Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tam, gdzie Warta toczy swoje wody z wolna... Odkrywamy najpiękniejsze santockie i santoczne widoki

Tomasz Rusek, Aleksandra Szymańska (oprac. Michał Korn)
Szykuje się piękny dzień? Bierz rower i ruszaj do Santoka lub Santoczna. Nie zmarnujesz ani minuty, bo to trasy i miejscowości najeżone atrakcjami jak sernik rodzynkami. Normalnie ciągle coś! Nie wierzysz? Sprawdź!

Trasę zaczynamy na rondzie Santockim w Gorzowie i jedziemy ul. Warszawską w stronę granic miasta. Pierwszy odcinek to nuda: wąski chodnik i nierówna droga. Jedyna atrakcja jest po prawej stronie. Co jakiś czas widać Wartę (momentami jest kilkadziesiąt kilometrów od roweru) i – jak mamy szczęście – wypasające się konie. Ale te nudne dwa kilometry na rowerze mijają szybko. A na ich końcu, po lewej stronie, mamy już Park Czechówek. Ma ponad 30 hektarów. Sporo tu urokliwych zakątków, z drzew można zobaczyć jesiony, topole, sosny, czarny bez i kaliny. Uwaga na zwierzęta – dziki i sarny czasami szukają tu jedzenia.

Park został założony w 1903 r. Jest tu miejsce do wypoczynku, na ognisko, woda urokliwie spływa po kamykach do pobliskiego stawku. Gdy już z niego wyjdziecie i wrócicie na ul. Warszawską, to właściwie po kolejnych 400 metrach skończy się Gorzów, a zacznie Santok. Widowiskowo, bo stojąc przy tablicy z przekreślonym Gorzowem zobaczycie… pierwsze z wielu bocianich gniazd. Stoi na wysokości przystanku autobusowego, tuż koło zakładu samochodowego.

Dla wędkarzy to świetne miejsce na połowy. Dla nas – do podziwiania.

Dalej droga nie jest przyjazna rowerzystom (nierówno, bez dobrej ścieżki), za to porządnie widać rzekę. Dla wędkarzy to świetne miejsce na połowy. Dla nas – do podziwiania.

Ale trzeba uważać, bo jest tu wąsko. Za to już po dwóch kilometrach wjeżdżamy do Czechowa. To niewielka wieś, której nazwa rzekomo wzięła się od Czechów, których sprowadził tu Mieszko I. Warto na chwilę zboczyć w Czechowie z trasy na Santok. Po prostu na głównym skrzyżowaniu odbijamy w lewo, w stronę kościoła, który doskonale widać z daleka (a gdyby ktoś przeoczył wieżę, niech jedzie za drogowskazem pokazującym sklep u Bronka). Zbudowano go w 1763 r. w konstrukcji szachulcowej. Ale ten, który widzicie, jest jego następcą. Bo pierwszy spłonął w 1834. Obecny pochodzi z 1850 r. Kościół jest uroczy. W środku warto zobaczyć ołtarz i zdobienia dookoła niego, popatrzcie też na uroczy „balkon” nad wejściem – jak z filmów!

Na deser, dokładnie półtora kilometra od skrzyżowania w Czechowie, czeka nas megaatrakcja!

Zdjęcia zrobione? To wracamy na trasę: po wyjściu z kościoła jedziemy w lewo do krzyżówki i skręcamy znowu w lewo na Santok. Odcinek, który przed nami, jest moim ulubionym. Po pierwsze: przy rzece można zobaczyć pozostałości po betonowych bunkrach, które miały chronić najlepsze przeprawy przez rzekę (lepiej po nich nie chodzić).

Po drugie: są kolejne gniazda bocianów, a niektóre z ptaków bajkowo krążą nam nad głowami. A na deser, dokładnie półtora kilometra od skrzyżowania w Czechowie, czeka nas megaatrakcja: pozostałości po wiatraku (typu holenderskiego) z 1848 r. Żeby było jasne: ciężko do niego podejść. Ale się da. Polecamy najłagodniejszą drogę. Należy go minąć, a potem skręcić w lewo i przejechać pod ceglanym wiaduktem. Tak dojedziemy do gospodarstwa. Jak się pana rolnika ładnie poprosi, to wyłączy elektrycznego pastucha, który otacza pole, i pozwoli nam podejść ostro pod górę do wiatraka. Choć zrujnowany i zaniedbany, to i tak piękny. I widok stąd na Wartę zapiera dech w piersiach.

Po powrocie na trasę jedziemy ciągle na Santok. Jest tu już od jakiegoś czasu ścieżka dla rowerzystów - bywa zaśmiecona gałęziami, ale polecamy ją – droga jest bowiem wąska, a kierowcy lubią tu pogazować. W sumie od wiatraka do tabliczki „Santok” przejechać trzeba nieco ponad 3 kilometry. To już czas na podziwianie widoków. Rzeka jest niemal na wyciągnięcie ręki. Jest z resztą sporo zjazdów do Warty. Więc jak chcecie zrobić sobie przystanek, to śmiało!

Gdy już dojedziemy do Santoka, cały czas jedźmy prosto. I bacznie śledźmy lewą stronę drogi, bo w centrum stoi dawna dzwonnica (jest na wysokości domu z numerem 93). Zbudowano ją w 1769 r. Ma konstrukcję ryglową z ceglanym wypełnieniem. Mierzy 9,7 metrów wysokości. W latach 90. Minister kultury nagrodził administratora za wspaniałe zadbanie o zabytek. Kto chciałby zobaczyć go od środka, musi umówić się z pracownikiem Muzeum Grodu Santok.

Jadąc przez Santok wypatrujcie kolejnych bocianich gniazd. Ja naliczyłem trzy. Ale nie daję głowy, że wypatrzyłem wszystkie. Przy ostatnim, które stoi tuż obok dużego skrzyżowania, zjedźcie w prawo. Widzicie most? Musicie zjechać po jego prawej stronie – tak dojedziecie do zagospodarowanego nadbrzeża. Przy odrobinie szczęścia zobaczycie łodzie i jachty – często tu cumują. Przystań jest znana wodniakom. Poza tym – dla tych, co łodzi nie mają - to po prostu ładny bulwar (z siłownią pod gołym niebem). Wracamy. Ale to jeszcze nie koniec atrakcji.

Jedziemy dokładnie droga, którą tu dojechaliśmy. I teraz uwaga: gdy miniemy widzianą niedawno dzwonnicę, to po około 40 metrach, na rozwidleniu, skręcamy w lewo. Tu będą kolejne atrakcje. Na początek – muzeum.

Niewielkie, ale ze świetną ekspozycją – bardzo lokalną, bo pełną pamiątek po dawnym grodzie, które tu odkryto. Można tu zobaczyć wielką makietę Santoka sprzed wieków. - Ale uwagi warte są też „drobnostki” – zapewnia Małgorzata Pytlak. Pokazuje nam m.in. paciorki, przęślik z bursztynu, rylce, oprawki, a nawet naczynia sprzed wieków. Warto spędzić tu trochę czasu (choć nie ma gdzie zostawić roweru – to problem), bo nigdzie nie dowiemy się więcej o Santoku.

LEKCJA HISTORII
Badania dendrochronologiczne wskazują, że około 970 roku powstał tu w czasach Mieszka I ważny gród piastowski o statusie kasztelanii i osada obronna na granicy Państwa Piastów i Pomorza Zachodniego. Pod datą 1097 wzmiankował o nim Gall Anonim. Według kroniki Galla Anonima Santok stanowił klucz i strażnicę państwa polskiego, przedmiot walk z Pomorzanami, a później z Brandenburgią. Gród miał średnicę około 240 metrów i zabudowę drewnianą, a na jego terenie mieściła się siedziba archidiakonatu.

Po śmierci Bolesława Krzywoustego w 1139 roku gród stracił na znaczeniu, w związku z czym w XIII wieku książę wielkopolski Przemysł I w części starego grodu Mieszka I zbudował mniejszy owalny gród o średnicy 80 m.

W 1231 roku wzmiankowano o tym, że kasztelanem grodu był Paweł. W 1234 roku wzmocnił gród Henryk I Brodaty. W latach 1238-1239 gród posiadał przejściowo książę pomorski Barnim I. W 1265 roku gród, będący w posiadaniu Bolesława Pobożnego, zajęli na skutek zdrady władcy Marchii Brandenburskiej z dynastii askańskiej. Po kolejnym zajęciu grodu przez Brandenburczyków w 1270 roku, w 1271 roku Bolesław Pobożny próbował bez powodzenia odzyskać Santok, jednak udało mu się to dopiero w 1278 roku.

Tam, gdzie Warta toczy swoje wody z wolna... Odkrywamy najpiękniejsze santockie i santoczne widoki


W 1296 roku zdobyty ponownie przez margrabiów brandenburskich, którzy oddali go w lenno kilku kolejnym rodom rycerskim. W 1365 roku dzierżący gród panowie von Osten (Dobrogost, Arnold, Holryk i Bartold) poddali zamek jako lenno królowi Kazimierzowi Wielkiemu. Po śmierci króla Kazimierza w 1370 roku opanował go Otto IV Hasso von Wedel. Gródek ten w 1397 dostali w zastaw Joannici od cesarza Zygmunta Luksemburczyka. W 1419 zamek został zdobyty przez wojska polskie. W 1420 roku zamek zdobył i spalił elektor Fryderyk I (elektor Brandenburgii), a następnie przekazał go w dzierżawę ponownie Joannitom, którzy zbudowali nową murowaną wieżę o boku 5x5 m.

Po tym gdy Nowa Marchia została sprzedana przez Krzyżaków Brandenburgii w 1454 roku fortyfikacja na na skutek zmiany granicy straciła na znaczeniu militarnym i stała się siedzibą szlachecką. Pomimo utraty Santoka Polska aż do rozbiorów zachowała tytuł kasztelanów santockich (w latach 1231-1793 było ich 61).
źródło: Wikipedia

Gdy wyjdziemy z muzeum, skręćmy w prawo. Po kilku obrotach pedałami dojeżdżamy do kolejnej atrakcji: do przeprawy promowej! Prom – już od 1985 r. - obsługuje Andrzej Mołecki. Robił to też jego ojciec i dziadek. Przewozi ludzi na drugą stronę rzeki, gdzie był właśnie gród santocki. Ta archeologiczna atrakcja jest dostępna dla wszystkich. Oczywiście trzeba szanować robotę fachowców i ostrożnie spacerować, ale i tak trzeba to zobaczyć! Ale pospieszcie się, bo to nie koniec.

Na zadrzewionym wzgórzu dostrzeżemy wieżyczkę. Dojście do niej jest strome, nierówne, niebezpieczne, ale niesamowity widok wynagrodzi wszytko.

Zawracamy. Jednak nie do końca, bo gdy po 30 metrach dojedziemy do skrzyżowania z Gorzowską, nie skręcamy, tylko… jedziemy prosto pod wiadukt. Po drugiej stronie czeka na nas kościół! Pierwsza świątynia była w Santoku w 1643 r. Ale ta, którą widzicie, pochodzi z 1857 r., postawiono ją „przy okazji” budowy drogi kolejowej. Cegły kościoła pochodzą z cegielni z Murzynowa. Spodobać może się wam też piękny żyrandol. Poza tym wnętrze jest skromne.

A teraz odwróćcie się. Po drugiej stronie uliczki jest zadrzewione wzgórze. A na jego szczycie niewysoka wieża.

Dobra wiadomość: przy odrobinie szczęścia można do niej wejść. Zła: jest to piekielnie trudne, jeśli wybierze się najkrótszą drogę, prosto od kościoła, pod górę. Nam udało się tam wdrapać się z rowerem. Ale osoba mniej sprawna nie da rady tego zrobić nawet bez żadnego obciążenia. Jest stromo, nierówno, niebezpiecznie, ale… niesamowicie. Dlatego warto się postarać. Bo to stąd jest najpiękniejszy widok w całym Santoku.

Tam, gdzie Warta toczy swoje wody z wolna... Odkrywamy najpi...

Wieża – choć wygląda dostojnie - wcale nie jest prastara. Powstała w 1935 r. Zbudowali ją Niemcy, oddali do użytku 2 lipca, by uczcić urodziny pobliskiego Landsberga, czyli Gorzowa. Obiekt jest w prywatnych rękach – należy od lat 70. do Jerzego Gąsiorka. Ten znany artysta pieczołowicie ją odremontował. I jeśli przypadkiem się go spotka, można liczyć na opowieść i herbatę. Bez umawiania, bez zapowiadania się. Nam się tak udało. – To wspaniałe miejsce. Widoki są niezapomniane. Sami zobaczcie – mówi J. Gąsiorek i szeroko otwiera wielkie okna. Powietrze czyste, ciepłe, oblewa nam twarze. Mógłbym tu zostać. Jeśli będzie wam dane tu wejść i popatrzeć na świat z gąsiorkowej wieży, też nie będziecie chcieli wracać. Ale przecież trzeba. Więc zejdźcie tę samą, stroną drogą, skręćcie w lewo w stronę wiaduktu i na skrzyżowaniu w prawo. I już jesteście na prostej do Gorzowa. Tym razem nigdzie już nie skręcajcie, nie szukajcie niczego. Tylko co jakiś czas zerkajcie w niebo i podziwiajcie bociany. I tak aż do Gorzowa.

Trasa rowerowa Gorzów - Santok:

Trasa rowerowa Gorzów - Santok:

Trasa rowerowa Gorzów - Santoczno:

Trasa rowerowa Gorzów - Gościm:

Trasa rowerowa Gorzów - Górki Noteckie:

A kiedy już zobaczymy wszystkie uroki Santoka, myślę, że warto wybrać się do innego miejsca. Wielka historia nieraz ocierała się o małe Santoczno.

Pod koniec XVIII wieku maszyny parowe wyręczają ludzi. Zaczyna się rewolucja przemysłowa. Co ma wspólnego z Santocznem?

Pamiątka po pierwszej maszynie parowej Prus.
Pamiątka po pierwszej maszynie parowej Prus.Fot. Aleksandra Szymańska

W otoczonej lasami małej i spokojnej wsi jest kamień. Na nim tablica z wizerunkiem maszyny parowej, która tak zmieniła świat. Ale dlaczego właśnie tu słynny wynalazek upamiętniono tablicą. - Ponieważ w Santocznie wykonano niektóre elementy pierwszej pruskiej maszyny - wyjaśnia Zbigniew Rudziński, szef oddziału Polskiego Towarzystwa Turystyczno - Krajoznawczego w Gorzowie, znawca regionu i autor niejednego przewodnika.

Rudziński przypuszcza, że udział Santoczna w wielkiej przemysłowej rewolucji mógł wyglądać tak: do wioski, w której była huta, przyszły tajne papiery. W nich dokładny projekt części, które trzeba było wykonać. I tyle. Na co, po co? Tego nikt raczej nie wiedział. Za to dziś kamień z tablicą przedstawiającą maszynę to duma wioski.

KUŹNICA FRYDERYKA
Ale zanim z Santoczna w głąb Prus wyjechały części historycznego urządzenia, najpierw był tutaj młyn oraz warunki, żeby założyć niewielką hutę żelaza, inaczej kuźnicę. To było najpewniej w 1765 r. Słynny król Prus Fryderyk II Wielki toczył wtedy wojny właściwie z całą Europą. Do wojen potrzebował broni, a na broń - surowca. W Santocznie można było wydobywać rudę darniową, nie najlepszy surowiec, ale na wojnie liczył się każdy. Tak naprawdę najpierw była tu kuźnica, a dopiero wokół niej powstała wioska.

- Rzeczka Santoczna pozwalała napędzać niektóre urządzenia siłą wody - wyjaśnia Zbigniew Rudziński i odsyła nad niewielką kaskadę, o której w Santocznie nikt nie powie inaczej jak wodospad. Skryty nieco w zaroślach jest pamiątką po młynie wodnym.

Wodospad - ślad po młynie wodnym. Był tu jeszcze zanim powstała wieś.
Wodospad - ślad po młynie wodnym. Był tu jeszcze zanim powstała wieś.Fot. Aleksandra Szymańska

Charakterystyczny szum wody było słychać i za czasów Fryderyka Wielkiego i dziś. Pan Heniek i pan Zbyszek, od urodzenia w Santocznie, wspominają, jak jeszcze niedaleko „wodospadu” stał wielki komin i jak zimą wokół niego pięknie zamarzała mgiełka wodna znad wodospadu.

KARTACZE NA NAPOLEONA
Po kominie nie ma śladu. Teraz jest tu ładny placyk z ławkami i ogródkiem jordanowskim, a wszystko to pobliżu malowniczego kościółka, największej atrakcji wioski. - To pierwotnie był magazyn na surowce i gotowe produkty. Dopiero po wojnach napoleońskich dobudowano do tego magazynu szachulcowego, czy inaczej ryglowego, wieżę i przekształcono go w kościół. Już nie było potrzeby utrzymywania kuźnicy, bo produkcja była nieopłacalna - wyjaśnia Zbigniew Rudziński.

Kościółek, który kiedyś był magazynem to największa ozdoba wiosk.i
Kościółek, który kiedyś był magazynem to największa ozdoba wiosk.iFot. Aleksandra Szymańska

Ale zanim hutę zamknięto, w czasach wojen napoleońskich, wytwarzano w niej kartacze, czyli pociski przeciwpiechotne z początków XIX wieku.

Jak mówi Rudziński, prawie na pewno kartacze z Santoczna raniły i zabijały żołnierzy pod Waterloo, gdzie ostateczną klęskę poniósł Napoleon.

ARMIA W DOMU PASTORA
Co było po hucie… Wieś zaczęła żyć własnym życiem. Na pewno mocno się wyludniła, zaś ci, którzy tu zostali, poszli do pracy w lesie, wypalali węgiel drzewny, kładli drogi, zakładali plantacje borówki amerykańskiej.

W 1945 r. wielka historia znów otarła się o Santoczno. W domu pastora ulokowało się na chwilę dowództwo II Armii Wojska Polskiego w drodze na Berlin.

Języczek u wagi
Historia santockiego grodu ma także całkiem świeżą kartę. Oto w celach propagandowych był wykorzystywany zarówno przez Polaków, jak i przez Niemców. Ci drudzy pisali o grodzie na wschodnich rubieżach Niemiec, który bronił germański żywioł przed ekspansją barbarzyńskich Słowian.

Hitlerowcy traktowali niemieckość santockiego grodu jako jedno z uzasadnień marszu na wschód. Polacy nie zostawali w tyle i tak szkielety, które odkryto na zamkowym wzgórzu raz były aż do bólu aryjskie, a innym razem nie budziły żadnych wątpliwości co do sarmackich, słowiańskich korzeni.

Ten dom (dziś przerabiany na całkiem współczesny) jeszcze długo po wojnie był ozdobą wioski. - Miał takie dwie kolumny, piękny dach - opisuje pan Heniek, który w pastorówce się uczył, bo przez lata była w niej szkoła.

Pastor zniknął z Santoczna wraz z nadejściem armii radzieckiej. Jak wielu innych przedwojennych mieszkańców. Ale w 2006 r. powstało tu lapidarium z resztkami tablic nagrobnych z dawnego cmentarza ewangelickiego. Tę pamiątkę można oglądać w pobliżu wodospadu. W kościele jest też izba tradycji, urządzona przez mieszkańców. Klucze ma zwykle kościelny. We wsi każdy powie, gdzie go znaleźć.

Lapidarium z nagrobkami z dawnego cmentarza ewangelickiego.
Lapidarium z nagrobkami z dawnego cmentarza ewangelickiego.Fot. Aleksandra Szymańska

- Ta wieś rozwinęła się jako zaplecze huty, a potem musiała żyć swoim życiem. Malowniczo położona, bo nad Santoczną, nad jez. Mrowinko, dziś to głównie letnisko - podsumowuje nasz przewodnik Zbigniew Rudziński. Wioskę przecinają szlaki rowerowe. Jak ktoś się uprze, to dotrze tu także kajakiem (choć będzie raczej przecierał szlaki) i dojedzie - najprościej drogą krajową 22 z Gorzowa. Przed wsią Zdroisko trzeba skręcić na Rybakowo (jak pokazuje drogowskaz), a potem z drogi asfaltowej wśród lasów zjechać na poniemiecki bruk, który już doprowadzi nas do Santoczna.


MASZYNA PAROWA
Za wynalazcę maszyny parowej uważa się Jamesa Watta, który w 1763 roku udoskonalił atmosferyczny silnik parowy zbudowany wcześniej przez Thomasa Newcomena.

James Watt: (30 stycznia 1736 - 25 sierpnia 1819)
James Watt: (30 stycznia 1736 - 25 sierpnia 1819)


Spalając pod napełnionym kotłem drewno bądź węgiel, doprowadzano wodę do wrzenia. Wytworzona w ten sposób para była doprowadzana przez układ rozrządu do cylindra. Tłok wprawiany był w ruch poprzez naprzemienne wpuszczanie będącej pod wysokim ciśnieniem pary do przedniej i tylnej części cylindra (rozdzielonych tłokiem).

Następnie za pośrednictwem korbowodu przenoszono wytworzoną energię na wał korbowy i koło zamachowe. W celu stabilizacji obrotów w maszynach parowych używany był regulator odśrodkowy...

Pracownia Jamesa Watta w Muzeum Nauki w Londynie
Pracownia Jamesa Watta w Muzeum Nauki w Londynie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska