Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sto lat mistrzu!

Marcin Łada
Andrzej Huszcza, popularny "Tomek” - niezniszczalny i niezatapialny
Andrzej Huszcza, popularny "Tomek” - niezniszczalny i niezatapialny fot. Tomasz Gawałkiewicz
Andrzej Huszcza w sobotę obchodzi 50. urodziny. - Będę czekał na setkę i wtedy porozmawiamy o większym jubileuszu! -mówi jubilat.

Podkowy nie wożę

Rozmowa z ANDRZEJEM HUSZCZĄ, legendarnym zielonogórskim żużlowcem

- Podobno zaczął pan karierę od drobnego oszustwa. Na zajęcia w szkółce można chodzić pod warunkiem, że zgodzą się rodzice, a pana pozwolenie podpisała siostra...
- Musiałem je mieć, bo nie byłem pełnoletni. Faktycznie, zrobiliśmy małą podróbkę i chyba dobrze, że nikt się nie zorientował. Nie wiem, jak by się to skończyło, gdybym oficjalnie poprosił rodziców. Szczególnie mama obawiała się motorów i prędkości. Była później dwa, trzy razy, ale zobaczyła jakiś drobny wypadek i powiedziała, że więcej nie przyjdzie. Ojciec też nie przepadał za żużlem. Zjawił się może raz... Podczas mojego jubileuszu jeździliśmy razem na motorze. Koledzy jeszcze bardziej kombinowali. Jechaliśmy na obóz, a oni mówili w domu, że to wycieczka szkolna.

- W 1977 r. pierwszy raz pojechał pan za granicę. Nie chciał pan zostać na Zachodzie?
- Nikt nie miał wątpliwości, że wrócę do kraju i ja także ich nie miałem. Choć faktycznie byłem zszokowany tym, co zobaczyłem. Czułem się, jakby mnie ktoś wrzucił do baśniowej krainy. U nas było szaro, w sklepach niewiele, a tam wszystkiego w bród. Przyjechaliśmy do Vojens wieczorem, a po drodze zatrzymaliśmy się w Hamburgu. Choć była druga w nocy, wokół widno jak w dzień. Reklamy, neony... trudno to opowiedzieć. Ale w Polsce było i jest moje miejsce, mój dom. Nawet nie myślałem, żeby zostać. Później wyjeżdżałem coraz częściej, także na Wschód. Nigdy nie zapomnę tego, co zobaczyłem w Uzbekistanie, a szczególnie w Samarkandzie i Taszkiencie.

- Przywiózł pan z Anglii skórę, która stała się później pana znakiem rozpoznawczym. Ma pan ją jeszcze?
- Już nie. Dostałem ją od sponsora, była fajna, niebieska z białymi wstawkami. Dobrze mi służyła.

- A słynna chustka w grochy?
- Nie zakładam jej do jazdy, ale trzymam w torbie z akcesoriami. Mam też Myszkę Miki, którą dostałem kiedyś od młodego kibica. To moje talizmany. Podkowy nie wożę, bo skrzynka z narzędziami jest już wystarczająco ciężka. Chociaż sprzątałem ją kilka razy, zawsze kończyło się tak samo: była czysta, ale nadal pełna.

- Nie był pan w wojsku, bo podobno mistrzów wtedy nie brali?
- Nie byłem, a bardzo się tego obawiałem. Trochę pomogli dobrzy ludzie, no i się wymigałem. Koledzy odbywali służbę, a mi się udało...

-... bo oni nie byli mistrzami.
- No, niech tak będzie. Ale wcale nie żałuję.

- Zdobył pan prawie wszystko, a mimo to sodówka nie uderzyła do głowy. Chyba nikt nie odwiedził tylu przedszkoli i szkół, co pan?
- Byłem gwiazdą właśnie dlatego, że mnie zapraszali. Zresztą to trochę jak z filmowym Kargulem: jak cię proszą, to nie odmawiaj. Do dziś chętnie uczestniczę w takich spotkaniach, bo lubię porozmawiać z kibicami. Wiem, że mnie rozpoznają, co chwilę słyszę na ulicy w Zielonej Górze: cześć Andrzej! To mnie cieszy.

- Ale pana znają fani w całej Polsce...
- No i fajnie. Cztery lata temu byłem w USA na zawodach okolicznościowych. Podszedł do mnie facet, który 25 lat temu wyjechał do Stanów z Krosna nad Wisłokiem. Opowiedział mi, jak w latach 80. przyjechał specjalnie do Zielonej Góry, żeby zobaczyć, kim jest Huszcza, bo sporo słyszał o moich sukcesach. To miłe.

- Poza motocyklami świetnie prowadzi pan ciężarówki, a nawet autobusy.
- Chyba jak każdy chłopak, lubiłem motoryzację, a kierownica to podstawa. We wsi mieliśmy może dwa samochody i nie było okazji poprowadzić. A później faktycznie jeździłem autobusem. Mój brat pracował w PKS-ie i czasem w trasie podmieniałem go za kółkiem. Mam zrobione prawie wszystkie kategorie i w razie potrzeby mogę służyć za kierowcę. Nie wykorzystuję tych umiejętności, bo nie mam ciężarówki. Chociaż jakieś 10 lat temu kupiłem kamaza. Zrobiłem kilka kursów, samochód zaczął się rozlatywać i było po biznesie (śmiech).

- Mistrzowie Polski mają "pretensje", że zajął pan cały daszek na czapce Kadyrowa...
- Koleżanka podpowiedziała, żeby tam wyhaftować moje nazwisko. Inni muszą się dopisywać mniejszymi literami, a ja jestem na szczycie. Jak nie sprują, to niech sobie będzie.

- Kiedy Tomasz Gollob zaczynał karierę, powiedział, że chciałby jeździć na jednym kole tak jak pan...
- Najlepiej robił to Józek Jarmuła, a inni cieszyli się, kiedy podniosło im koło na 10 centymetrów (śmiech). Podglądałem w Anglii, jak robią to Amerykanie. Sporo błotników połamałem, czasem zdarzały się salta.

- Jest pan jedynym zawodnikiem, który nie ma starszych konkurentów...
- I bardzo dobrze. Młodsi koledzy bardzo mnie mobilizują. Na treningach latam między nimi i muszę się dostosować, bo mają swoje gadki i zwyczaje. Ja też rzucam: "nara", "siemka", a oni się czasami śmieją, ale widzą, że łapię o co chodzi.

- Czeka pan na wnuka?
- Jedna z moich trzech córek wyszła za mąż i urodziła wnuczkę. I znów przybyła kobieta, a nie kolejny żużlowiec. Taki ze mnie półdziadek, ale nie narzekam.

- 50 lat minęło i co dalej?
- Będę czekał na setkę i porozmawiamy wtedy o większym jubileuszu.

- Dziękuję.

Przeczytaj życzenia od fanów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska