Rywale od początku do ostatniej syreny nie wypuścili z rąk prowadzenia. Ale nie można ocenić, że był to mecz bez historii, bo nasi momentami prawie ich mieli. No właśnie, prawie...
- Tylko w szczytowym momencie uciekli nam na pięć goli - relacjonował trener Wolsztyniaka Wojciech Hanyż. - Przez całą pierwszą połowę traciliśmy dwa, trzy.
Niestety, na początku drugiej odsłony miejscowi zafundowali odjazd i rzucili trzy bramki z rzędu. Łukasz Jaszka i Mateusz Frąszczak nie tylko błyszczeli skutecznością, ale świetnie obsługiwali przy tym partnerów.
Trener Hanyż zmienił ustawienie w obronie z 6-0 na 4-2, udało się odciąć groźną parę Śląska, ale zawodziła skuteczność. Pudłowaliśmy z karnych, brakowało kontr. - U siebie zrobiliśmy z ich bramkarza mistrza świata i w sobotę prawie to powtórzyliśmy - ocenił nasz szkoleniowiec.
Ile to kosztowało? W 54 min gospodarze prowadzili trzema golami, a Wolsztyniak miał rzut karny. Przestrzelił Maciej Wajs. Wybroniliśmy i w 55 min w sytuacji sam na sam nie trafił Marcin Pietruszka. Po tym znów rywale wypracowali pięć goli przewagi. To się nie mogło dobrze skończyć i nie skończyło się.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?