(fot. fot. Wojciech Waloch)
- On był moim pierwszym chłopakiem i od razu za niego wyszłam - wspomina Ludwika Szczeszek. - Znaliśmy się stąd, z Chobienic, to jest nasza wieś. Oboje stąd pochodzimy. Mieszkamy w miejscu, gdzie mieszkali moi rodzice. Tylko ten dom, żeśmy zbudowali od nowa, a poprzedni, stary, rozebrali.
Jak się poznali? Dokładnie nie pamiętają, mogli widywać się dosłownie od dziecka. Fakt, że zdecydowali się na ślub dosłownie w dwa miesiące po zakończeniu działań wojennych w tych stronach, w kwietniu 1945 r., świadczy jak bardzo i jak szybko chcieli być razem. Formalnie przecież jeszcze trwała wojna. W końcu stycznia ledwie Rosjanie pogonili ze wsi Niemców.
- Wesele urządziliśmy w małym domku teściów - przypomina Franciszek Szczeszek. - Biednie było, ale ten sąsiad dał kurę, tamten kaczkę, z gorzelni był bimber... A że pogoda dopisała to stoły wystawiło się na podwórze, zaś tańce odbywały się w domu. Grała kapela rodzinna, bo u mnie w rodzinie to się grało...
Gdy niedawno Szczeszkowie zanieśli do proboszcza za mszę z okazji 65-lecia, ów zapytał jaka jest recepta na takie długie małżeństwo. Powiedział, iż dotąd nie spotkał ludzi tyle lat spędzających wspólny żywot. - Recepta na to jest prosta, w dniu ślubu kobieta musi mieć 18 lat, a mężczyzna 21 - uważa pan Franciszek. No i oczywiście musi być miłość. - My się wciąż kochamy! - podkreślają małżonkowie.
(fot. fot. Wojciech Waloch)
Dumni są ze swych dzieci, których mają troje. Ponadto siedmioro wnuków i 13 prawnuków. Najstarszy syn, Marian, pracuje w Swedwoodzie w Zbąszyniu. - Szkołę zawodową tylko skończył, ale jak go nie ma w firmie, to od razu dzwonią, pytają, widać nie dają sobie rady - mówi mama. Dwójka młodszych dzieci mieszka w Chobienicach, zatem zawsze są blisko, pomogą gdy coraz starsi rodzice (rocznik 1923 i 1926) potrzebują wsparcia.
- Jestem dumny z tego.... - F. Szczeszek kładzie na stole legitymację kombatancką. W niej zapis, iż w latach 1945-48 był członkiem Wolności i Niezawisłości, a od marca do września 1948 siedział w więzieniu. Podaje też patent weterana podpisany przez premiera Leszka Millera. I nominację z podporucznika na porucznika. - A zaczynałem do kaprala - podkreśla.
To, co mają, co osiągnęli zapracowali własnymi rękami. Raczej nie na roli, choć mieszkają na wsi i mają trochę pola, które dziś dzierżawią. On przez 20 lat pracował w cegielni w Perzynach koło Zbąszynia, potem w spółkach wodnych. Ona była gospodynią domową. - Dlatego dziś nie mam z tego nic, ani grosza - podkreśla pani Ludwika. Ale mimo to nie ustaje w pracach domowych. Wciąż sama gotuje, a jej pasją są przetwory. Zwłaszcza dynie w occie, ale też własne maliny, porzeczki, dżemy śliwkowe... - Zrobiłam 80 słoików ogórków - śmieje się. I co potem z nimi? Kto je zje? - Ach, rozdaję po prostu - mówi gospodyni.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?