Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To już 100 dni od przeszczepu. Piotrusiu zdrowiej dalej!

Tatiana Mikułko 95 722 57 72 [email protected]
Piotruś Ziegler z Gorzowa uwielbia bawić się samochodzikami. Jak to trzylatek. Od innych dzieci odróżnia go to, że wciąż musi walczyć o życie.
Piotruś Ziegler z Gorzowa uwielbia bawić się samochodzikami. Jak to trzylatek. Od innych dzieci odróżnia go to, że wciąż musi walczyć o życie. Jakub Pikulik
Gdy 18 dni po przeszczepie lekarze pozwolili rodzicom zdjąć szpitalne ubrania, maluch zaprotestował. Tak płakał, że tato, choć nie musiał, wciąż zakładał ciemnozielony fartuch.

MOŻESZ POMÓC

MOŻESZ POMÓC

Jeśli chcesz pomóc Piotrusiowi w walce z chorobą, możesz to zrobić, wpłacając pieniążki na konto fundacji, która wspiera chłopczyka. "Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową", ul. Bujwida 42, 50-368 Wrocław. Bank Millenium SA 11 1160 2202 0000 000 0214 2867, tytuł wpłaty: Dla Piotra Ziegler. Możesz też przekazać 1 proc. podatku na leczenie Piotrusia: KRS 0000086210.

Pamiętacie trzylatka z Gorzowa chorego na ostrą białaczkę? To już 100 dni od przeszczepu. Piotruś w niczym nie przypomina chłopczyka, którego poznaliśmy kilka miesięcy temu. Na bledziutkiej kiedyś twarzyczce pojawiły się kolorki. Spod oczu zniknęły sińce. Łysą główkę porastają jasne włoski. Biega po domu, bawi się samochodzikami i głośno się śmieje.
- Jeszcze trochę i w ogóle nie będzie pamiętał, że był chory - mówi mama Małgorzata Ziegler. Zanim nas do siebie zaprosiła, zapytała, czy jesteśmy zdrowi. To był warunek, choć i tak przed wejściem do pokoju ubrano nas w szpitalne fartuchy. Dostaliśmy maseczki na twarz, musieliśmy zdjąć buty i dokładnie umyć ręce. - Synek wciąż ma obniżoną odporność. W maseczce chodzi nawet jego tata, tylko ja jestem uprzywilejowana - wyjaśnia gorzowianka.

W szpitalnych strojach wyglądaliśmy jak z filmów o grożącej światu epidemii, ale maluch nie przestraszył się nas. Do takich widoków jest przyzwyczajony. Do tego stopnia, że gdy w 18. dobie po przeszczepie lekarze pozwolili rodzicom zdjąć szpitalne ubrania, Piotruś zaprotestował. Tak płakał, że tato, choć nie musiał, wciąż ubierał ciemnozielony fartuch.

Szpik jechał z Niemiec

Przeszczep szpiku odbył się we wrocławskiej klinice hematologii 3 grudnia ok. 22.00. Był jedynym ratunkiem, bo diagnoza nie pozostawiała złudzeń: ostra białaczka szpikowa. Chłopczyk zachorował w ub. roku w kwietniu. Od tamtej pory życie rodziny podporządkowane było jednemu: znaleźć dawcę dla dwuipółletniego malucha. Po dawkach chemii, kryzysach - kiedy organizm nie reagował na leki - i koszmarze związanym z tym, że akurat wtedy, gdy Piotruś zjawił się we wrocławskiej klinice, zabrakło pieniędzy na leczenie, miało się wydarzyć to, na co wszyscy czekali.

Szpik dla chłopczyka jechał samochodem z Niemiec. Dawcą była młoda dziewczyna. - Czekaliśmy długo, bo pogoda była fatalna. Mróz, śnieg, ślisko na drodze. Baliśmy się, że lekarze nie dojadą. Ale udało się. Szpik był na miejscu około 20.00. Dwie godziny później podano go w kroplówce. Piotruś już smacznie spał. Rozłożył tylko rączki, a nam w głowie krążyły wtedy różne myśli. I ta najważniejsza: Boże, nareszcie! - wspomina mama.

Rosół na zmianę z mięsem

Wydaje się, że w momencie przeszczepu to, co najgorsze, się kończy. Niestety, wszystko dopiero się zaczyna. - Lekarze nie są w stanie przewidzieć, jak organizm zareaguje na obce komórki. Wiedzieliśmy, co może się wydarzyć. Czekaliśmy - tłumaczy pani Małgorzata.
W pierwszej dobie po przeszczepie maluch dostał wysokiej gorączki, która jak sama przyszła, tak sama odeszła. Udało się uniknąć sepsy, zapalenia płuc, grzybicy. Chłopczyk miał co prawda wypalone tkanki w buzi, przełyku, krtani, ale to naturalne. To efekt ostatniej przed przeszczepem, bardzo mocnej dawki chemii.
W 11. dobie we krwi pojawiły się pierwsze leukocyty. Ale po 18 dniach od przeszczepu Piotruś dostał grafta.

- Dzieje się tak, gdy nowo wyprodukowany szpik zaczyna atakować organizm biorcy, bo orientuje się, że to nie jego ciało. Na szczęście, graft jelitowy był słaby, objawiał się tylko biegunką. Graft skórny miał mocniejszą postać. Skóra zrobiła się czerwona, potem pojawiła się wysypka. Leczy się to tylko sterydami - opowiada mama.
Akurat w tym czasie goił się przełyk malca, a sterydy pobudziły jego apetyt. Pani Małgorzata w przyszpitalnym hotelu dla rodziców gotowała na zmianę rosół, piekła kurczaka, schab, karkówkę, polędwicę, udka, skrzydełka. A Piotruś wszystko zjadał i nabierał sił.

Paciorkowce, wirusy

Przez 18 dni od przeszczepu rodzice przebywali z synkiem w tzw. zamkniętej sali. To znaczy, że nikt nie mógł ich odwiedzać, a oni musieli ograniczać swoje wyjścia do minimum. Wszystko, absolutnie wszystko, w pokoju było sterylne. Pościel codziennie zmieniana, prana, sterylizowana. Tak samo jak pidżamka i ubrania chłopczyka i rodziców. Zabawki były przecierane specjalnym płynem. Laptop, pilot do telewizora i komórki też. Dodatkowo pakowano je w woreczki.
- Podczas naszego pobytu lekarze przeprowadzili eksperyment. Sprawdzono, jakie bakterie są na telefonach i laptopach rodziców. Odkryto paciorkowce, gronkowce, a nawet bakterie obecne w kale - pani Małgorzata tłumaczy, skąd w szpitalu taki reżim sanitarny.

Udało się uniknąć zarażenia większością wirusów, które w tym czasie mogą się uaktywnić. Oprócz jednego: BKV. - Zaatakował pęcherz moczowy. Piotruś miał krwotoczne zapalenie. Nacierpiał się biedaczek. Cały czas był na morfinie, ale bardzo szybko z tego wyszedł - wspomina mama. Skąd brała siłę? Nie wie, bo nad tym człowiek się nie zastanawia. Po prostu robi się wszystko, by ulżyć dziecku.
Po 30 dniach od przeszczepu lekarze zrobili punkcję szpiku. Wyniki badań były na tyle dobre, że rodzina Zieglerów po dwóch miesiącach pobytu w klinice mogła wrócić do domu. W Gorzowie czekali stęsknieni dziadkowie, rodzina. - Bez ich wsparcia, pomocy nie udałoby nam się przez to wszystko przejść. Bardzo im dziękujemy. Tak jak wielu ludziom, którzy nas wspierali. Przyjaciołom, znajomym i nieznajomym. Na każdym kroku spotykaliśmy się z zainteresowaniem, dobrym słowem. To dużo dla nas znaczyło - przyznaje pani Małgorzata.

Ma marzenie

100 dni od przeszczepu szpiku to moment, w którym rodzina Piotrusia po raz pierwszy może odetchnąć. Ale nie pełną piersią. Na to jeszcze za wcześnie. Tak naprawdę chłopczyk wciąż walczy o życie. Co siedem-dziesięć dni jeździ do Wrocławia lub do Szczecina na badania. Cały czas mogą się uaktywnić wirusy, mogą spaść wyniki, a maluch może poczuć się gorzej. Dlatego rodzina trzyma kciuki za kolejny milowy krok w leczeniu - moment odstawienia części leków, m.in. przeciwodrzutowych, które jednocześnie zmniejszają odporność. Może, jeśli stan zdrowia będzie się poprawiał, dojdzie do tego za około miesiąc.

- Lekarze mówią, że jest duża szansa na to, że Piotruś zje tegoroczne świeże truskawki. Bardzo je lubi. Na razie ma specjalną dietę, która wyklucza surowe owoce, a także warzywa, serki, jogurty, kiszoną kapustę czy ogórki - wylicza mama.
Chłopczyk ma też marzenie: plac zabaw przy domu. Z powodu choroby nie może bawić się w miejscach, gdzie jest dużo dzieci. Pani Małgorzata zgłosiła już synka do Fundacji "Mam marzenie". Zanim się spełni, rodzina planuje pierwszą wycieczkę do parku, by nakarmić kaczki. Pójdą oczywiście w maseczkach na twarzy.
Pełną piersią odetchną za kilka lat. Nie zapomną nigdy.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska