Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Deja: W kraju nas już nie potrzebowali

Janczo Todorow
- Wydaje mi się, że nasza praca w rozgłośni nie poszła na marne - mówi Stanisław Deja.
- Wydaje mi się, że nasza praca w rozgłośni nie poszła na marne - mówi Stanisław Deja. Janczo Todorow
Rozmowa ze Stanisławem Deją, byłym dziennikarzem Radia Wolna Europa.

Przeczytaj też: Bronisław Bugiel wyciąga zdjęcia z szuflady

- Jak się znalazłeś w rozgłośni monachijskiej?
- Studiowałem w Petersburgu i zrozumiałem, że socjalizm to nie ustrój dla mnie. Postanowiłem wyjechać z Polski na wycieczkę do Niemiec i nie wracać. Był to 1978 rok.
Dowiedziałem się, że w sekcji polskiej Radia Wolna Europa potrzebny jest spiker z dobrym głosem. Zgłosiłem się i zdałem kilka testów. A potem zacząłem pisać i teksty. Pracowałem w RWE aż do 1994 roku, kiedy zamknięto polską sekcję. Moim zdaniem zrobiono to za wcześnie.

- Dlaczego?
- Przez jakiś czas w Warszawie funkcjonowała jej placówka, która początkowo nadawała wykorzystując anteny innych rozgłośni. Nie dostała jednak własnej częstotliwości i trzeba było ją zamknąć. A nasza rozgłośnia to miała markę, ludzie chętnie ją słuchali.Powstały inne rozgłośnie i media, które bardzo szybko stały się tubą propagandową jednej czy drugiej partii. Mnie się cały czas wydaje, że w Polsce był i jest nadal potrzebny niezależny głos informacyjny.

- Jak oceniasz pracę w rozgłośni?
- Najcenniejsze dla RWE były lata 50. i 60. Ale również i później wiele zrobiono, aby obalić komunizm. Staraliśmy się przedstawiać tematy w sposób merytoryczny, tak, żeby słuchacz sam ocenił, nie podsuwaliśmy gotowca, nie uciekaliśmy się do manipulacji, tak jak się dzisiaj dzieje w niektórych mediach.

- Nie zajmowaliście się propagandą, tylko, że w drugą stronę?
- Owszem, ale staraliśmy się propagować społeczeństwo obywatelskie. Chcieliśmy nie tylko być antykomunistyczni i doprowadzić do upadku komunizmu, który w końcu i tak upadł. Ale chcieliśmy wykształcić w Polsce społeczeństwo demokratyczne, które na miejscu spowoduje upadek tego ustroju. Nie wiem, dlaczego w Polsce gloryfikuje się postać Jana Nowaka Jeziorańskiego, który odszedł jeszcze zanim ja rozpocząłem pracę w RWE. Przecież w najważniejszych dla kraju okresach jak powstanie Solidarności, walki opozycji i stanu wojennego na czele sekcji polskiej stało wielu innych dyrektorów, ale jakoś o nich nic się dzisiaj nie mówi.

- Jak najczęściej zdobywaliście informacje z kraju?
- W Polsce zawsze byli dziennikarze zagraniczni, jeżeli z dwóch źródeł otrzymywaliśmy tę samą informację, to była pewność, że to nie żadna podpucha i wiadomość jest wiarygodna. Śledziliśmy publikacji prasy podziemnej. Ale też uważnie czytano polskie gazety i słuchano audycje polskich stacji radiowych. To też było dodatkowe źródło informacji.
- Czym się dzisiaj zajmują twoi koledzy z radia?
- Po zamknięciu sekcji polskiej RWE większość pracowników wróciło do Polski, witano nas z otwartymi ramionami. Ówczesny prezes Komitetu Radia i Telewizji Andrzej Drawicz obiecywał, że wszystkich dziennikarzy z sekcji polskiej zatrudni w Polskim Radiu. Była to jednak obietnica bez pokrycia, bo po jego śmierci jego następcy nie chcieli skorzystać z naszego doświadczenia.

- Co najbardziej utkwiło w twojej pamięci z tamtych lat?
- Nie zapomnę 13 grudnia 1981 roku, kiedy miałem dyżur jeszcze jako spiker i odczytałem wiadomość o wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce.

- Wróciłeś do kraju w 2006 roku. Nie chciało ci się w Polsce nadal pracować w radiu?
- Chętnie, ale nie miałem znaczącej propozycji pracy z jakiejkolwiek rozgłośni. Moim głównym powołaniem jest jednak muzyka i tym się obecnie zajmuję.

- Dziękuję.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska