Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sprawdzamy czy mieszkańcy mają wpływ na samorządy?

Redakcja
- Pomijając juz konkretne osoby, ale wiele powinno zmienić się w zasadach funkcjonowania samorządów - uważa Jan Szober ze Starej Jabłony w gminie Niegosławice. - Na przykład wójt powinien piastować to stanowisko najwyżej dwie kadencje.
- Pomijając juz konkretne osoby, ale wiele powinno zmienić się w zasadach funkcjonowania samorządów - uważa Jan Szober ze Starej Jabłony w gminie Niegosławice. - Na przykład wójt powinien piastować to stanowisko najwyżej dwie kadencje. fot. Paweł Janczaruk
Na półmetku kadencji samorządów przemierzyliśmy nasz region. I sprawdziliśmy, ile w nim jest... demokracji.

- Burmistrz? On jest daleko - mówią w Miechowie, choć do Sulęcina tylko sześć kilometrów. Twierdzą, że u nich powinien działać sołtys, a nie robi nic. - Kiedyś na placu zabaw była trawa po pas. Sołtys nie myślał o koszeniu, siostra zadzwoniła do burmistrza. Nie rozmawiała z nim, tylko z sekretarką. Burmistrz za wielki na takie sprawy. Ale trawę wykosili.

Jedno jest pewne: obywatele swoje władze znają. - A jakże, widziałam burmistrza. Rok temu był na wyborach sołtysa - przypomina sobie Anna Zacierka z Miechowa pod Sulęcinem. Ma 77 lat, pokazuje schorowane nogi i mówi, że nie zajmuje się polityką. - Mężczyźni więcej wiedzą - delikatnie pozbywa się rozmówcy. Magda Zynelt z Kleszczewa ma tylko 16 lat, ale od razu rzuca nazwisko wójta, choć do gminnego Bledzewa kawałek. - Przecież powinno się go znać - nie może nadziwić się pytaniu. Co zrobił dla Kleszczewa? Tu już się zastanawia. Z dostrzeżeniem dokonań samorządowej władzy problemy mają i inni.

W Starej Jabłonie, podobnie jak w kilku innych okolicznych miejscowościach, ludzie odebrali właśnie bolesną lekcji demokracji. Przegrali referendum mające zadecydować o odejściu gminy z powiatu żagańskiego i przeprowadzce pod skrzydła Nowej Soli. Przegrali głównie za sprawą małej frekwencji.

- Bo to tak jest z tą demokracją, jak z Kargulami i Pawlakami - mówi Zdzisław Pusz. - Prawo prawem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Myśmy chcieli tak, a sąsiedzi z innych wsi inaczej. I tym drugim pomógł wójt. I mamy po ptakach. Przy okazji następnych wyborów będziemy pamiętali.

Więksi czapkami nakryją

Jan Szober, członek rady sołeckiej w Starej Jabłonie, nie szczędzi słów krytyki. Nie tyle samemu miłościwie panującemu samorządowi, co... systemowi.

- Nie wiem, jak to być może, że wójt tyle kadencji siedzi - zastanawia się. - Tutaj nie chodzi nawet o tego naszego, konkretnego, ale o zasadę. Przecież nawet prezydenci siedzą najwyżej dwie kadencje, a wójtowie to do śmierci.

I sąsiedzi natychmiast dodają, że powoduje to koteryjność samorządu. I upartyjnienie. Władza koncentruje się na tym, aby zdobyć poparcie przed następnymi wyborami.

- Niedawno byłem u wójta w osobistej sprawie i sekretarka mówi, że wyjechał do Zielonej w jakiejś urzędowej sprawie - opowiada mieszkaniec Bukowicy. - Jadę, patrzę, a wójt biega wokół swojego ciągnika na polu. Nie powinno być tak, że prowadzi się własny biznes i steruje gminą. Albo rybki, albo akwarium...

Szober przechodzi do rozliczania władzy. Wodociąg? Gmina wydała kupę forsy. Może lepiej było dogadać się ze spółdzielnią z Nowego Miasteczka. A gdy próbował strofować budowlańców, że źle kładą rury, posłali go do diabła. A przecież jako człowiek z rady sołeckiej mógł zwrócić uwagę. I wreszcie czuje niedosyt z wizyt podczas sesji rady. Ma tak niewiele do powiedzenia... Tak dzieje się z wsiami, które mają w radzie tylko jednego przedstawiciela. Inni czapkami nakryją.

Ogrzać się przy kopalni

Kilkadziesiąt kilometrów dalej, w Kumiałtowicach, mówią, że ich rada właśnie zdaje wielki egzamin. Gmina Brody ma zadecydować, czy chce na swoim terenie elektrownię i kopalnię węgla brunatnego.

- Na wszystkich spotkaniach zapewniają nas, że wszystko będzie zależało od nas - tłumaczy Marek Król. - I zastanawiam się, jak to zrobią, gdy dotychczas raczej myślą tylko o sobie.'

Mieszkańcy Kumiałtowic mówią, że te dwa lata, to lata spokoju. Nie było jakichś wstrząsających wydarzeń, żadnych alkoholowych wyskoków i kompromitacji gminy.

Bogusław z Koła cieszy się, że w jego gminie w radzie decyduje raczej miejsce zamieszkania i nacisk sąsiedzki niż jakaś przynależność partyjna. I słusznie, bo partyjnie niech się kłócą w stolicy.

- A tego referendum to się boję - dodaje Bogusław. - Będą pytani mieszkańcy całej gminy, a nie tylko wsi, które mają iść do wysiedlenia. I wiadomo, że tamci będą widzieli tylko zyski, a nie nasz los... Tak to jest z tą demokracją?

Dlaczego, zdaniem mieszkańców gminy, rada decyduje się na referendum? Według nich, ze strachu. Przed odpowiedzialnością. Gros radnych chce kopalni, nawet wbrew swoim wyborcom i martwią się, że przed kolejną elekcją ktoś może im to wypomnieć. A praca w radzie w górniczej gminie to prawdziwa gratka...

Wyrastamy z niemowlęctwa

Dla Jacka Sautera, burmistrza Bytomia Odrzańskiego, dwa lata tej kadencji to tylko niewielka część jego samorządowych doświadczeń. W końcu w ratuszu rządzi od początku lat 90. I ma największe w Polsce poparcie, które uzyskał podczas ostatnich wyborów.

- Obserwując to, co się dzieje wokół mnie, jestem dobrej myśli i wierzę, że za lat 20 wyrośniemy z wieku niemowlęcego i będziemy prawdziwą demokracją lokalną - dodaje. - Widzę to chociażby po mojej radzie i radnych, którzy w większości pracują trzecią, czwartą kadencję.

Jeden z bytomskich radnych stwierdził, że poglądy polityczne zostawiają przed wejściem do ratusza. I w Bytomiu uważają to za osiągnięcie. I martwią się, co to będzie, gdy o gminy upomną się partie polityczne i - na przykład - wprowadzą zapis o obowiązku tworzenia w radach klubów...

- To otrzaskanie z władzą widać także po kolejkach na korytarzu - dodaje Sauter. - Kiedyś ludzie przychodzili ze wszystkim. I teraz nie wiem, czy dojrzeli i znają podział kompetencji, czy też stwierdzili, że nic nie załatwią...

Dla Sautera ta kadencja będzie pamiętna za sprawą... zamieszania z oświadczeniami majątkowymi. I scen jak z brazylijskiego serialu, gdy radni ze łzami w oczach nie pozwalali mu odejść. Ale to pokazuje tylko, jak wiele w życiu na "dole" jest w stanie namieszać "góra". I stolica ma jeszcze wiele do zrobienia dla samorządu. Więcej samorządności i mniej... znaczonych pieniędzy.

Chodniki to za mało

- Hmm, powstaje sklep - 33-letnia Dorota patrzy na market budowany w centrum Dobiegniewa. Jej zdaniem, to zasługa burmistrza. Co jeszcze? Myśli chwilę, po czym bezradnie rozkłada ręce. Feliks, lekko ponad 60 lat, na władzy nie zostawia suchej nitki. - Jak by ich nie było - stwierdza. Że poprawiają chodniki w centrum? - Co to da mieszkańcom? Tylko oko zaczepią, że ładnie. Tam były dobre chodniki, a robią je, bo dostali pieniądze z Unii. Niech lepiej zbudują je tam, gdzie nic nie ma - mówi. Grzechami władzy sypie jak z rękawa. Ani ten burmistrz, ani poprzednicy nie wybudowali żadnego bloku, a ludzie nie mają gdzie mieszkać. - Do pracy dojeżdżają do Gorzowa, bo tu dziura. Żeby choć jedną firmę ściągnęli, taką na 200-300 miejsc pracy. Może wtedy miasto by ożyło. Teraz umiera - twierdzi Feliks. - Powstaje market? To usługi. A żeby przybywało, trzeba coś produkować.

To samo mówi Jerzy Kurpienik. Przeżył 48 lat, to wie, że bez zakładów pracy miasto nie będzie się rozwijało. - Chodniki to za mało. Trzeba sprowadzać inwestorów. Burmistrz obiecywał strefę ekonomiczną i co? Stoi taka tablica, na pustym polu - punktuje władzę.

- Ale to pan ją wybrał! - mówię.
- Nie, bo nie chodzę na wybory. Nic to nie da, każda władza patrzy tylko, żeby jej było lepiej - wywodzi. Ot i koniec rozmowy o demokracji.

Przydałyby się mieszkania

Kurpienik kilka razy podkreśla, że miasteczko się starzeje: - Więcej umiera niż się rodzi. Jest nas trzy tysiące mniej niż za Niemca. Ale jak się ludziom nic nie oferuje... Tu wieczorem nie ma nawet gdzie wyjść.

Romuald Czarniecki, lat 62, podpowiada, że nie jest tak źle, bo mają kawiarnię. - No, może mogłoby być coś dla młodych - zauważa. Na burmistrza Dobiegniewa nie powie złego słowa, na niego zagłosuje za dwa lata. - Stara się, robi chodniki, ulice, jezdnię w Osieku, odnawia pomnik, wyremontował prezydium, ocieplił szkołę - wylicza z sąsiadem Piotrem Ziobrowskim. Mówią, że burmistrz się nie naskacze, bo budżet nieduży. - No tak, jest Dobiegniew Cup i cały rok cisza. Może faktycznie przydałoby się więcej imprez - przyznaje po chwili Ziobrowski. Potrzebne są też mieszkania. - Ludzie żenią się, mają pieniążki, chętnie by je kupili - uważa Ziobrowski. Dobiegniew uważa za zwykłą pipidówę. Ale swoją i na nic jej nie zamieni.

Dobre zdanie o burmistrzu ma Józef Miszczak z pobliskiego Osieka. - Jak się do niego pójdzie, to choć porozmawia. Z poprzednim nie szło się dogadać - mówi. Ten we wsi zrobił kanalizację, poprawił wodę, bo zamarzała. - Czego brakuje? Kościoła nam nie postawi - stwierdza. Msze mają w sali w szkole. To zasługa sołtysowej. - Męczyła burmistrza o drogę i robią. Sołtysowa we wsi najważniejsza. Co się wystara, to będziemy mieli - stwierdza. I podkreśla swój mały w tym udział: - Głosowałem na nią.

Przystanek jak dom kultury
W Miechowie należącym do gminy Sulęcin pytanie o ocenę burmistrza wywołuje uśmiech. - Burmistrz? On jest daleko (6 km - dop. red.). Zacznijmy od sołtysa - mówi młoda kobieta. Tu nikt nie poda nazwiska, czasem imię. - Demokracja demokracją, ale to wieś - tłumaczy. Sołtysowi zarzucają, że nie rozmawia z ludźmi, nie robi wiejskich zebrań, działa tylko dla kościoła, no i tamten elektorat go wybrał. - Nie samym kościołem ludzie żyją. Plac zabaw nieogrodzony, a jest przy głównej drodze. Nie ma sali dla młodzieży, chodnik niedokończony, choć zaczęty pięć lat temu - wylicza bolączki Monika, 32 lata. Przydałaby się piaskownica, sama poszłaby ją robić, ale potrzebna jest inicjatywa. - Kogo? Sołtysa. Ale on tylko mówi o planach - dodaje Monika.

Mężczyzna, 45 lat, ładna posesja. Narzeka na sołtysa, ale i na gminę. - Nie ma kanalizacji, w części oświetlenia. Miechów za mały, żeby liczyć się w gminie - tylko kiwa głową. Najbardziej żal mu młodzieży: - Spotykają się na przystanku, to taki wiejski ośrodek kultury.

Ludzie sami w gminie nie interweniują. Twierdzą, że od tego mają sołtysa. Ale czasem... - Kiedyś na placu zabaw trawa była po pas. Sołtys nie myślał o koszeniu, siostra zadzwoniła do burmistrza - opowiada młoda kobieta. - Nie połączono z nim, rozmawiała tylko z sekretarką. Burmistrz za wielki na takie sprawy. Ale trawę wykosili.

Najważniejsze, że robi dla ludzi
W Strzelcach Krajeńskich w burmistrzu cenią to, że rozmawia z ludźmi. - Jest na imprezach, nawet charytatywnych. Wychodzi do ludzi, jest blisko strzelczan - mówią Krystyna Budkowska i jej córka Monika. Doceniają to, co zrobił, przede wszystkim w rynku. - Nareszcie zwykły targ zamienił na coś lepszego, miejsce dla ludzi. Jest gdzie pospacerować, zjeść lody - argumentuje Monika. Sylwester Gibki dorzuca wybudowanie ścieżki wokół jeziora. - Nasze miasto zmienia się na lepsze - ocenia. Panie Budkowskie chciałby jeszcze pracy na miejscu, bo muszą dojeżdżać do Gorzowa i tracą po 2-3 godziny. - Dla mnie ważne jest to, że pieniądze inwestowane w coś, co służy ludziom. Tak powinno być - twierdzi.

Gospodarskiego oka burmistrza nie może nachwalić się Włodzimierz Krynicki. - Nie siedzi i nie czeka aż minie kadencja - mówi i wylicza to, co zrobił. Ale najbardziej podoba mu się, że burmistrz spotyka się z ludźmi i pyta o ich oczekiwania: - A to podbudowuje mieszkańców. Władza nie myśli, że jest najmądrzejsza, ale sięga po mądrość ludzi. Chce być mądra ich mądrością. I to cała mądrość.

Henryka Bednarska
Dariusz Chajewski
0 95 722 57 72
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska