Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sąd idzie! Uwaga, to najpopularniejszy sędzia w Polsce!

Leszek Kalinowski 68 324 88 74 [email protected]
Mariusz Kapała
- Oberwało mi się od mojego środowiska zawodowego, ale dziś wiem, że podjęta decyzja o występowaniu w serialu TVN była słuszna - mówi sędzia Anna Maria Wesołowska.

- Dziś jest pani najpopularniejszym sędzią w Polsce. Ale nie od razu zgodziła się pani na udział w programie TVN-u. Dlaczego?
- Propozycja ze strony Edwarda Miszczaka była taka: w tym programie mogę wystąpić tylko ja, nikt inny. Jednak przez pół roku nie wyrażałam zgody. Bo w tym czasie prowadziłam bardzo poważną sprawę, czyli dotyczącą gangu łódzkiej ośmiornicy. Poza tym uważałam, że powinien to robić jakiś młody sędzia, który będzie miał dużo siły.

- Co się stało, że zmieniła pani zdanie?
- W pewnym momencie okazało się, że już wokół samego pomysłu, by program prowadził prawdziwy sędzia, pojawiało się coraz więcej krytycznych uwag. Wydawało mi się, że w takiej sytuacji narażanie młodszego kolegi na tego rodzaju problemy będzie nieuczciwe. W związku z tym powiedziałam: Trudno, zgadzam się. Bardzo zależało mi na tym programie, bo wiedziałam, że tą drogą dotrzemy do największej grupy społeczeństwa. Że to show sędziowskie będzie oglądała młodzież, kobiety, które potrzebują pomocy. I tak się stało. Oglądalność jest wysoka. Z show udało się zrobić dokument fabularyzowany. A dla mnie dowodem na to, że robimy dobrą robotę, są listy od widzów, pełne ciepła i podziękowań.

- Ale środowisko nie bardzo panią wspierało.
- Oberwało mi się, to prawda. Zastanawiałam się nawet: Boże, czy to jest warte, bym słyszała tyle przykrych słów? Dziś wiem, że warto było podjąć się tego zadania. Bo jak inaczej można dotrzeć do tylu ludzi naraz? A edukacja prawnicza jest bardzo ważna. Na co dzień spotykam się z młodymi osobami, które mówią: Ja nie jestem przestępcą. Ja nie wiedziałem, że łamię prawo. Ja tylko wypiłem dwa piwa i mi odbiło. Nie zdawałem sobie sprawy z konsekwencji. Serial w TVN uświadamia, że dura lex, sed lex (twarde prawo, ale prawo - dop. red.).

- Praca w telewizji nie jest dla pani czymś nowym. Przecież zagrała pani w filmie.
- Zagrałam w filmie Anette Olsen "Agnieszka". Byłam w balecie, ale jakoś nie wiązałam swoich planów z aktorstwem.

- Mimo to, nazywają panią "Polą Raksą polskiego sądownictwa". Denerwuje się pani na takie porównania?
- Skądże! Od najmłodszych lat porównywano mnie z Polą Raksa. Dla mnie był to wielki komplement. Bo to przecież bardzo piękna kobieta, wspaniała aktorka. Od czasu "Panienki z okienka" stała się moją idolką.

- Dziś pani dla wielu jest idolką. Nie męczy pani popularność?
- Nie, bo to bardzo ciepła popularność. Spotykam się z wieloma przejawami sympatii. Ale też dla ludzi nie jestem gwiazdą, ale kimś, kto może pomóc.

- Niektórzy chcą, by to właśnie pani prowadziła ich sprawę.
- Dostaję wiele listów, na które - ubolewam - nie jestem w stanie odpisywać. Niektórym się wydaje, że pracuje na mnie sztab ludzi. Nie mam sekretarki, wszystko muszę robić sama, wszędzie sama dojechać itd. Niestety, doba ma tylko 24 godziny.

- Podczas programu trzyma się pani ściśle scenariusza?
- Przedstawiamy sprawy, które gdzieś zdarzyły się w Polsce. Grają nie aktorzy, lecz naturszczycy. Wiem, co powiedzieć, by wywołać w nich większe emocje. Wiele sekwencji wygłaszanych jest po prostu z głowy. Nie ma też w scenariuszu wyroku. On uzależniony jest między innymi od tego, czy sprawca wykaże skruchę, przeprosi...

- Często widzimy, że ludzie w telewizyjnym sądzie pękają. Tak też jest w rzeczywistości?
- W życiu pękają wcześniej, już podczas pracy prokuratury. Na potrzeby programu my to przenosimy do sali sądowej.

- Ponoć od razu pani pozna, że ktoś kłamie.
- Po 30 latach pracy od razu widzę, że ktoś ściemnia. Tego nie da się ukryć.

- Zapada wyrok i... Nie ma pani wątpliwości, że za ostry?
- Sędzia musi mieć stuprocentową pewność. Jeszcze mi się nie zdarzyło, że ktoś został skazany, a potem uniewinniony. Jeśli mamy jakieś wątpliwości, to sprawę rozpatrujemy na korzyść oskarżonego. Gorzej, gdy uważamy, że dana osoba najprawdopodobniej jest sprawcą, a nie mamy na to wystarczających dowodów...

- Jakie sprawy są najtrudniejsze?
- Te związane z przemocą w rodzinie, a także z młodymi ludźmi. Pamiętam sprawę 19-latka, bardzo dobrego ucznia, który miał same świadectwa z czerwonym paskiem. I nagle okazało się, że zabił ajentkę pewnej firmy, matkę dwojga dzieci. Potem włożył zwłoki do tapczanu. Spał na nim przez tydzień. Okazało się, że eksperymentował z amfetaminą, która na dodatek była zanieczyszczona. Sam nie wiedział, co zrobił. Był przerażony, gdy zobaczył swoją ofiarę. Trudno orzekać w takich sprawach. Z jednej strony chłopiec ideał, który twierdzi, że trzeci raz w życiu spróbował amfetaminy. Z drugiej mąż, dzieci zabitej kobiety. Kara jednak musiała być wysoka.

- A jak pani orzeka: 25 lat pozbawienia wolności...
- Czasem słyszę od 19-latka: No i co z tego? Kaśka, tylko ty czekaj na mnie! Mówię, że Kaśka będzie miała wtedy 44 lata, więc na pewno nie będzie czekała. I dopiero to uświadamia mu, co takiego oznacza kara.

- Sąd, praca w telewizji - to wszystko chyba przewróciło pani życie do góry nogami?
- To prawda. Trochę zaniedbałam życie rodzinne. Moje dziewczynki - choć dziś to dorosłe kobiety - odczuły przez sześć lat, że nie zawsze byłam obecna wtedy, gdy mnie potrzebowały. A przecież licealistka też chce mieć mamę na co dzień przy sobie.

- Może były zadowolone, bo pewnie nieraz mówiły: Mamo nie bądź sędzią w domu...
- Zdarza się, że pewne nawyki przenosi się do rodziny. Koledzy córek - z racji wykonywanego zawodu - mają do mnie dystans. Ale jak już raz przyjadą, to wracają... One natomiast mówią, że najlepszym sędzią w naszym domu jest mój mąż. Tyle już się nasłuchał, więc najlepiej z dystansem potrafi wszystko oceniać i podjąć właściwe decyzje. A córki? One rozumieją jedną rzecz: że to, co robię, jest ważne. Dzieci nie postępują w życiu tak, jak my im to mówimy. Postępują tak, jak my postępujemy. Biorą przykład z nas.

- A pani córki nie aż za bardzo?
- Starsza skończyła prawo, jest na studiach doktoranckich. Młodsza - absolwenta ekonometrii - też jednak poszła na prawo. Jest na czwartym roku. Nie powinnam się dziwić, że ciągnie ich do tego prawa, skoro żyły z nim na co dzień w domu.

- Przez dodatkowe zajęcie coś się traci, coś zyskuje, na przykład to, że to mąż gotuje, robi zakupy...
- Mąż widzi, jaka to ciężka i obciążająca praca, dlatego wspiera mnie jak może. Do Zielonej Góry też ze mną przyjechał. Zdaje sobie sprawę, że spotkania z uczniami, podczas których chcę jak najwięcej przekazać, są bardziej obciążające niż godziny spędzone na sali sądowej.

- Dziękuję.

Anna Maria Wesołowska - ur. 17 lipca 1954 w Łodzi. Sędzia Sądu Okręgowego w Łodzi w IV Wydziale Karnym. Znana z programu "Sędzia Anna Maria Wesołowska", emitowanego na antenie telewizji TVN.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska