Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stephen Mull: Baseball oglądam po nocach

Paweł Kozłowski 68 324 88 44 [email protected]
Stephen Mull ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Polsce jest od października 2012 r. Wcześniej m.in. koordynował działania dyplomatyczne USA w Iranie, zarządzał działaniami kryzysowymi prowadzonymi przez Departament Stanu w czasie wojny rosyjsko-gruzińskiej oraz prowadził negocjacje w różnych kwestiach obrony narodowej USA. Pełnił też funkcję ambasadora na Litwie i był zastępcą szefa misji w ambasadzie w Dżakarcie w Indonezji. W służbie dyplomatycznej jest od 1982 r., obecnie w randze ministra.
Stephen Mull ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Polsce jest od października 2012 r. Wcześniej m.in. koordynował działania dyplomatyczne USA w Iranie, zarządzał działaniami kryzysowymi prowadzonymi przez Departament Stanu w czasie wojny rosyjsko-gruzińskiej oraz prowadził negocjacje w różnych kwestiach obrony narodowej USA. Pełnił też funkcję ambasadora na Litwie i był zastępcą szefa misji w ambasadzie w Dżakarcie w Indonezji. W służbie dyplomatycznej jest od 1982 r., obecnie w randze ministra. Mariusz Kapała
- To bardzo frustrujące, kiedy ktoś oczekuje informacji od przedstawiciela rządu i jej nie dostaje. Jestem wręcz zobowiązany, jak każdy dyplomata, by odpowiadać na pytania - mówi Stephen Mull, ambasador USA w Polsce

- Jak się pan czuje w Polsce? Pytam, bo prezentuje pan zupełnie inny styl kontaktu, który odbiega od reguł panujących podczas tzw. oficjałek.
- Czuję się tu świetnie. Naprawdę, jak w domu. Być może dlatego, że jestem tu po raz trzeci. W Polsce mieszkałem już w latach 80., później przyjechałem w latach 90. Staram się mówić po polsku, mam polskich przyjaciół. Choć rzeczywiście, wydaje mi się, że w rozmowach jest tu więcej tradycji i protokołu, niż w Stanach. Ale dla mnie nie jest to przeszkodą. Polacy są bardzo gościnni i jest mi tu dobrze.

- Widziałem piosenkę świąteczną, którą pracownicy ambasady USA nagrali w humorystycznym stylu. Pan na internetowym twitterze jest znany z tego, że odpowiada na wszystkie pytania i "zaczepki". Taka otwartość jest typowa dla Amerykanów?
- Pewne zasady są dla mnie bardzo ważne. Każdy pracownik państwowy jest odpowiedzialny za to, by odpowiadać ludziom na pytania. To bardzo frustrujące, kiedy ktoś oczekuje informacji od przedstawiciela rządu i jej nie dostaje. Jestem wręcz zobowiązany, jak każdy dyplomata, by odpowiadać na pytania. Taki kontakt to wielka rzecz, bo dzięki temu wiem, co Polacy sądzą o Amerykanach, czego oczekują od Stanów Zjednoczonych, jako od swego przyjaciela, sojusznika i partnera. A twitter pozwala na uzyskanie takich informacji. Dla mnie jest to też ważne ze względów językowych. Robię dużo błędów gramatycznych, więc moi przyjaciele na twitterze chętnie mnie poprawiają. Jestem im za to wdzięczny.

- Znajomość języka jest na pewno wielkim atutem dyplomaty. Uczył się pan polskiego jeszcze w latach 80.?
- Muszę być nieskromny. W departamencie stanu mamy bardzo dobry program nauki języka. Każdy dyplomata przechodzi go przed przyjazdem do danego kraju. Nie byłem wyjątkiem. Przed 1984 uczyłem się polskiego przez pięć miesięcy. Cztery godziny dziennie, kurs był bardzo stresujący. Pełniłem wtedy funkcję wicekonsula w wydziale wizowym, a więc codziennie rozmawiałem z kilkunastoma Polakami. Jednak od 1997 aż do zeszłego roku po polsku nie rozmawiałem. Dlatego przed przyjazdem znów przeszedłem krótki kurs.

- W ciągu roku odwiedził pan wszystkie województwa. Chciał pan poznać Polskę od podszewki?
- Dokładnie. Nie jestem ambasadorem Stanów Zjednoczonych tylko dla Warszawy, ale dla całej Polski. Przez przesiadywanie w biurze bardzo łatwo można się "schować". Ambasador może nie mieć przez to pojęcia, co się dzieje w kraju. Dlatego, jak przyjechałem do Polski, założyłem sobie, że w ciągu pierwszego roku odwiedzę wszystkie regiony. Z różnych względów. Chcę się dowiedzieć, co Polacy myślą o Amerykanach, gdzie amerykańskie firmy mogą najlepiej inwestować, gdzie jest zainteresowanie kulturą amerykańską. Podróże są po pierwsze przyjemne i ciekawe. Po drugie, naprawdę poszerzyły moją wiedzę o Polsce.

- Niestety, ale nie gramy w pana ulubiony baseball.
- To prawda (śmiech).

- Próbował pan kiedyś przekonać Polaka do tej dyscypliny? Mam wrażenie, że Amerykanie bardzo zagmatwali zasady gry.
- To prawda, przepisy są skomplikowane. Najlepszym sposobem, by przekonać się do baseballa i zrozumieć jego reguły, jest po prostu oglądanie meczów. Od czasu do czasu zapraszam do siebie polskich przyjaciół na wspólne kibicowanie. Mam w telefonie specjalny program, dzięki któremu mogę podłączyć go do telewizora i oglądać mecze moich Red Sox.

- Jednym z punktów pana wizyt są zawsze spotkania z młodzieżą. O co pana pytają? O tarczę antyrakietową, wizy...
- Pytań o wizy jest bardzo dużo, to także ważna sfera działania ambasady w Polsce. Tłumaczę im, jak wygląda cały proces w naszym prawie, kiedy Polska mogłaby znaleźć się w ruchu bezwizowym. Chętnie rozmawiam też o tarczy antyrakietowej, bo plany, by otworzyć bazę są aktualne. Powstanie ona w 2018 r., jest już zatwierdzony budżet. Ale młodzi pytają też o stypendia, staże czy - po prostu - jaki jest mój ulubiony wykonawca muzyczny...

- ...wszyscy użytkownicy twittera wiedzą, że to Bruce Springsteen!
- (śmiech) Oczywiście. To nie jest tajemnica.

- A o podsłuchy się pytają?
- Tak. W Olsztynie spotkałem się z uczniami liceum. Było kilka pytań o podsłuchy. To świadczy o tym, że młodzi ludzie w Polsce są dobrze poinformowani i bardzo bezpośredni.
- Wcześniej zajmował się pan sprawami bezpieczeństwa. Funkcja ambasadora jest mniej stresująca?
- Nie wiem, czy mniej stresująca, bo jesteśmy bardzo zajęci. Ostatnio był w Polsce generał Martin Dempsey, szef całego naszego wojska oraz mój szef John Kerry. Ale to bardzo przyjemna praca, bo możemy coś zrobić w Polsce. Stosunki pomiędzy naszymi krajami są bardzo owocne w każdej dziedzinie. Inne kwestie, którymi zajmowałem się w ostatnich latach były koszmarnie trudne. Szczególnie w przypadku Iranu i Rosji. Co prawda z Rosjanami też mogliśmy konstruktywnie działać, ale rzadziej niż chcieliśmy.

- Odwiedził pan województwo lubuskie dokładnie w dniu 50. rocznicy zamachu na prezydenta Johna Kennedy'ego. W USA powstało wiele teorii na temat jego śmierci, ale nie dzielą one społeczeństwa.
- Pamiętam, kiedy to się stało, tak jakby to było wczoraj. Miałem wtedy pięć lat. To była ogromna tragedia dla mojego kraju. Funkcjonuje dużo teorii na temat zamachu, ale ma pan rację, nie podzieliły one społeczeństwa. Jesteśmy krajem, który jest czasami krytykowany za to, że nie poświęcamy odpowiedniej uwagi historii, ale to też może być zaleta. Jesteśmy bardziej skupieni na przyszłości. Na drugi dzień po tragedii już myślimy o tym, co będzie dalej, co możemy lepiej zrobić.

- Tęskni pan za krajem?
- W pierwszym roku byłem tu sam. Kiedy zostałem mianowany na ambasadora w Polsce, syn zaczął ostatni rok w liceum. To byłoby okrutne, gdyby w tym momencie musiał zmienić szkołę i kraj. W rodzinnym gronie postanowiliśmy, że w Stanach zostanie z nim żona. Bardzo za nimi tęskniłem. Ale i tak dużo się zmieniło od momentu, kiedy byłem w Polsce w latach 80. Wtedy, by porozmawiać z rodziną przez telefon, musiałem zamówić rozmowę. Połączenie było czasami po pół godzinie, a czasami po trzech dniach. I oczywiście sporo to kosztowało. Obecnie, przez rok kawalerskiego życia, co wieczór mogłem porozmawiać przez skype'a. To bardzo pomagało. Teraz żona jest już ze mną. Tęsknimy za synem, ale nie jest tak źle.

- Czego panu najbardziej brakuje w Polsce?
- Moją ulubioną rozrywką w Stanach jest oglądaniem meczów baseballowych na żywo, na stadionie. Tu niestety nie mam okazji. Jest oczywiście internet i telewizja, ale problemem są różne strefy czasowe. Choć w przypadku baseballu jestem takim fanem, że najważniejsze mecze mogę oglądać po nocach.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska