Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spłonął przydrożny zajazd. Czy Sarmatę uda się odbudować?

Małgorzata Trzcionkowska 68 377 02 20 [email protected]
Ogień całkowicie strawił hotel.
Ogień całkowicie strawił hotel. Małgorzata Trzcionkowska
Po pożarze przydrożnego zajazdu 30 osób straciło pracę. Właściciele szacują swoje straty na ok. 6 mln zł.

Hotel spłonął w sobotę 14 marca. Śledczy nie wykluczają podpalenia. - W tej sprawie zostanie powołany biegły w zakresie pożarnictwa - informuje Zbigniew Fąfera, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze. - Każda wersja brana jest pod uwagę. Również ta o przestępczym podpaleniu.
Pożar wybuchł około południa. W zajeździe i restauracji było 40 gości. - Jeden z klientów zaalarmował nas, gdy zobaczył dym na dachu - wspomina Magdalena Skiba, kierowniczka obiektu. - Od razu zarządziliśmy ewakuację ludzi i powiadomiliśmy straż pożarną. Pracownicy wzięli podręczne gaśnice i pobiegli gasić dach.

Na początku było widać tylko dym na dachu. To nie wyglądało zbyt groźnie. Jednak po chwili zaczęły strzelać w górę języki ognia. Strażacy, którzy weszli do środka musieli uciekać przez buchającym żarem. Mimo rozpaczliwej akcji, w ciągu czterech godzin restauracja i hotel płonęły jak zapałka. W krótkim czasie zostały z nich tylko dymiące się zgliszcza.
Największym zagrożeniem był zbiornik z gazem, na trawniku za obiektem. Przez cały czas był chłodzony pianą, bo groził wybuchem. Gdyby tak się stało, w powietrze wyleciałaby również stacja benzynowa, położona kilkanaście metrów dalej.

- Minęło kilka dni, ale wciąż jesteśmy w szoku - mówi Wojciech Gozdawa-Dydyński, współwłaściciel spalonego zajazdu. - W nocy nie mogę spać, tylko myślę: co dalej, co zrobić? Całe szczęście, że nikomu nic się nie stało. Czuję się też odpowiedzialny za pracowników, których w hotelu i restauracji było ok. 30. Podczas pożaru stali, bezradnie patrzyli na płomienie i płakali, bo część z nich była związana z Sarmatą od 15 lat. Dziewczyny prowadziły obiekt praktycznie samodzielnie, a gdy go kupiliśmy w połowie stycznia, cieszyły się i liczyły na lepsze zarobki. Niestety, wszystko poszło z dymem i aż mi ciarki przechodzą po plecach, gdy myślę o ludziach.
Właściciel zaznacza, że wraz ze wspólnikiem postara się podźwignąć. To tylko kwestia czasu.

Po kultowym zajeździe pozostały tylko zgliszcza

Nie milkną komentarze na temat pożaru hotelu i restauracji Sarmata, przy drodze do granicy. Ludzie podkreślają, że to cud, że nikt nie zginął.
Hotel i restaurację zaledwie w połowie stycznia kupili Krzysztof Grzybowski i Wojciech Gozdawa-Dydyński, właściciele stacji benzynowej, położonej kilkadziesiąt metrów od spalonego obiektu. - Wszystkie przedsięwzięcia się uzupełniały - tłumaczy W. Gozdawa-Dydyński. - Podróżny mógł zatankować paliwo, zjeść w restauracji i zatrzymać się w hotelu. Teraz nasz biznes stoi jakby na jednej nodze. Na razie nie wiem, kiedy i czy uda nam się odbudować zajazd. To z pewnością potrwa, bo trzeba zacząć od ekspertyz i projektów, chociaż mam nadzieję, że się uda, bo chociaż fundamenty zostały. Ludzie już przychodzą i pytają, czy mogą zabrać się za sprzątanie i porządkowanie placu. Chcą wiedzieć, kiedy będą mogli powrócić do pracy.

Straty zostały oszacowane na ok. 6 mln zł. Ale do tego trzeba jeszcze doliczyć utracone zyski, ponieważ były już rezerwacje hotelu na lato.
Właściciel zaznacza, że wielu klientów przyzwyczaiło się do doskonałej kuchni w restauracji i zaczynają o nią pytać. - Może tymczasowo postawimy w tym miejscu jakiś ruchomy obiekt oraz stoły i parasole, żeby w sezonie pracownice mogły gotować dla gości - zapowiada.
Zajazd Sarmata był przez wiele lat kultowym miejscem dla mieszkańców okolic. Głównie dzięki miłej atmosferze oraz pysznej kuchni. Kilka lat temu obiekt kupił właściciel hotelu Hayduk w Żarach i nazwał go tak samo, jak swoją główna siedzibę.
Nowi właściciele przejęli go trzy miesiące temu i powrócili do dawnej nazwy.

W Żaganiu i Iłowej ludzie plotkują, że to mogło być podpalenie. - Nie wiem, trudno powiedzieć - stwierdza właściciel. - Ale jak zaczynam się zastanawiać, to nie mogę wykluczyć i takiej możliwości. Chociaż nie chcę w to wierzyć, bo przecież w czasie pożaru mógł ktoś zginąć.
Strażacy mówią, że ogień był nie do opanowania. Drewniana konstrukcja restauracji paliła się jak zapałka. Pozostał tylko przewód kominowy z kominkiem. Potem ogień przeniósł się na część hotelową, z której pozostała ściana z cegieł recepcji.
- Na początku wydawało się, że uda nam się wygrać z ogniem - stwierdza starszy kapitan Marek Ławrecki, komendant powiatowy żagańskiej straży pożarnej. - Jednak gdy popękały okna, do środka dostało się powietrze, ogień wybuchł z wielką siłą.
- To dla nas szczęście, że udało się uratować chociaż stację benzynową - dodaje właściciel. - Trudno sobie wyobrazić utratę całego majątku. Mamy przecież rodziny, które trzeba utrzymać i pracowników. Ale mam nadzieję, że po przetrwaniu najtrudniejszych chwil uda nam się stanąć na nogi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska