Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sandra Staniszewska - dziwna i zwariowana Iza z serialu "M jak miłość"

Zdzisław Haczek 68 324 88 05 [email protected]
Sandra Staniszewska, zielonogórzanka, absolwentka III LO, aktorka Teatru PiiiP w Zielonogórskim Ośrodku Kultury. W tej chwili studentka IV roku Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. W serialu "M jak miłość” gra Izę, nową dziewczynę Pawła Zduńskiego.
Sandra Staniszewska, zielonogórzanka, absolwentka III LO, aktorka Teatru PiiiP w Zielonogórskim Ośrodku Kultury. W tej chwili studentka IV roku Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. W serialu "M jak miłość” gra Izę, nową dziewczynę Pawła Zduńskiego. MTL Maxfilm/Marta Gostkiewicz
- To nieprawda, że pieniądze szczęścia nie dają. Ja, odkąd pracuję w serialu, jestem szczęśliwsza o parę groszy - wyznaje ze śmiechem Sandra Staniszewska, pochodząca z Zielonej Góry aktorka, która gra Izę w serialu "M jak miłość".

- Musiałaś ostro walczyć o rolę Izy?
- Nie można tu mówić o walce, ponieważ jako takiego starcia nie było. Byłam na castingu do innego polskiego serialu, który też pisze Ilona Łepkowska. Tam mnie zauważyli i zaprosili do roli w "M jak miłość".

- W ilu odcinkach cię zobaczymy?
- Odcinki nagrywam już pięć miesięcy i nadal jeżdżę na plan, więc ciężko mi powiedzieć, na jak długo moja postać zagości w serialu. Na razie Iza "się gości" i jest coraz lepiej, ponieważ pierwsze koty za płoty, mniej stresu i tak naprawdę mogę swobodnie spróbować swoich sił.

- Jak przyjęli cię aktorzy, którzy w serialu grają od wielu lat?
- Są dla mnie bardzo mili, ekipa jest fantastyczna, zgrana ze sobą 12 lat. Jak przychodzi ktoś nowy, służą pomocą, wyjaśniają niejasności, motywują.

- Wróćmy do twojej rodzinnej Zielonej Góry. W Lubuskim Teatrze jest rola w spektaklu dla dzieci. Mała Sandra ją dostaje i postanawia zostać aktorką?
- W klasie podstawowej - w szkole społecznej, mieszczącej się w Domu Harcerza - pani mgr Halina Kwaśniewicz powiedziała nam o castingu, który odbędzie się w Lubuskim Teatrze, zachęciła do spróbowania swoich sił. Poszłam tam z moją mamą Ritą Staniszewską. Imię od Rity Hayworth na pewno zobowiązuje. Jak nie mamę, która poszła inną drogą, to córkę - Sandrę. Imię zostało mi nadane od Sandry Cretu, słynnej niemieckiej piosenkarki pop i euro disco.

- Tej od hitu "Maria Magdalena" z lat 80...
- ... oraz "In the Heat of the Night", "Everlasting Love", "Hiroshima". Dziś się z tego śmieję, ale wiem, ile dziewczynek w tamtych latach zostało nazwanych tym imieniem na cześć tej fantastycznej wokalistki. Kiedy Sandra w wywiadzie usłyszała od polskiego dziennikarza, że pod koniec lat 80. przynajmniej kilkanaście tysięcy dziewczynek w Polsce dostało po niej imię, odpowiedziała: - Mam nadzieję, że jest to kilkanaście tysięcy szczęśliwych dziewczynek. Na pewno jestem jedną z nich, bo dostałem tę rolę w Lubuskim Teatrze. Pamiętam jak dziś: wróciłam z castingu, na którym było ze 30 dziewczynek, a mama powiedziała: - Odsłuchaj Sandruniu pocztę głosową w telefonie. Nacisnęłam przycisk... i marzenia się ziściły! "Informujemy, że została pani wybrana do roli Anny Marii w spektaklu "Pilot Morski w Tarapatach"... Aaa! Co to była za radość! Najlepsza wiadomość na poczcie głosowej w moim życiu. Praca na scenie bardzo mi się spodobała. Przyglądałam się podczas prób aktorkom: Urszuli Zdanowicz i Elżbiecie Donimirskiej, marzyłam, by być tak samo jak one - profesjonalna.

- Potem zgłosiłaś się do teatru Małgorzaty Paszkier-Wojcieszonek?
- Nie od razu. Moja mama pracowała w domu kultury w Czerwieńsku, gdzie współpracowała z panią Jolą Rzeszuto, która prowadziła bardzo dobry młodzieżowy teatr. Tam podpatrywałam starszą ode mnie młodzież i już sama chciałam spróbować sił na deskach. Zaczęły się konkursy recytatorskie i w końcu poszłam do Zielonogórskiego Ośrodka Kultury, gdzie moją trzecią mamą została Gosia Paszkier-Wojcieszonek.

- Trzecią?
- Trzecią z moich zasłużonych kobiet. Pierwsza to była mama - Rita Hayworth, druga - mama - Urszula Zdanowicz.
Czas spędzony w ZOK-u to była przede wszystkim praca nad sobą, nad swoją indywidualnością. Poczułam tam, że ludzie akceptują moją inność, że zwracają na mnie uwagę, że mogę być taką małą wariatką i niezależnie, czy ktoś mnie lubi, czy nie - to jest o mnie głośno... Pomyślałam wtedy: skoro jestem inna, dziwna i zwariowana, to znaczy, że mam szanse, żeby zostać aktorką.

- W 2006 roku zdobyłaś w Zgorzelcu drugą nagrodę za monodram.
- "Buty, czyli kaprys w jednym akcie" reżyserowałam z panią Gosią. Gdy oglądam to nagranie sprzed lat, wzruszam się, że umiałam tak pracować. Dziś już nie dałabym rady zagrać tego tak nieświadomie... Ta nieświadomość była fantastyczna i cenna, tak się powinno zaczynać. Jeść zupę, ale małą łyżeczką, systematycznie i powoli, a osiągnie się sukces i spełnią się marzenia.

- Dostałaś się do krakowskiej PWST za pierwszym razem? Stawiałaś tylko na aktorstwo czy też miałaś jakieś inne "opcje na przyszłość"?
- Do szkoły dostałam się za trzecim razem. Nigdy nie było alternatywy w doborze kierunku, cel był postawiony i ciężką pracą po paru latach osiągnięty... Egzamin do szkoły aktorskiej polega na sprawdzeniu przez pedagogów predyspozycji do zawodu: musisz być elastyczny, mieć charyzmę, sprawdzana jest wyobraźnia, inteligencja, poczucie humoru, pamięć, głos, wymowa, kondycja, śpiew, taniec, wiedza o teatrze... Kraków postawił na indywidualności i do tego typu im przypasowałam.

- Co daje szkoła aktorska?
- Uczy zawodu, wszystkiego po kolei, bez stresu, bez poganiania. Każdy idzie swoim tempem - ile wyciągnie, tyle weźmie dla siebie. Na pewno nauczyłam się budowania postaci, inspirowania się wszystkim dookoła, kopania w materiałach, aż znalazłam to, co cenne i budujące. Nauczyłam się pracy w zespole, akceptacji i zrozumienia innych indywidualności. Ale też pewności siebie i tego, że mogę popełniać błędy, że porażka również jest wpisana w ten zawód i nie należy z nią walczyć.

- Który z pedagogów wywarł na ciebie największy wpływ?
- Moją czwartą mamą została Anna Dymna - opiekunka mojej grupy. Przez cztery lata studiów bacznie nam się przyglądała, uczyła wiersza i prozy. Odkryła przede mną moje liryczne i delikatne barwy, których wcześniej nie znałam. Denerwował ją mój temperament i siła, chciała zobaczyć mnie w roli Gruszeńki z "Braci Karamazow" Fiodora Dostojewskiego czy zagubionej Maszy z "Mewy" Czechowa. Myślę, że dziś jesteśmy zadowolone z procesu, jaki razem wykonałyśmy.

- W "M jak miłość" grasz m.in. z ludźmi bez aktorskiego dyplomu. Czy to jakiś problem?
- Absolutnie nie! Sama go jeszcze nie mam (śmiech). Oczywiście będąc po szkole aktorskiej, wiedząc, jak ciężko było się tam dostać i jak wielu ludzi narzeka na brak pracy, apeluję, by przyjmowano do zawodu aktorów po szkole!
Ludzie bez dyplomu, bez przygotowania, grają tam 12 lat. Myślę, że to szmat czasu, żeby "czegoś" się nauczyć, a najważniejsze w życiu jest doświadczenie.

- Czym jest dla ciebie rola w serialu? Trampoliną do kariery?
- Ten serial ogląda 8 milionów Polaków, to największa dotychczasowa serialowa publiczność, cieszę się, że akurat tu mogę spróbować swoich sił. To kolejne doświadczenie.

- A co z teatrem?
- Cieszę się, że moja przygoda aktorska zaczęła się od teatru. Tam rozwijały się moje pierwsze marzenia związane z tym zawodem. Pracuję teraz nad trzema spektaklami, których premiery są planowane na marzec. To nie jest tak, że aktor gra tylko tam, gdzie pokazuje go telewizja. Zapraszam do Krakowa - tam można oglądać mnie i moich kolegów w zupełnie innych odsłonach niż te, które kreują kolorowe czasopisma czy telewizja.

- Niektórzy uważają, że występ w serialu to żaden wyczyn. Tymczasem w "Klanie" oglądamy Daniela Olbrychskiego, w "Rodzinka.pl" - Kingę Preis, znaną ze świetnych ról w filmach Smarzowskiego czy Skolimowskiego...
- Absolutnie nie gardzę wybitnymi aktorami grającymi w serialu. W teatrze nie zbija się milionów, a w Polsce przyjęło się, że aktor to taki skromny, czasem biedny człowiek. Nie zgadzam się! Niech będzie skromnym, ale milionerem. To nieprawda, że pieniądze szczęścia nie dają. Ja, odkąd pracuję w serialu, jestem szczęśliwsza o parę groszy (śmiech!).

- Jak będzie wyglądała twoja przyszłość?
- Każdy powinien mieć na siebie plan. Mój wygląda tak: idź do przodu i nie dbaj, co powiedzą inni, idź do przodu i zrób to, co musisz zrobić dla siebie. Jest już fantastyczna szkoła, jest teatr i serial... Chciałabym jeszcze zajrzeć do filmu, dubbingu czy sama spróbować sił jako reżyser. Małymi krokami znaleźć swoje miejsce i żyć tak, by niczego nie żałować, pracować tyle, by móc sobie pozwolić na wszystko, o czym marzę, dawać ludziom tak wiele, ile sama chcę od nich brać. Nie zapominać, kim się jest i jakie miało się marzenia.

- Dziękuję.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska