Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Chwałczyński podrzucał jedzenie jeńcom

Leszek Kalinowski 0 68 324 88 36 [email protected]
Przez wojnę, nie mogę powiedzieć, że moje dzieciństwo było sielskie - anielskie - mówi Stanisław Chwałczyński z Nowego Miasteczka
Przez wojnę, nie mogę powiedzieć, że moje dzieciństwo było sielskie - anielskie - mówi Stanisław Chwałczyński z Nowego Miasteczka fot. Paweł Janczaruk
Stanisław Chwałczyński z Nowego Miasteczka II wojnę światową kojarzy ze swym dzieciństwem, ale i głodem, strachem, jeńcami i SS-manami.

Mieszkał razem z dziadkami we wsi Parcice w powiecie wieluńskim. Rodzice wkrótce po jego urodzeniu wyjechali do pracy w majątkach ziemskich na Litwie i Łotwie. Ojciec od 1938 roku służył w wojsku w Grodnie, gdy wybuchał wojna, brał udział w walkach z Niemcami.

- Tuż przed pierwszymi bombami, które spadły właśnie na Wieluń, do domu wróciła matka. Moja radość nie trwała długo - opowiada S. Chwałczyński. - Miałem wtedy pięć lat, byłem przerażony tym, że wszyscy gdzieś uciekają. Pamiętam długie kolumny uciekinierów. Każdy ładował na wóz pierzyny, coś do jedzenia i gnał przed siebie. Siedziałem na jakiś workach i rozglądałem się dookoła. Jeszcze dziś przed oczami widzę staw, krzewy i mnóstwo leżących tam zabitych, polskich żołnierzy. I te łuski z karabinów…

Nocowali w szkole. Na parapecie leżał dzwonek. Chciał go zabrać. Ale babcia nie pozwoliła.
- Pamiętam też niziutko lecące samoloty, które zdzierały mi czapkę z głowy - wspomina mieszkaniec Nowego Miasteczka. - Wśród ludzi poszła fama, że Niemcy będą wszystkich zabijać. Ale dojdą tylko do Warty i dalej nie pójdą. Wszyscy chcieli więc dotrzeć za tę Wartę.

Ze zmęczenia zasnął na wozie. Nikt nie zauważył nawet, że zsunął się z niego na ziemię…
- Po tej tułaczce nie wiadomo gdzie i po co, wróciliśmy do domu - opowiada. - Późną jesienią ojciec uciekł z obozu jenieckiego i ukrywał się w domu moich dziadków. Ale dostrzegł go najbliższy sąsiad, bogaty gospodarz, który podpisał Volkslistę. W styczniu 1940 roku całą naszą, ośmioosobową rodzinę wysiedlili do Niemiec.

Razem z rodzicami znalazł się w majątku ziemskim w Meklemburgii koło Grevesmuhlen. A gospodarstwo dziadka wraz z zabudowaniami przejął wspomniany wcześniej Volksdeutsch.
Z pobytu w obozie pracy najbardziej pamięta wydarzenia z 1943 roku. Miał wtedy dziewięć lat. Obok folwarku był obóz, w którym przebywali radzieccy jeńcy wojenni. Pracowali bardzo ciężko, porcje żywnościowe dostawali bardzo małe. Lepiej karmiono zwierzęta niż ich. Pilnował ich SS-man Muzol, frontowy inwalida. Nie wolno było się do jeńców zbliżać czy rozmawiać z nimi.

- Kiedy jednak strażnik się oddalał, wczesnym rankiem lub wieczorem, na prośbę mojego ojca podawałam jeńcom marchew, gotowane ziemniaki, suszone wytłoki, kukurydzę - wspomina S. Chwałczyński. - Pewnego dnia, gdy przekazywałem żywność, padł strzał. Widziałem, jak jeniec się przewraca. Zacząłem uciekać, ale dopadł mnie pies strażnika.

Został razem z ojcem zamknięty w stajni. Ojca przesłuchiwano.
- Wieczorem poprowadzono nas obok baraku. Widziałem na smykach (niskie sanie do wywożenia obornika ze stajni) zastrzelonego jeńca. Głowa mu zwisała. SS-man kopnął ją….Kiedy doszło jeszcze dwóch mundurowych, zabitego jeńca wyrzucono… na wysypisko śmieci.
SS-mani kazali ojcu, by wymierzył synowi 20 uderzeń. Nie bił zbyt mocno. Wtedy SS-man zaczął okładać ojca kolbą.

- Krzyczałem, chwytałem Niemca na kurtkę. Nic nie pomogło. Rozzłoszczony strażnik zaczął mnie bić. I to tak mocno, że straciłem przytomność - opowiada S. Chwałczyński. - Potem okazało się, że mam rozbitą głowę, pokiereszowane całe ciało, uszkodzony kręgosłup.
Głód, chłód, fatalne warunki higieniczne, ciężka praca dawały się coraz bardziej we znaki. Nie pozostało to bez znaczenia dla zdrowia.

Z tamtego okresu pozostały dokumenty i zdjęcia, które pan Chwałczyński podczas opowieści nam pokazuje. Nazbierała się tego cała teczka. Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie potwierdza, że 64 miesiące przebywał w obozie pracy.

Do Polski wrócili w 1946 roku. Osiedlili się w gospodarstwie koło Głogowa. Nie było łatwo. Ciężka praca, boso sześć kilometrów do szkoły…
Po powrocie z wojska, rozpoczął pracę w Gminnej Spółdzielni ,,Samopomoc Chłopska" jako kierownik restauracji. Cały czas żądny wiedzy, dokształcał się i osiągał coraz to wyższe cele. Wychował i wykształcił dwóch synów. Dziś na emeryturze cieszy się z odwiedzin wnucząt.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska