Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świebodzin. Jak się bawił sojusz robotniczo-chłopski. Z pamiętnika tutejszego klezmera - Mariana Ziółkowskiego

Wiesław Zdanowicz
Wiesław Zdanowicz
Zespół "Elterma" na akademii z okazji Rewolucji Październikowej. Od lewej: Zbigniew Grala, Waldemar Breś, Mieczysław Kałmucki, Marcin Nadbornik, Marian Ziółkowski, Tadeusz Leszczyszyn, przy pianinie Gwidon Dobrowolski.
Zespół "Elterma" na akademii z okazji Rewolucji Październikowej. Od lewej: Zbigniew Grala, Waldemar Breś, Mieczysław Kałmucki, Marcin Nadbornik, Marian Ziółkowski, Tadeusz Leszczyszyn, przy pianinie Gwidon Dobrowolski. Archiwum prywatne
Ostatnio na topie są wspomnienia z czasów PRL-u, ówczesnego ciermiężnego życia społecznego, ze szczególnym uwzględnieniem kultury i rozrywki, lecz przede wszystkim zabawy na tzw. luzie. Przypominamy, jak to było u nas

Z pamiętnika tutejszego klezmera

- Moja przygoda z muzyką taneczną rozpoczęła się 1963 roku w Świebodzinie. Byłem uczniem drugiej klasy Przyzakładowej Szkoły Zawodowej "M 12" (specjalizacja - ślusarstwo). Pewnego dnia przeczytałem ogłoszenie o naborze do zakładowego zespołu muzyczno-wokalnego "Elterma" - napisał w 2003 roku, specjalnie dla tygodnika Dzień za Dniem, Marian Ziółkowski, nieżyjący już nauczyciel i znakomity muzyk. Przypomnijmy sobie zatem ówczesną atmosferę.

- Inicjatorem powstania zespołu muzycznego, który rozweselał by życie pracowników "Eltermy" był Jan Kujawski, ówczesny przewodniczący Związku Zawodowego Metalowców. Pamiętam, że zgłosiło się wielu młodych pracowników "Eltermy", w tym także i ja, marzących o sławie gwiazdy muzyki młodzieżowej na wzór angielskiego zespołu z Liverpoolu "The Beatles".

- Zostaliśmy przesłuchani rytmicznie i melodycznie przez Gwidona Dobrowolskiego (pracownika działu księgowości). Był to niezwykle muzycznie uzdolniony człowiek, który grał na wielu instrumentach (pianino, akordeon, klarnet, saksofon, kontrabas, gitara, perkusja).

- W pomieszczeniach zakładowego domu kultury "M-12" trzy razy w tygodniu, po ośmiu godzinach pracy, ćwiczyliśmy po cztery godziny gamy i pasaże oraz melodie do tańca. Nasz instruktor był muzycznie bardzo wymagający i wielu chętnych sławy Johna Lennona czy Ringo Starra musiało szybko rezygnować z muzycznego podboju świata.

- Po długich i wyczerpujących próbach powstał zespół muzyczno-wokalny "Elterma" w składzie: kierownik zespołu - Gwidon Dobrowolski (saksofon tenorowy), Marian Ziółkowski (saksofon altowy), Waldek Breś (akordeon), Tadek Leszczyszyn (akordeon), Zbyszek Grala (gitara), Kazik Zarucki (gitara), Marian Nadobnik (kontrabas) i Mietek Kałmucki (perkusja).

- Naszą pierwszą publicznością były dzieci pracowników zakładu, którym graliśmy na choinkowych zabawach. Pewnego dnia Gwidon Dobrowolski uznał, że nadszedł czas na granie na "parkiecie" dla pracowników "Eltermy". Musieliśmy tylko uzyskać pisemną zgodę od rodziców, iż ich latorośl w godzinach od 20.00 do 2.00 nie będzie obecna w domu (w tamtych czasach w PRL-u po godz. 20.00 młodzież musiała przebywać w domu).

- Przed występem mieliśmy dużą tremę oraz odpowiedzialność, aby naszemu "Gwidonowi" nie przynieść wstydu. Ale oczekiwania muzyczne pracowników "Eltermy" też były duże... A nasz repertuar bardzo skromny, tylko siedemnaście opracowanych utworów. Gdy rozpoczęliśmy pierwszy utwór rozległy się gorące brawa, to nas uskrzydliło.

Pamiętam, że grało się znane polskie przeboje. Królowały piosenki Piotra Szczepanika "Kormorany", "Puste koperty", Katarzyny Sobczyk "Osiemnaście mieć lat", "Był taki ktoś" i szaleństwo parkietu "Walentyna-twist". Gdy ktoś krzyczał do zespołu "to już było" - zespół grał dalej, ale głośniej

- wspominał Marian Ziółkowski

- Nasza zakładowa sława i ambicja mobilizowała do wzbogacenia repertuaru. Na każde następne spotkanie dansingowe przygotowane były dwa nowe utwory taneczne, za które to publiczność nagradzała zespół brawami.

Dansingi w "Eltermie" cieszyły się dużym powodzeniem

- Uczyliśmy się też nowości od naszych konkurentów z zespołu muzycznego Liceum Ogólnokształcącego w Świebodzinie, który występował w składzie: Waldek Kujawski (saksofon tenor), Andrzej Brzeżański (gitara basowa), Zbyszek Brzeżański (pianino) i Wojtek Dziuba (perkusja).

- Dansingi w "Eltermie" cieszyły się dużym powodzeniem wśród załogi. W każdą sobotę trzeba było zdobyć bilety oraz zarezerwować stolik. Bileterzy: Stanisław Dydyń, Jadzia Tatarynowicz i Leszek Ostrowski, toczyli ciężkie boje przed drzwiami wejściowymi na salę taneczną. Niestety, wielu chętnych tanecznej rozrywki odchodziło z kwitkiem.

- Też mieliśmy swoich "fanów" - należeli do nich: Rysiu Rutkowski ps. Diabeł, Danka Janek, Kaziu Oświecimski, Lodzia Janicka (obecnie Konopacka), Andrzej Truskowski, Halinka Lisowska (obecnie Raszewska), Adam Legieć, Teresa Januszko-Dudziak, Leszek i Włodek Zydorowie oraz wielu innych.

- W gastronomicznym barze rządzili państwo Najborowscy i Przewłoccy, serwowali ciasteczka, oranżadę, herbatkę i czekolady na "walczyk". Alkoholu w sprzedaży nie było, ale świebodzinianie znali różne sposoby, aby on znalazł się na stole.

Jako muzyk grający na saksofonie, byłem niemym świadkiem wielu rodzących się miłości, które często kończyły się małżeńskim węzłem. Tu też w trakcie dansingu odbywały się biesiadne śpiewy stolikowe integrujące świebodzińską społeczność

- przypominał Ziółkowski

- Nie zdarzyło się nigdy, by interweniowała Milicja Obywatelska (dzisiaj Policja). Przez te siedem lat Zespół Wokalno-Instrumentalny "Elterma pełnił ważną, kulturotwórczą rolę dla Świebodzina i jego mieszkańców.

- Dostawaliśmy za tak zwane granie 150 zł dla muzyka, co przy moich skromnych poborach pracownika "Eltermy" 1.750 zł na miesiąc, były one dużym zastrzykiem finansowym. Imprezy okolicznościowe z okazji Dnia Kobiet, Dnia Metalowca, 1 Maja, 22 Lipca, Rewolucji Październikowej - graliśmy zawsze społecznie, czyli bezpłatnie.

- Aby można było grać na dansingu w restauracji lub salach do zabaw tanecznych - należało zdać egzamin przed komisją kwalifikacyjną z umiejętności gry na dwóch instrumentach muzycznych. Otrzymywało się kartę kwalifikacyjną, która nadawała uprawnienia muzyka zespołowego do dancingów w zakładach gastronomicznych.

- Zagranie tak zwanej chałtury na weselu, chrzcinach mogło zdarzyć się dopiero podczas Świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Pamiętam tę moją pierwszą weselną "chałturę" w Glińsku, kiedy kierownik zespołu - Gwidon Dobrowolski, wyraził zgodę, abym pierwszy raz w życiu zakosztował "ognistego napoju" za szczęście i pomyślność młodej pary.

Muzyka i zabawa z zaprzęgu konnego a la wiśta i wio

- W drugiej połowie lat sześćdziesiątych zabawy były też organizowane prawie w każdej wiosce, w której tylko była sala. W organizowaniu tak zwanych potupajek prześcigały się organizacje młodzieżowe, strażacy i koła gospodyń wiejskich.

- O tym, gdzie w najbliższą sobotę będzie wesoło, informowały przyczepione do drzewa, malowane kredkami plakaciki. Aby dojechać do wiejskiej miejscowości korzystaliśmy z usług PKP, samochodów i zaprzęgu konnego "wiśta i wio".

- Przeważnie na każdej zabawie czy weselu dochodziło do bójek, lub jak kto woli - zadymy. Nasza kapela była wtedy narażona na kłopoty w postaci wpadającego pomiędzy instrumenty zabawowicza lub zbłąkanej butelki, krzesła, bądź sztachety.

A w Sieniawie, Darnawie prali się ostro. W trakcie "zadymy" organizatorzy zabawy krzyczeli "orkiestra grać" - my za muzyczne instrumenty, a dziewczyny do swoich walecznych chłopów, wykorzystując przy tym cały arsenał kobiecych pieszczot

- tak to zapamiętał M. Ziółkowski

- Aby wzbogacić zaplecze sprzętowe korzystano ze wzmacniacza do podłączenia mikrofonu. Często się on przegrzewał, wychodził z niego dym, a "kapela w chmurach". Mimo tych niespodzianek zadymiony zespół grał do rana, a ludzie byli bardzo zadowoleni.

- W Mostkach miał miejsce zabawny przypadek. Kiedy na scenie grała nasza kapela, wdrapał się pijany sponsor, który wszystkim wszystko fundował, pod warunkiem, aby zespół grał do białego rana. Gdy zaczął rzucać w publikę amerykańskimi dolarami (drugi obieg pieniędzy w PRL), zrobiła się cisza...

- Następnie socjalistyczny sponsor na krześle ułożył się do spania. Orkiestra "grała mu do ucha", a on pochrapując smacznie sobie spał. Musiało mu się jednak coś przyśnić, bo w pewnym momencie zaczął wykonywać niecenzuralne pozycje i usłyszeliśmy głośny rumor i głuche: łup!

- W tym czasie sympatyczny jegomość, podnosząc swoje ciało z podłogi, otrzepując ubranie i patrząc zaspanym wzrokiem, powtarzał w kółko: A co, k...wa, sp...ć się nie wolno?

- Powroty z "grania" do Świebodzina też odbywały się z przygodami. Z wesela z Pałcka wracaliśmy jedyną arterią komunikacji kolejowej PKP łączącą Sulechów ze Świebodzinem. Ponieważ w wagonach osobowych ludu było dużo, a my mieliśmy ze sobą instrumenty, nie mogliśmy skorzystać z tego środka kolejowej lokomocji.

- Zostaliśmy zaproszeni przez maszynistę parowozu do "ciuchci". Jeden z nas grał na akordeonie, drugi szuflował węgiel do paleniska, trzeci nalewał maszyniście "weselnej wódki", a czwarty liczył naszą weselną kiełbasę. W PKP się nie przelewało, ale z muzyką zawsze się dojechało.

Sojusz miał się odtąd bawić przy adapterze marki Bambino

- Mój rozwód z zespołem "Elterma" nastąpił 22 lipca 1970 roku. W Święto Odrodzenia z kolegą z zespołu - Mietkiem Kałmuckim (perkusja), na motocyklu WSK wybraliśmy się na świąteczny piknik do Łagowa Lubuskiego.

- Grał zespół "Orion" w składzie: Andrzej Król (saksofon-tenorowy), Zygmunt Krajczyński (saksofon-altowy), Tomek Jarecki (kontrabas), Wiesiu Juszkiewicz (wokal i gitara), Bogdan Olechnowicz (perkusja) i wspaniały akordeonista "Kichuś" Olechnowicz.

- Przydarzyła się okazja, zatańczyło się z dziewczynami, porozmawiało z kolegami, a muzyk też człowiek - tyle napatrzy się na parkiecie...

- W drodze powrotnej przydarzyła się awaria motocykla, która została przez nas usunięta, ale dwóch godzin zabrakło do punktualnego otwarcia zabawy z okazji Święta 22 Lipca w "Eltermie".

Spowodowaliśmy społeczno-polityczną "zadymę". Lud przyszedł na państwową zabawę, a tu trzech grajków nie ma (w tamtych czasach uchodziło to za sabotaż). Nie pomogły żadne tłumaczenia...

- przypomniał Marian Ziółkowski

- Komitet Zakładowy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i Związki Zawodowe postanowili, że sojusz robotniczo-chłopski będzie bawił się przy adapterze... "Bambino", a zespół muzyczny "Elterma" zostanie rozwiązany (to się nazywała kolektywna odpowiedzialność).

- Zastąpił nas na dansingach w "Eltermie" zespół wokalno-instrumentalny "Misie" w składzie: Ryszard Szafiński, Leszek Olechnowicz, Zygmunt Ostrowski, Stanisław Stasiak, Tadeusz Maszkowski, Wojtek Dubiniec i Rysiu Grabowski ps. Hanys.

W tym miejscu Marian Ziółkowski zakończył, niestety, wspomnienia i obiecał napisać ciąg dalszy, który jednak nie nastąpił.
Po rozwiązaniu zespołu "Elterma" świat muzyki i zabawy nie odczuł dotkliwej pustki. Na wieczorkach tanecznych wypełniał ją zespół „Miś”, lecz przede wszystkim taka legendarna już dzisiaj kapela jak Orion, która wyrosła na bazie zespołu Kojo (nazwa utworzona od początkowych liter nazwisk Król - Olechnowicz - Jarecki - Olechnowicz).

Urozmaicał on pracownikom wolny od pracy czas na częstych spotkaniach, wieczorkach tanecznych, brał udział w zakładowych akademiach i koncertach. W tym samym czasie pod egidą LZT Elterma zaczął występować też zespół estradowy Zenona Harasima "Piccollo", który odtąd przyjął nazwę „Arabeska” i zmienił skład.

Oprócz lidera, Zenona Harasima, tworzyli go: Marian Ziółkowski - sax alt, Mieczysław Kałmucki - perkusja, Bogdan Wierzbicki - gitara, Dobrosław Łopatniuk - sax tenor. W kolejnym wcieleniu zespół znany był jako „Sax Band”.

Oj, działo się!

ZOBACZ TAKŻE WIDEO: Felicjan Andrzejczak: O Budce Suflera, Woodstocku i Jolce...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska