Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sławomir Twardygrosz: - Tu liczy się tylko żużel

Paweł Tracz 95 722 69 37 [email protected]
Sławomir Twardygrosz ma 43 lata. Mieszka w Poznaniu, żonaty, ma dwie córki.
Sławomir Twardygrosz ma 43 lata. Mieszka w Poznaniu, żonaty, ma dwie córki. fot. Kazimierz Ligocki
- Kiedyś najważniejsze były klub, trener i za przeproszeniem korkotrampki. Człowiek tym żył, a nie kasą za grę - mówi Sławomir Twardygrosz, były zawodnik Stilonu i Lecha.

- Młodszym kibicom warto przypomnieć, że pierwsze kroki stawiał pan w Gorzowie.
- Tam się urodziłem, a w Stilonie zaczęła się moja kariera. Grałem w nim do 1989 roku, po czym odszedłem do Śląska Wrocław. Byłem pierwszym wychowankiem, który trafił do ekstraklasy. Z Gorzowa mam same miłe wspomnienia, choć zawsze żałowałem, że nigdy z macierzystym klubem nie zagrałem w elicie. Obawiam się, że chyba nie doczekam czasów, gdy "Stilonek" tam awansuje, bo w Gorzowie liczy się tylko żużel.

- Łączy pana coś jeszcze z Gorzowem?
- Tu mieszkają wszyscy moi bliscy, ale ja związałem się z Poznaniem. Taką decyzję podjąłem 16 lat temu, gdy przenosiłem się ze Śląska do Lecha. I choć później grałem jeszcze w Bydgoszczy, Namysłowie, Radomsku, Gdyni i klubach z niższych lig, to moim domem stała się stolica Wielkopolski.

- W ekstraklasie zagrał pan ponad 150 meczów. Byłoby więcej, gdyby nie pięcioletnia przerwa…
- 1995 rok był dla mnie pechowy. Najpierw w ligowym meczu, w powietrznym pojedynku zderzyłem się z rywalem i, upadając, pechowo uderzyłem jeszcze głową w krawężnik za linią autową. Nieprzytomnego odwieziono mnie do szpitala. Później zmarł mój ojciec. Po tych wydarzeniach odszedłem z Lecha.

- Karierę zakończył pan na dobrą sprawę w 2002 roku w Arce. Ale nie zerwał pan z futbolem?
- Przez kilka sezonów występowałem w niższych ligach. Obecnie gram w drużynie oldbojów Lecha. Występują tam tacy między innymi Mirek Okoński, Paweł Wojtala, Arek Bąk, Jacek Dembiński i Andrzej Juskowiak. Z przyjemnością uczestniczymy w turniejach i jubileuszowych meczach na terenie całego kraju. Magia legend "Kolejorza" wciąż przyciąga kibiców na trybuny, zwłaszcza w małych miasteczkach. Lubuskim kibicom pokazaliśmy się w maju w Międzyrzeczu, podczas 65-lecia Orła. Dla nas największą nagrodą jest świetna zabawa. To, że wciąż jesteśmy tą samą, fajną grupą ludzi.

- W tym sezonie jak burza idziecie też w Pucharze Polski na szczeblu okręgu. Starsi panowie, a dotarliście już do 1/8 finału!
- Piłka nożna to wciąż nasza wielka pasja. Ktoś rzucił pomysł, reszta go klepnęła i stąd nasz udział w tych rozgrywkach. Rok temu odpadliśmy właśnie w 1/8, a dwa lata temu dopiero w półfinale. Może teraz poprawimy osiągnięcie?

- Śledzi pan to, co dzieje się z GKP, spadkobiercą piłkarskich tradycji w Gorzowie?
- Cały czas. Jeszcze jako zawodnik, najpierw Śląska, a potem Lecha, kontaktowałem się z byłymi kolegami, pytałem, jak im poszło. Teraz też po każdej kolejce szukałem informacji w mediach. Urodziłem się w Gorzowie, tu są moje korzenie, więc zawsze byłem, jestem i będę z niebiesko-białymi.

- Jak więc pan ocenia stilonowców?
- Przede wszystkim w ostatnich sezonach przez zespół przewinęło się sporo młodzieży. To duży plus, ale szkoda, że nie wszyscy są z regionu. Fajnie, że w klubie działali lub działają byli zawodnicy, przez wiele lat związani z tym środowiskiem, osoby, z którymi grałem w Stilonie. Bardzo się cieszę, że drużyna z mojego rodzinnego miasta znów występuje na zapleczu ekstraklasy. Wiem, że finansowo jest fatalnie, ale wierzę, że klub wyjdzie na prostą.

- Za to młodsi koledzy z Lecha podbili Ligę Europejską.
- Trzeba otwarcie powiedzieć, że "Kolejorz" gra dziś najlepszy futbol nad Wisłą. I tego zdania nie zmieni jego daleka pozycja w polskiej lidze. Przecież zwycięstwo nad Manchesterem City czy remisy z Juventusem Turyn zostały osiągnięte w znakomitym stylu. Dziś za Lecha trzyma kciuki cały kraj i życzę chłopakom, żeby zaszli, jak najdalej.

- Sukcesy poznaniaków to jednak wyjątek...
- Daleki jestem od stwierdzenia, że poziom polskiego piłkarstwa drastycznie się obniża. Wciąż jest wielu młodych, zdolnych zawodników, choć dziś o wyłowienie talentów jest znacznie trudniej. Kiedyś nie było menedżerów i różnej maści "dobrych wujków". Być może ci podpowiadacze bardziej szkodzą niż pomagają w rozwoju? Gdy zaczynałem to najważniejsze były klub, trener i za przeproszeniem korkotrampki. Człowiek tym żył, a nie liczeniem kasy za występ w meczu czy transfer. Podobnie rzecz ma się z reprezentacją. Jeśli Franciszek Smuda oprze ją na chłopakach z ambicją, to będą sukcesy.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska