Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teatr aktorów ruchu ze Skwierzyny: bez słów, bez pośpiechu

Beata Igielska 0 510 02 69 78 [email protected]
Aktorom z teatru ruchu starczy kilka gestów, by wyrazić to, co się czuje…
Aktorom z teatru ruchu starczy kilka gestów, by wyrazić to, co się czuje… fot. Beata Igielska
Jak mówić o miłości, radości, smutku, nie używając słów? Wystarczy kilka gestów i kroków. Czasem prostych, czasem takich, które niepełnosprawni aktorzy ze Skwierzyny ćwiczą miesiącami.

Gdy we wtorkowe popołudnie wchodzimy do Galerii na piętrze w domu kultury, najpierw słyszymy nastrojową muzykę. Po chwili rytmiczne takty milkną i odzywa się spokojny kobiecy głos.

- Nie musisz się śpieszyć, Angeliko. Spróbujemy jeszcze raz, ale na początku wolniej. Dobrze? - pyta uśmiechnięta szatynka w okularach. Dziewczyna w czarnym topie tylko przez chwilę się zastanawia. - Ale ja lubię szybko - mówi zdecydowanie i… kładzie się na podłodze. Muzyka znów rozbrzmiewa i nagle dziewczyna się uśmiecha. Powoli podnosi jedną rękę, potem drugą. Za chwilę wstaje i na środku sali wiruje jak baletnica. - Tak dobrze? - Angelika przekrzykuje muzykę. - Świetnie! Świetnie! - pada odpowiedź.

Wystarczy muzyka i taniec

Na początku uwagę zwracają na nas tylko siedzący na krzesłach młodzi mężczyźni. - A pani to kto? - pyta szczupły brunet. Gdy słyszy odpowiedź, uśmiecha się radośnie. - Ta pani w gazecie o nas napisze! - obwiesza radośnie kolegom. Po chwili wszyscy wracają jednak do tego, co dzieje się tuż obok na parkiecie. Do tańczącej Angeliki dołącza Jola. Najpierw trzeba ją jednak namówić, by wstała z podłogi.

- Spróbuj tylko raz. Tak jak umiesz - zachęca siwiejącą kobietę pogodny głos. Raz miga widzom przed oczami czarny top Angeliki, raz kraciasta koszula Joli. W tym samym czasie wysoki chłopak w białej polówce podnosi ramiona i wykonuje takie same ruchy jak szatynka w okularach. To, co dzieje się na prowizorycznej scenie, kojarzy się nieodparcie ze wzburzonym morzem. Nie pada jednak ani jedno słowo. Tylko muzyka i taniec. - I to wystarczy - mówi szatynka, czyli Irena Śmiechocka - Seroka.

Czyli instruktorka i założycielka tańca ruchu. Czyli pani Irenka - jak mówią aktorzy. Niektórzy wcale nie mówią albo mówią bardzo niewyraźnie. Ale na scenie słowa wcale nie są im potrzebne.

Gdy brakuje słów,

Siadamy po próbie w kółku. Najpierw odzywa się tylko Angelika. Nad wieloma aktorami ma przewagę, bo mówi płynnie, szybko i wyraźnie. To od niej dowiadujemy się, że grupa właśnie pracuje nad przedstawieniem "Titanic". Równolegle powstają "Klauny" oraz "Ona i on".

Wcześniej było kilka innych spektakli. Ich tytuły i daty premier Angelika wymienia jednym tchem. I opowiada, jak wspaniale być aktorką. - Bawią mnie tańce i tu się relaksuję. Coraz mniej się męczę i nabieram kondycji. Szkoda tylko, że jednak godzina tak szybko leci - mówi Angelika.

Po chwili odzywają się jej koledzy. Czesiek zaczyna tłumaczyć, jak grał w "Mojej opowieści". Gdy brakuje mu słów, pomaga sobie… rękoma. I od razu wiadomo, że grał na skrzypcach i malował ściany sprayem. Ośmielony Marcin pokazuje figury break dance i robi kilka pompek. Robert akurat nie ma ochoty z nami rozmawiać. W końcu każdy może mieć zły dzień, a obca kobieta na próbie wcale nie musi wzbudzać zaufania. Dopiero po zachęcie pani Irenki każdy opowiada coś o sobie.

Nie wszystko rozumiemy. Każde niewyraźne zdanie pani Irena tłumaczy i pomaga dopowiedzieć. Bez pośpiechu i tak spokojnie, że ma się wrażenie, jakby czas przestał płynąć. Z jej pomocą Marek nieśmiało wyznaje, że to on wymyślił "Klaunów" i "Moją opowieść". W pierwszej sztuce grają tylko chłopcy i jest bardzo śmiesznie. O drugiej trudno opowiedzieć.

Trzeba przyjść na przedstawienie i samemu zobaczyć. Od pani Ireny dowiadujemy się, że okazja będzie wiosną, bo teatr zamierza się pokazać w miejscowych szkołach.

Nigdzie się nie spieszą

Dla aktorów występy przed dużą publicznością to żadna nowość. - Mają przed każdym przedstawieniem tremę, ale kochają to, co robimy. Na finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy występowaliśmy dopiero późnym popołudniem, ale Marcin i Robert już o jedenastej byli w strojach. Bywa, że niektórych trzeba prawie ściągać ze sceny, gdy się roztańczą -opowiada ze śmiechem pani Irena.

Uśmiecha się właściwie cały czas, także wtedy, gdy wspomina, jak teatr powstawał przed ponad dwoma laty. - Chciałam by niepełnosprawni wyszli z domów, bo integracja zbyt często jest tylko na papierze. Na co dzień pracuję z wspaniałymi mieszkańcami domu pomocy społecznej i wiem, jak bardzo potrafią zaangażować się w to, co robią. Wcale nie muszą umieć mówić, by na scenie pokazać emocje.

Widzowie nieraz różnie interpretują to, co widzą. Dla mnie to powód do radości, bo oznacza, że zastanawiają się nad przedstawieniami. My zawsze wiemy, co pokazujemy. To widz musi sam odczytać treść - mówi pani Irena. Przyznaje, że praca nad spektaklami wymaga wielu prób. Jej aktorzy nieraz chorują, nieraz wcale nie mają ochoty ćwiczyć, nieraz chcą coś zmieniać i nagle scenariusz sztuki staje na głowie.

Jedne spektakle powstają w kilka miesięcy, nad "Mimem" praca trwała aż dwa lata. - Nie liczymy prób i godzin. Nigdzie nam się nie spieszy - mówi spokojnie pani Irena. I nagle zdajemy sobie sprawę, że nikt nie spogląda tu na zegarek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska