Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnica w środku lasu. Nad brzegiem Nysy nagle zniknęło pięć miejscowości, o których nikt już nie pamięta

Małgorzata Fudali Hakman
Małgorzata Fudali Hakman
Kiedyś tętniło tu życie, dzisiaj niewiele osób o tym wie
Kiedyś tętniło tu życie, dzisiaj niewiele osób o tym wie archiwum
Droga z Przewozu do Łęknicy jest mało uczęszczana. Jadąc nią ma się wrażenie, że czas stanął w miejscu. Nikt tutaj nie zagląda, chyba, że jesienią na grzyby. Szosa malowniczo wije się doliną Nysy. Po lewej widać w oddali granicę z Niemcami, po prawej nieprzebyte lasy.

Znikające miejscowości

Za Potokiem mija się elektrownię wodną Przysieka. I to ona była przyczyną moich poszukiwań. Mężczyzna, którego tam spotkałam, opowiedział mi ciekawą historię o Lichtenbergu. Kiedyś ta maleńka miejscowość leżała dokładnie naprzeciwko Przysieki. Pan tajemniczo dodał na pożegnanie, że teraz tej miejscowości już nie ma, ponieważ zniknęła. Niewiele myśląc, postanowiłam poszukać śladów tej wioski. Wjechałam w las i brukowaną drogą dotarłam do przesieki w lesie. Jakie było moje zdumienie, gdy zobaczyłam, że to nie zwykła wycinka, tylko pozostałości peronu kolejowego i fundamenty jakichś budynków. Wróciłam do domu i zaczęłam szperać w Internecie. Niestety prawie wszystkie zachowane dokumenty i wspomnienia były po niemiecku. Nie zmniejszyło to wcale mojego zapału i po trudnych poszukiwaniach mogłam zebrać to wszystko w jedną niewiarygodną historię.

Przy drodze Przewóz-Łęknica leżało, w 1945 roku, 7 miejscowości.

Pierwszy Potok (niem. Pattag), następnie Jamnizt (dzisiaj nie istnieje) Lichtenberg (także nie ma go na mapach), Wendisch Musta (niem. Birkfahre)- (nie istnieje), Schrothammer-(nie istnieje), Kutschig-(nie istnieje), Przewoźniki (niem.Hermsdorf) oraz Nowe Czaple (niem.Birkensted). Do dzisiaj zachowały się w różnym stopniu tylko trzy: Potok, pewnie dlatego, że powstała tam, w miejscu poniemieckich składów amunicji, jednostka wojskowa oraz Przewoźniki i Nowe Czaple. Pozostałe zniknęły w tajemniczych okolicznościach, a przecież do 1945 mieszkało w nich naprawdę sporo mieszkańców…

Kiedyś tętniło tu życie, dzisiaj niewiele osób o tym wie

Tajemnica w środku lasu. Nad brzegiem Nysy nagle zniknęło pi...

Stacja kolejowa w lesie

Lichtenberg na początku 1945 roku składał się z 8 domów, rozlokowanych wzdłuż drogi (teraz nr 350). Za wsią, głęboko w lesie, ukryta była bocznica kolejowa i obóz pracy dla Niemców, a później dla rosyjskich robotników przymusowych i jeńców. Manfred Wise urodzony w Lichtenbergu, w 1931 roku, twierdzi, że byli to głównie młodzi Rosjanie, którzy pracowali w składach amunicji w Potoku. W pobliżu stacji zbudowano pomieszczenia, w których była kantyna i mieszkania dla strażników, którzy pilnowali obozu. W lesie nadal można zobaczyć pozostałości po barakach. Głębiej, po drugiej stronie brukowanej drogi, można odkryć jeszcze betonowe podpory instalacji kolejki linowej, którą dostarczano na bocznicę węgiel brunatny z kopalni Louis(od 1920 Alice)z Pechern. Ostatni wagonik rozładowano w 1923 roku. Mimo iż kopalnię zamknięto, to stacja nadal pełniła kluczową rolę w tamtym rejonie, ponieważ była miejscem przeładunkowym towarów dla zaopatrzenia okolicznych mieszkańców.

Wszystko zniknęło

Dzieci z Lichtenbergu chodziły do szkoły w Birkfähre (łuż. Wendisch Musta). Miejscowość położona przy brodzie na Nysie miała strategiczne znaczenie. Historycznie wieś należała do Łużyc. Od pięciuset lat nosiła łużycką nazwę Wendisch Musta. Zmieniono ją na Birkfärhe w czasie germanizacji Łużyc, ale miejscowi nadal nazywali ją Musta albo Muska(pol. Most). Pod koniec II wojny światowej zamieszkiwało ją ponad 250 osób. To zamożna wieś, posiadała szkołę dla okolicznych dzieci i browar z gospodą, którego właścicielem był Kurt Graf. Przez Nysę do sąsiedniego Skerbersdorf można się było przeprawić łodzią z przewoźnikiem. Mieszkańcy byli rolnikami i ogrodnikami. Całe Wendisch obsadzone było drzewami owocowymi. Rozległe, kwitnące sady w maju, widać było z daleka. Mieszkańcy posiadali pola po obu stronach rzeki, a plony przewozili wagonikami kolejki linowej do Lichtenbergu. Dzisiaj nie pozostało po miejscowości prawie nic. Nie ma domów ani ogrodów. Pola zarosły, a drzewa spróchniały. Dojeżdżając do zakrętu, gdzie kiedyś była rozlokowana miejscowość, widać zmieniającą się nagle roślinność. Zwłaszcza, w maju, gdy kwitną drzewa. Nagle w środku lasu, wśród ciemnych i strzelistych sosen, pojawiają się drzewka owocowe: jabłonie, grusze, śliwy i wiśnie. Widok jest niesamowity. Domów już nie ma. Zostały tylko miejscami fundamenty i resztki cegieł. W niektórych miejscach porośniętych gęsto roślinnością można wypatrzyć elementy ogrodzenia. A w środku polanki, kiedyś może centrum miejscowości, piękne oczko wodne, obmurowane i obsadzone kwitnącą roślinnością. Dzisiaj to wszystko rośnie dziko, w większości zdegenerowane, spróchniałe ze starości i braku troski. Jednak ktoś obdarzony wyobraźnią, dostrzeże, że to miejsce musiało kiedyś przyciągać mieszkańców swoim urokiem.

Pasieka w środku lasu

Kilkanaście uli stoi na straży tajemnicy
Kilkanaście uli stoi na straży tajemnicy archiwum

Na skraju polanki ktoś postawił pasiekę. Kilkanaście uli stoi na straży tajemnicy. Obok nich kręci się właściciel, który przejął pasiekę po nieżyjącym już Antonim Palonce. Dariusz Dyba jest prezesem koła myśliwskiego „Cietrzew”, radnym powiatowym i policjantem. Na łożu śmierci poprzedni właściciel przekazał mu opiekę nad pszczołami. -Pan Antoni przyjechał tutaj w 1958 roku. Został nadleśniczym ziemi niczyjej. Pamiętam, jak opowiadał, że wzdłuż drogi z Przewozu do Łęknicy były same pogorzeliska, a resztki materiału budowlanego rozebrali osadnicy i szabrownicy. To co dało się jeszcze wykorzystać, do czegokolwiek zostało zabrane, a z resztą raz-dwa poradziła sobie przyroda. Pamiętał także, że kilka lat temu przyjechali tu Niemcy i szukali w tych chaszczach swojego domu. O dziwo znaleźli. Pokazywali, gdzie stał budynek, a gdzie było ogrodzenie. Jakie drzewa rosły obok i gdzie siedzieli - wspomina Dariusz Dyba. -Wyżej, za Wendisch Musta, zniknęły w lesie dwie malutkie wsie. Nikt już nawet nie pamięta, że tam były. Co się stało? Dlaczego dorobek całego życia mieszkańców ulotnił się jak dym?

Wehrmacht wszystko spalił

Tajemnica w środku lasu. Nad brzegiem Nysy nagle zniknęło pięć miejscowości, o których nikt już nie pamięta
archiwum

20 lutego 1945 roku Armia Czerwona podchodziła już pod Nysę Łużycką. Od rana żołnierze Wehrmachtu organizowali ucieczkę mieszkańców tych okolic za linię frontu. Nie pozwolono im zabrać dużo rzeczy. Zwierzęta i meble zostały w domach. Niektóre przedmioty kazano zakopać w ziemi, a maszyny i żywność ukryto w lesie. Resztę załadowano na wozy i wózki ręczne. Kawalkada w pośpiechu uciekała w kierunku Łęknicy. W nocy Wehrmacht podpalił wszystkie opuszczone miejscowości, żeby nie wpadły w ręce czerwonoarmistów. Czternastoletni Manfred Wise, który uciekł wraz z rodziną, wspomina, że łuna od pożaru domów i lasu, była widoczna na kilkadziesiąt kilometrów. Wtedy nie wiedzieli, że pali się dorobek ich całego życia. Kiedy pod koniec kwietnia mieszkańcy wrócili do swoich domów, okazało się, że wsie nie istnieją. Nie było czego zabrać i gdzie mieszkać. Zresztą ten brzeg Nysy należał do Polski. Większość z nich zamieszkała w Skerbersdorfie i Pechern.

Dzisiaj, po 75 latach od tych wydarzeń, trudno szukać śladów po tych miejscowościach. Samotna jabłoń, przypomina, że kiedyś tu mieszkali ludzie. Jej gałęzie pochylają się nad ruinami domu, a gałęzie, z których obsypały się liście, mogą usłyszeć tylko szepty i śmiech duchów przechadzających się nieistniejącymi uliczkami.

Nad brzegiem Nysy nagle zniknęło pięć miejscowości

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska