- Na początku reformy zarówno sklepikarze, jak i uczniowie mieli z nią problem - mówi dietetyczka Grażyna Karczewska, która we wrocławskich szkołach prowadzi konsultacje dotyczące zdrowego żywienia.
Sklepikarze nie wiedzieli, jakie produkty są dozwolone, a za sprzedaż których mogą im grozić kary. Dzieci - po głośnej medialnej burzy i sceptycznych opiniach niektórych rodziców - bojkotowały zmiany, rezygnując z kupowania czegokolwiek w sklepikach. Zamiast tego uczniowie wybierali się po normalne łakocie do pobliskich marketów i stacji benzynowych.
- Teraz sytuacja się unormowała. Nie znam żadnego sklepiku we Wrocławiu, który został zamknięty przez rozporządzenie dotyczące jedzenia. A i uczniowie przekonali się do nowej oferty - mówi Grażyna Karczewska, ale przyznaje, że problemów jest jeszcze sporo.
- Przede wszystkim niewiele jest na rynku produktów, które spełniają wymogi. Na szczęście szybko dostosowały się wrocławskie piekarnie, które wypiekają bułki i drożdżówki zgodnie z zaleceniami. Ale tylko nieliczne firmy mają w ofercie ciastka czy wafle, które spełniają wymagania - wyjaśnia dietetyczka. Dodaje, że kluczowy w reformie był dostęp do wiedzy.
- Wszyscy czuli się zdezorientowani, co można, a czego nie powinno się sprzedawać - tłumaczy Karczewska. Chociaż trudności w dostosowaniu się wciąż dostarcza brak pomieszczeń gospodarczych w sklepikach, gdzie można by przygotować zdrowe kanapki, koktajle czy sałatki.
- Ta reforma była potrzebna. Zarówno towar w sklepikach, jak i posiłki w stołówkach są zdrowsze. Mniej tłuszczu, cukru i soli na pewno nikomu nie zaszkodzi - podsumowuje dietetyczka.
Zgodnie z ostatnimi zapowiedziami minister edukacji Anny Zalewskiej, reforma ma zostać cofnięta. - Pracujemy w zespole, wspólnie z Ministerstwem Zdrowia, nad zmianami w rozporządzeniu. W ciągu miesiąca powinniśmy przedstawić efekty naszej pracy - mówi Anna Zalewska i dodaje, że w szkołach powinno dojść do zmiany, ale zapewnia, że zdrowe jedzenie nie zniknie z placówek oświatowych.
- Uczniowie nadal będą się zdrowo odżywiać, ale chcemy zrezygnować z wielu restrykcyjnych przepisów, które spowodowały, że dzieci po prostu nie chcą jeść w szkolnych stołówkach. Przez to też zbankrutowało wiele szkolnych sklepików. Mamy również informacje, że w szkołach pojawią się firmy szkoleniowe, która za pieniądze chcą tłumaczyć, na czym nowe rozporządzenie polega. Tak nie powinno być - mówi minister Zalewska. Zapewnia, że rodzice nie powinni się obawiać, do szkół na pewno nie wróci tzw. śmieciowe jedzenie.
Tego też najbardziej boi się Grażyna Karczewska. Prażynek, chipsów i napojów gazowanych na półkach w szkolnych sklepikach nie chce sobie nawet wyobrażać. I dodaje: - Każda reforma powinna być przeprowadzana z głową.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?