Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sprawę wyjaśnia prokuratura

Alicja Kucharska
KPP Swiebodzin
Z pozoru błache sąsiedzkie zatargi doprowadziły do groźnej sytuacji. Sąsiedzi twierdzą, że mężczyzna zaatakował ich nożem. Oskarżony uważa, że został napadnięty na polu i bronił się.

Pani Dorota zaalarmowała naszą redakcję o bardzo niebezpiecznym incydencie, do którego doszło w sobotni wieczór, 17 września. Mężczyzna wszedł na prywatną posesję, i zaatakował nożem męża pani Doroty oraz wujka. Rodzina boi się o swoje bezpieczeństwo. - Do tej pory używał gróźb i nękał nas, ale teraz jesteśmy przerażeni - dodała.

W sobotę małżeństwo zorganizowało grilla rodzinnego. Jak zaznacza nasza rozmówczyni, nagle na swojej posesji zauważyli światło latarki. - Mąż i wujek poszli sprawdzić, kto chodzi po naszym terenie. Zostali zaatakowani nożem. Wujka zranił w nogę. Upadł na ziemię, zaczął krwawić. Wtedy napastnik zaczął wymachiwać nożem przed oczyma męża. Niewiele brakowało, by dostał w brzuch. Na szczęście, tylko draśnięto go w rękę, otrzymał też cios w głowę - mówi przestraszona kobieta. W niedługim czasie w jednej z miejscowości gminy Szczaniec zjawiły się pogotowie oraz policja. Mężczyznę zatrzymano.

Zawiadomili o nękaniu
Rodzina od razu wiedziała, kim jest napastnik. Jak wyjaśnia pani Dorota, to sąsiad mieszkający naprzeciw nich. Obok jego domu z kolei mają drugą posesję, na której chcieliby postawić dom. - Nasze problemy z tym panem zaczęły się od zwykłej sąsiedzkiej sprzeczki. Kosząc trawę na swoim terenie, całość przerzucał na naszą ziemię. Mąż odrzucił całość z powrotem na jego teren. A ten zaczął niszczyć nasze ogrodzenie. Mamy to na nagraniu - dodaje pani Dorota. Po tym incydencie zaczęły się groźby. Zgłoszono to do prokuratury, ale sprawo umorzono. Następnie w prokuraturze złożono zawiadomienie o nękaniu, ale do dnia dzisiejszego pani Dorota nie otrzymała żadnej wiadomości na ten temat. - Nocą podchodził pod nasze okna, stukał, pukał, świecił latarką, odgrażał się. Teraz mieszkamy naprzeciw niego, a obok mamy jeszcze drugą działkę, na której chcemy się budować. Dla bezpieczeństwa odgrodziliśmy się murem, zainstalowaliśmy monitoring. To nic nie daje - podkreśla rozmówczyni.

Sąsiedzi są przerażeni
Najbardziej rodzinę wzburzył fakt, że mężczyzna po sobotnim incydencie wyszedł po 48 godzinach. - Dlaczego nie skierowano go na żadne specjalistyczne badania. Dostał tylko zakaz zbliżania się, a przecież od kilku miesięcy policja interweniuje tu bardzo często, upominając go, by nie wchodził na nasz teren. Nie wiemy nawet, jakie konsekwencje poniesie ten mężczyzna - pyta bezradnie pani Dorota, dodając, że zaczęło się od sąsiedzkiej sprzeczki, ale jak widać zrobiło się bardzo niebezpiecznie. - Od soboty zamykam się w domu, nie wychodzimy na podwórko. Boimy się, przeżywamy horror -podsumowuje pani Dorota.

Relacja oskarżonego jest inna
Zupełnie inną historię usłyszeliśmy od oskarżonego o napaść sąsiada. Mężczyzna, zanim opowie nam swoją wersję wydarzeń z feralnej soboty, wraca pamięcią do lat siedemdziesiątych, kiedy to jego zdaniem zaczął się spór z sąsiadami, zwyczajnie o miedzę. Opowiada historię ojca, który wówczas stawiał płot oraz brata, który miał podobną sytuację, również został posądzony o pobicie.

Kolejnym problemem jest dzika zwierzyna, która wchodzi w szkodę. Mężczyzna prowadzi nas w miejsce porośnięte chaszczami i opowiada, jak dziki ryją a sarny obgryzają nasadzenia. - Ja chodzę, po nocach nie śpię - przyznaje mężczyzna.

Pierwszy poważny zatarg z sąsiadami zdarzył się już w czerwcu i to o zupełnie nową rzecz. Mianowicie poszło o głuchy owies, rozrastającą się roślinę, którą podobno sąsiad miał przywieźć z lasu wraz z drewnem. - Powiedziałem mu człowieku, wykoś to dziadostwo. Patrzę on siedzi dalej. Powiedziałem krótko, to jest twoje. Najwięcej było w sadku, wkoło drzew. Wykosiłem taką sierpo-maczetą i przerzuciłem mu. Powiedziałem mu, a on z powrotem na moją stronę. Mówiłem, wykoś to solidnie. Nie. Zawołał policję - opowiada nasz rozmówca. Dodaje, że przyjechał dzielnicowy, ale jego zdaniem był za mało stanowczy. Mężczyzna przyznaje, że wiele razy wykrzykiwał do sąsiada.

Oskarżony o napaść, posądza sąsiada o kłusownictwo. Przyznaje, że dlatego też wychodzi ścieżką w pole wypłaszać zwierzynę. Tak ponoć miał postąpić również w sobotni wieczór, 17 września: - Zrobili na mnie zasadzkę. Już było ciemno, ok. 19.30 poszedłem, miałem latarkę czołową na głowie, latarkę drugą reflektorek. Miałem taki nóż, to się nazywa nóż szturmowy. Jak byłem w wojsku, w piechocie uczyłem się rzucać. Kupiłem normalnie, legalnie w sklepie. Nie spodziewałem się, że oni będą na mnie czekać po ćmoku, bez latarek, w pokrzywach. Jeden z jednej strony, drugi z drugiej. Ten nóż wsadziłem do kieszeni. Jeszcze miałem butelkę po oleju, ona ładnie niesie echo. To jest jakieś 200 metrów od ich chałupy. Chodzę na pole raz, dwa razy na tydzień, taką małą petaradkę rzucę. Pytałem się ludzi z koła łowieckiego czy można.

Czy to jest prawda?
- Wracałem z powrotem. Idę i oświetlam, żeby jak najwięcej mnie było widać. W ciszy idę. Wyskoczył jeden z jednej strony, drugi z drugiej i łubudu. Ten pierwszy był najbardziej agresywny, najpierw zrobił jakieś takie ruchy. Pomachał i zaczął palce w oczy pchać. Ja się zacząłem cofać. Ten w drodze powrotnej miał gałąź taką niegrubą, ale grubszą od palca, ćwiochał mnie na wszystkie strony. Parę razy dostałem. Robiłem uniki, tam są drzewa. Już jak ja się odsunąłem z tej ścieżki troszeczkę zaczął się gubić, ale 3-4 fangi mogłem dostać, 2-3 razy po policzku mi przeszła ta piącha. Później albo tamten mu podał, albo już mieli przygotowaną gałąź, obydwaj zaczęli mnie dźgać, tak jakby chcieli wypędzić mnie na ich działkę, a tam całe audytorium się zjechało, cała rodzinka, ale cichutko, ani światełka, jakby ich nie było. Ja się odwróciłem, on rzucił się na mnie, za szyję mnie złapał, po prostu kolanami złamał mnie. Dałem mordą razem z jego ciężarem, a troszkę gościu waży, na pewno więcej ode mnie. Przycisnął mnie do ziemi. Zacząłem krzyczeć, ale zaczął mi twarz zatykać ręką. Prawdopodobnie musiał się ukłuć o ten nóż i dosłownie się zsunął ze mnie. Ja odwróciłem się, ale cały czas byłem na kolanach. Wyjąłem z kieszeni nóż, on był rękojeścią w dół. Nie było widać. Musiałem obrócić, bo złapałem za ostrze, złapałem za rękojeść, patrzę stopy nie widać, mniej więcej nie da rady w łydkę trafić. Widziałem kolano, wiedziałem, że raz muszę, ale nie mocno, żeby go tylko wyłączyć i go trachnąłem. Jeszcze raz powtarzam, to był (nóż - red.) na dzikie zwierzęta.

Mężczyzna, jak twierdzi, podczas zatrzymania na policji nie miał wykonanej obdukcji lekarskiej, która potwierdziłaby jego urazy.

Prokurator wydaje zakaz zbliżania się
Jak wyjaśnia nam Prokurator Rejonowy, Krzysztof Pieniek, mężczyźnie zostały przedstawione zarzuty z artykułu 157, paragraf drugi: „Kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia trwający nie dłużej niż 7 dni, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do 2 lat”.

Mężczyzna nie przyznał się do winy i przedstawił wersję zdarzeń zupełnie odmienną niż pokrzywdzeni.

- Prokurator zastosował środek zapobiegawczy w postaci dozoru policji oraz zakazu kontaktu i zbliżania się do pokrzywdzonych. Ponadto zaszła konieczność przeprowadzenia jednorazowego badania sądowo-psychiatrycznego, które odbędzie się w tym tygodniu. Opinia stanie się dla nas podstawą do dalszych działań. W przypadku naruszenia zakazu przez podejrzanego będą zastosowane surowsze środki zapobiegawcze - wyjaśnił K. Pieniek, dodając, że funkcjonariusze policji są w stałym kontakcie z pokrzywdzonymi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska