Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szkoła z dawnego Forst Berge

Danuta Kuleszyńska
Wakraud Richter czule wita się ze swoją polską znajomą z Zasiek
Wakraud Richter czule wita się ze swoją polską znajomą z Zasiek fot. Bartłomiej Kudowicz
Edith Kalz, gdy zamknie oczy widzi swoją szkołę w Zasiekach: solidna czerwona cegła, duże okna, dwa piętra.

I widzi siebie, jak na przerwie chodzi w kółko po placu.

Starszy pan rozkłada przy drodze polowy stolik. Na stoliku stawia butelki z szampanem i plastikowe kubeczki. - Bo ten dzień trzeba uczcić - mówi. - W końcu to dla nas ważne święto.

A święto jest takie: 1 kwietnia 1933 r. kolejna grupa siedmiolatków rozpoczęła naukę w Volkschulle nr IV i VI w Forst Berge. - Byłam taka dumna, że przyjmują nas w poczet uczniów - wzdycha Wakraud Richter. - Ubrałam granatową spódniczkę, żeby ładnie wyglądać. Ilu nas wtedy było? Hm... Już nie pamiętam.

Od tamtego dnia minęło 75 lat. Dokładnie 1 kwietnia 2008 r. ówcześni pierwszoklasiści zjechali do dawnego Forst Berge, by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Przyjechało ich 21. Uśmiechnięci, żywiołowi, swobodni. Tak jakby czas stanął dla nich w miejscu.

Z Afryką pod pachą

Forst Berge to dzisiejsze Zasieki. Przed wojną miasto tętniło życiem. Były tu kina, teatry, zakłady pracy, szkoły. Jedna z nich stała przy Ackerstrasse. Edith Kalz, gdy zamknie oczy, widzi ten budynek: duże okna, dwa piętra, solidna czerwona cegła...

- Tam stał, pod tymi drzewami - pokazuje na ścianę brzóz. - Pamiętam jak na przerwach musieliśmy chodzić w kółko. A tu, trochę bliżej, było boisko szkolne.

Dziś miejsce to porastają chaszcze, krzaki i pożółkła trawa. Wójt Zbigniew Wilkowiecki przeprasza, że teren taki zaniedbany. - Uporządkujemy, zrobimy inwestycje, jak tylko znajdziemy pieniądze - tłumaczy. Uczniowie z Volkschulle ze zrozumieniem kiwają tylko głowami. - Ja, ja...

Szkoła znikła zaraz po wojnie. Jak wszystkie domy w Berge. Zostały rozebrane, a cegły powędrowały na odbudowę Warszawy. Ludwika Wilkowiecka, mama wójta, pamięta, że jeszcze w 1948 r. stały tu resztki budynku. Któregoś dnia weszła do jednej z klas i zachwyciła się stojącymi w kącie mapami. Zwinęła pod pachę Afrykę i wybiegła z budynku. Chwilę potem szkoła wyleciała w powietrze. Nie została po niej ani jedna cegła.

Kijem po tyłku

Wakraud Richter przywiozła ze sobą tekturową planszę. Na planszy przyklejone zdjęcie. To ich szkoła. I napis, że 1 kwietnia 1933 r. roczniki 1926 i 1927 zostały przyjęte w poczet uczniów.

Planszę Hans Queisser przybił do rosnącego przy drodze drzewa. Żeby popatrzeć, powspominać. I zrobić pamiątkowe zdjęcie. Wakraud pamięta, że klasy w szkołach nie były mieszane. - Oddzielnie uczyły się dziewczynki, oddzielnie chłopcy - wspomina. - Oni na przerwie okupowali boisko, my chodziłyśmy po drugiej stronie. Wszystko było tu fajne, tylko nie nauczyciele. Jak na złość nigdy nie chorowali.

Szkołę zamknięto w 1941 r., uczniów wywieziono. - Jedni trafili do Zabłocia, a ja daleko do Juterburga. Miałam 14 lat i musiałam ciężko pracować na gospodarce. Prałam, sprzątałam, chodziłam przy krowach...

Dziś Wakraud mieszka w Forst. Czy chciałaby wrócić do dawnego Berga? - Moja ojczyzna jest po tamtej stronie - pokazuje na rzekę. - A tutaj już nic nie ma, tylko wspomnienia zostały.

Karl Schliebus wspomnień też ma całą masę. Nie kryje: był w Volkschulle łobuzem. Jak większość chłopców. Najbardziej lubił uderzać piłką po sąsiednich domach, żeby się ludzie wkurzali. Albo przywiązany na sznurku portfel kładł na środku drogi. Ktoś się po niego schylał, a portfel uciekał. Mieli wtedy niezły ubaw. Czasami z chłopakami papierosy po cichu palił w ubikacji. Pierwszego spróbował, gdy miał 10 lat. - Oj, nieraz mi się za to oberwało! Nauczyciele byli surowi, zawsze lali nas kijem po tyłku.

Albo zamykali w klasie. Tak jak Manfreda Mudlaka. - Coś przeskrobałem i za karę musiałem siedzieć po lekcjach. Pamiętam jak kiedyś otworzyłem okno i skoczyłem na drzewo, które rosło przy szkole.

Te skoki zostały Manfredowi na całe życie. Jeszcze do niedawna pracował z żoną w cyrku Krona jako Die Cortinas. Objechał wszystkie kontynenty. - Ale zawsze wracałem do Forst - podkreśla. Czasami przyjeżdża do Zasiek. Wtedy idzie pod cmentarz, bo tam stał kiedyś jego rodzinny dom. Karl Schliebus też przyjeżdża. Ostatnio w swoim dawnym ogródku zerwał kilka przebiśniegów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska