartej formułki liberałów: „To nie jest worek bez dna”. To jedna wielka improwizacja, a jej ostateczny efekt jest równie mało znany premierowi Morawieckiemu, co pierwszej lepszej gospodyni bilansującej miesięczny budżet domowy.

Czyim kosztem, jak długo
Oczywiście warto pamiętać, czyim kosztem to się będzie odbywać. Będziemy mieli coraz więcej wieści o likwidowanych szpitalnych oddziałach i przypadkach śmierci ludzi czekających po kilka dni w kolejkach na SOR-ach. Obietnice Koalicji Obywatelskiej, że za jej rządów obywatel będzie przyjmowany w 21 dni do specjalisty, a w godzinę do szpitala, to czyste kuglarstwo. Nie dostaliśmy jednej informacji, jak to osiągnąć, zwłaszcza jeśli równocześnie „nic nikomu nie będzie odebrane”. A więc nadal bardzo zamożni emeryci czy pary z jednym dzieckiem będę wspierane „jak leci”. Ale jednak to PiS zbudował ten system.

To zresztą wymaga rezygnacji z wielu priorytetów ideowych, w teorii „osłanianych” przez rozbuchany system redystrybucji. Kiedyś PiS obiecywał silniejsze, sprawniejsze państwo. Dziś o budowie skuteczniejszej administracji musimy - poza punktowymi obszarami, jak służby skarbowe - zapomnieć. Z czegoś trzeba przecież zrezygnować.

Miała być bardziej patriotyczna i obywatelska edukacja. Skończyło się na organizacyjnym chaosie generowanym przez likwidację gimnazjów. To miało sens, gdyby w polskich szkołach zadowoleni ze swego losu nauczyciele przy pomocy nowoczesnych pomocy naukowych pokazywali dzieciom świat. Kończy się zaś na zapowiedzi zablokowania zajęć dodatkowych przez niezadowolonych z płac pracowników oświaty. Co z tego, że do programów szkolnych wpisano dopiero co wycieczki w ważne dla tożsamości narodowej miejsca, skoro tych wycieczek nie będzie? I nie pomoże tu represyjny ton rządowych funkcjonariuszy nagle zapożyczony z recept Leszka Balcerowicza. W edukacji łatwo coś zniszczyć. Dużo trudniej odbudować.
Wreszcie zaś wyobrażam sobie, że ten system gigantycznych transferów zacznie trzeszczeć. Że pojawią się finansowe kłopoty. Wówczas Polacy przyzwyczajeni do inkasowania pokaźnych sum w publicznych kasach nie okażą hojnej władzy najmniejszego współczucia. Ba dopiero wtedy wystawią rachunek: za swoich chorych umierających bez nadziei i za dzieci tłoczące się w szkolnych korytarzach. Warto aby sypiący propagandą urzędnicy mieli świadomość, że i to jest możliwe.

Czy to oznacza bezwzględne potępienie tego co zrobiono? Na pewno nie wszystkiego. Postawienie kwestii poprawy losu najuboższych to ważna korekta transformacji. PiS odegrał tu rolę, jaką w normalnych demokracjach odgrywa socjaldemokratyczna lewica. I powinien to zrobić.

Ja nawet trochę rozumiem zamysł kupienia sobie jak najszerszego poparcia biorąc pod uwagę siłę oporu dawnych elit i zagranicznych instytucji wobec tej władzy. Zastanawiam się tylko, jak dalece sfery rządowe mają świadomość, że to wszystko odbywa się do pewnego stopnia na kredyt. Jak bardzo same kupiły propagandę serwowaną także im w codziennych dawkach przez Danutę Holecką z TVP i cały aparat propagandy.

Kulejąca praworządność
Do tego dochodzą przywołane na początku pytania o kondycję demokracji, o praworządność. Nie są one dziś najważniejsze dla Polaków. W ostatnim sondaży 30 procent wyborców wskazało PiS jako gwaranta praworządnego systemu rządzenia, podczas gdy Koalicję Obywatelską - tylko 20 procent. Takich odpowiedzi udzielają zwolennicy rządzących, którzy z pojęciem „praworządność” kojarzą silne państwo zwalczające afery. Nie przeszkadza w tym nawet fakt, że w miejsce afer poprzedników pojawiły się nowe. Że sugestia: „mamy lepszych, uczciwszych ludzi” kończy się prezesem NIK za pan brat z sutenerami. W końcu ten sam prezes NIK jako szef administracji skarbowej ukrócił VAT-owskie mafie.

Mnie jednak taka definicja praworządności wcale nie wystarczy. Można debatować w teorii do woli nad wyższością demokracji opartej na woli ludu nad demokracją „proceduralną”, gdzie ważną rolę odgrywa Trybunał Konstytucyjny i sądy. Smutne jednak, że w 30 lat po upadku komunizmu kierownictwo Sejmu odmawia ujawnienia podstawowej informacji publicznej (list poparcia dla członków KRS) - wbrew wzorcowej ustawie gwarantującej dostęp do tej informacji, i wbrew prawomocnemu wyrokowi sądu. A w ministerstwie sprawiedliwości pracuje się nad projektem ograniczającym władzę sądu nad zwolnieniami za kaucją - na rzecz zależnej od rządu prokuratury.

Przeciętny wyborca może nie wiedzieć związku między takimi zdarzeniami, a jego życiem. Ale ten związek istnieje, może się ujawnić w każdej chwili, kiedy tylko drogi tego obywatela przetną się kolizyjnie z drogami władzy. W roku 2015 PiS czarował wizerunkiem partii chcącej państwa bardziej przejrzystego, bardziej podatnego na obywatelską kontrolę. Z tego akurat prawie nic się nie sprawdziło.

Sprzyja temu wizja samego Kaczyńskiego. Postanowił ograniczyć wpływ rozmaitych lobbies, zawodowych i środowiskowych korporacji, także sądów i mediów, na bieg spraw, bo uznawał je za oligarchiczne. Ale za receptę uznał maksymalne wzmocnienie wpływów partii rządzącej. Państwo partyjne jest z definicji słabo do pogodzenia ze społeczną kontrolą.

I znów: nie w każdej sprawie PiS, Kaczyński, nie mają racji. Mają choćby sprzeciwiając się utopii państwa jako federacji niezależnych samorządów. Ale kiedy słyszę podczas tej kampanii deklarację Kaczyńskiego, że główną zawadą na drodze do przebudowy państwa są sądy, skóra mi cierpnie. To zapowiedź kontynuacji rewolucyjnego kursu.
Nie wynikło z niego nic dobrego. Nie wykreowano lepszych, sprawniej działających elit sędziowskich, a afera hejterów w ministerstwie sprawiedliwości wręcz ośmieszyła takie hasła. Obywatele nie dostali sądów lepiej działających i sprawiedliwiej orzekających, bo tego zresztą nie da się zadekretować. Dostali za to perspektywę umacniania linków łączących konkretnych sędziów z władzą.

Nie wiem, na ile serio zapowiada się rewolucję w sądach. Kaczyński wie przecież, że w ostateczności sądownictwo europejskie jest w stanie każdą dalej idącą zmianę zablokować, jak zablokowało próbę odesłania na emeryturę Sądu Najwyższego. A frontalnego konfliktu z Europą nie chce - z powodów geopolitycznych. Tu akurat choć obecne władze popełniły w dyplomacji niejeden błąd, są jakoś przewidywalne i obliczalne.

Na pewno te rewolucyjne ruchy wyrosły na glebie totalnej wojny, jaką od pierwszej chwili wytoczyła temu rządowi opozycja. Na pewno korporacyjna arogancja sędziów drażniła i dopraszała się odpowiedzi. Czy jednak takiej?

Zarazem hasło wymiany elit jawi się jako nośne w integrowaniu twardszego elektoratu. Mówi się o nowych sądowych, kulturalnych, ostatnio prezes PiS napomyka o nowych elitach gospodarczych. W pewnych sferach (kultura) to czysta utopia. W gospodarce to zapowiedź aktywniejszej roli państwa w próbie kreowania układów biznesowych, alternatywnych do obecnie istniejących.

Nowe elity, czyli…
Do pewnego stopnia nie martwią mnie nawet te zapowiedzi. Przed rokiem 2015 mieliśmy do czynienia z nadmiernym zblatowaniem wszelkich elit. Pobudzenie konkurencji, nawet inspirowanej od góry, nie byłoby tragedią.

Tyle że zbyt często owe „nowe elity” okazują się na końcu działaczami PiS, ich krewnymi i znajomymi. Ani nie kreującymi nowych obyczajów, ani nie wpływającymi na społeczną świadomość, za to zaradnymi w załatwianiu sobie rozmaitych korzyści. Kaczyński, polityk wybitny, nie mylący się co do zasadniczego celu, jakim jest silne państwo narodowe, musi przecież to widzieć. W każdym razie powinien.

W jego projekt wbudowanych jest wiele innych sprzeczności. Wzmocnienie wspólnoty narodowej, jak należy rozumieć wszystkich Polaków, trudne jest do osiągnięcia, kiedy promuje się równocześnie nieustający zgiełk podziału: my-oni. Opozycja robi to także, ale „narodowe” podejście do problemu powinno z tym celem szczególnie kolidować.

Z kolei budowa państwa partyjnego, bez wielu instytucji równoważących, jest dla prawicy opłacalne tylko dopóki ona rządzi. W wypadku klęski ryzykuje ona utratę wszystkiego, cięcie do korzeni, także tych jej wpływów, które jako normalna opozycja by zachowała. To z kolei może rodzić pokusę utrwalania swojej władzy przy użyciu twardych łokci.

- A co będzie, jeśli wahadło przechyli się w drugą stronę? - pytał pewien mądry ksiądz prawicowego dziennikarza przy okazji przepychania ustaw sądowych w 2017 roku. - Ależ, proszę księdza, to jest projekt na dziesięciolecia - usłyszał odpowiedź.

Otóż ja się boję takiego podejścia. Przy całej sympatii dla wielu społecznych celów tego rządu. Na razie nieudaczność liberalnej opozycji właściwie zwalnia z takich pytań. Ona ma niespecjalne szanse na sukces w jakichkolwiek realiach. Ale w przyszłości?

POLECAMY W SERWISIE POLSKATIMES.PL:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Rządy autorytarne czy wielki projekt sanacji państwa? Piotr Zaremba podsumowuje 4 lata rządów PiS - Portal i.pl

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska