Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To nie był sen, lecz San Siro! Fani zrobili sobie święto

Tomasz Klauziński 68 324 88 34 [email protected]
Fani Milanu i Barcelony wspólnie spędzali czas przed meczem. I nikomu nie przyszło do głowy, by wszczynać jakiekolwiek burdy! Pierwszy z lewej to autor reportażu.
Fani Milanu i Barcelony wspólnie spędzali czas przed meczem. I nikomu nie przyszło do głowy, by wszczynać jakiekolwiek burdy! Pierwszy z lewej to autor reportażu. Tomasz Klauziński
Nie każdego dnia trafia się okazja, by zobaczyć na żywo największe piłkarskie kluby Europy. Ja miałem to szczęście i kilkanaście dni temu podziwialem z trybun San Siro stracie AC Milan z FC Barceloną w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.

We wtorek, 27 marca, wstałem z łóżka ze zdecydowania większą ochotą niż zwykle. W mojej głowie zachował się jeszcze fragment snu, który miałem minionej nocy. Widziałem, jak Zlatan Ibrahimović strzałem z woleja pokonuje bramkarza Barcelony Victora Valdesa. To był tylko sen, ale mój wyjazd na ćwierćfinałowy hit LM, AC Milan - FC Barcelona, stał się rzeczywistością. Była 9.00, do rozpoczęcia wielkiej przygody pozostawało niecałe siedem godzin...

Do celu przez Alpy

O 16.30, razem z 40 kibicami Milanu, stałem na dworcu we Wrocławiu. Stąd rozpoczęliśmy podróż w kierunku włoskiej ziemi. Czekało nas pawie 18 godzin jazdy przez Niemcy i Austrię pięknymi autostradami, na które w Polsce jeszcze trochę poczekamy. Droga mijała dosyć szybko, towarzystwo integrowało się na wszelkie możliwe sposoby. Był też wodzirej, który jakoś tak naturalnie wyłonił się spośród podróżujących. Rozśpiewany autokar przemierzał kolejne kilometry.

Stolica Lombardii powitała nas pięknym słońcem i temperaturą w okolicach 20 stopni Celsjusza. W mieście wiosna w pełni, a zieleń trawy przypominała tę na włoskiej fladze. Nic, tylko zakrzyknąć ,,Buongiorno Italia!''.

Szalik tanio sprzedam

Około 11.00 przyjechaliśmy na parking pod San Siro. O tej godzinie stadion nie robił oszałamiającego wrażenia. Obiekt, który ostatnią renowację przeszedł w 1987 r. i w pewnym momencie mógł pomieścić nawet 150 tys. kibiców, dzisiaj nie jest już architektonicznym cudem świata. W porównaniu nawet z nowymi polskimi stadionami wypada dosyć blado. Jednak to San Siro było świadkiem wielkich meczów i wielkich chwil w historii nie tylko włoskiej piłki.

Autobus jeszcze nie zdążył się na dobre zatrzymać, a został otoczony przez czarnoskórych akwizytorów. Oferowali łączone szaliki Milanu i Barcelony. Zostały przygotowane specjalnie na ten mecz. Cena - tylko pięć euro. Nie byłem jednak pewien, czy jakość odpowiadała cenie. Poza tym taki szalik lepiej kupić po meczu. Wtedy jest tańszy nawet o dwa euro. Ostatecznie nie zdecydowałem się na zakup ani przed, ani po spotkaniu. Powód? Znalazłem taki szalik (a nawet lepszy, bo z herbami obu drużyn!) przy jednej z budek gastronomicznych. Zrekompensowałem sobie stratę pięciu euro, które wydałem na wątpliwej jakości kanapkę.

Messi czy Ibrahimović?

Kiedy już wyminęliśmy slalomem sprzedawców szalików, zostaliśmy zaatakowani przez hiszpańską telewizję. Mieli ułatwione zadanie, bo na parkingu, oprócz nas, nie było innych kibiców. Nie licząc oczywiście sprzedawców szalików. Reporter podszedł do nas pytaniem: ,,Messi or Ibrahimovic?''. Jeżeli liczył, że ktoś z 40 polskich kibiców Milanu odpowie ,,Messi'', to grubo się pomylił. Później była jeszcze prośba o zaśpiewanie przed kamerami piosenki o Zlatanie i ruszyliśmy na główny plac Mediolanu - Duomo.

Spod San Siro to zaledwie osiem przystanków metrem. Była 11.30, do meczu pozostawało nieco ponad dziewięć godzin. Po wyjściu z metra szybki rzut okiem na imponującą katedrę i krótkie zwiedzanie jej wnętrza. Doszliśmy do wniosku, że czas coś zejść. Wybór był prosty: skoro Włochy, to pizza. Trafiłem wraz z bratem i kolegą do pizzeri, w której obsługa kibicowała Interowi. Wyszło to na jaw przy okazji pytania jednego z kelnerów, czy Messi strzeli dziś bramkę. Odpowiedzieliśmy, że najwyżej samobójczą. Kelner miał jednak swoją wersję wydarzeń. - Strzeli cztery, a Barcelona wygra 4:0! - wypalił.

Wróciliśmy na Duomo, gdzie co krok spotykaliśmy grupki hiszpańskich kibiców. Żywiołowym śpiewem i tańcem pokazywali, jak wygląda doping po katalońsku. Zrobiliśmy sobie kilka wspólnych zdjęć. My w koszulkach Milanu, oni Barcelony. Nie zabrakło też wzajemnego typowania wyniku wieczornego starcia. Im bliżej rozpoczęcia meczu, tym więcej pojawiało się fanów gospodarzy. W pewnym momencie plac pod katedrą zrobił się w połowie czerwono-czarny, a w połowie niebiesko-szkarłatny. Zwolennicy obydwu drużyn prześcigali się w intonowaniu piosenek, sławiących ich klub. Było głośno, kolorowo i bardzo radośnie. Nie doszło do żadnych incydentów. Baczne oko na to, co dzieje się w centrum miasta, mieli stojący w pobliżu katedry karabinierzy.

Przedmeczowa gorączka

O 17.30 byliśmy znowu w okolicach stadionu. Teraz wyglądał inaczej niż przed południem. Do meczu pozostawały jeszcze ponad trzy godziny, ale kłębił się już tłum kibiców, korzystający z promieni wiosennego słońca i szerokiej oferty gastronomicznej. Budki z jedzeniem trudno było zliczyć. Oferowały wszystko: od pizzy po panini z szynką lub kotletem wieprzowym. Do tego jeszcze zimne piwo i można było wchodzić na trybuny. A jeśli ktoś nie zdążył wcześniej zaopatrzyć się w koszulkę lub szalik Milanu lub Barcelony, mógł skorzystać z oferty kilkunastu stoisk z pamiątkami. Sprzedawano na nich również koszulki Juventusu, Napoli, a nawet…Interu. W Polsce nie do pomyślenia, by na stadionie Legii Warszawa można było kupić koszulkę Wisły Kraków. Włosi nie mają z tym problemu.

Wejście na trybuny San Siro wymagało pokonania dwóch bramek, na których sprawdzono nam bilety i kilkudziesięciu betonowych schodów. Mogły zmęczyć, ale widok, jaki ujrzeliśmy po zajęciu miejsc, zrekompensował nam wysiłek. Wrażenie zostało spotęgowane, gdy stadion w całości wypełnił się kibicami. Bo puste krzesełka odsłaniały poprzyklejane do nich gumy do żucia i masę nieczystości...

Puls jak u Bjoergen

Wszystko stało się nieważne, kiedy z głośników popłynął przebój grupy Guns 'n' Roses ,,Sweet child o'mine'', a na rozgrzewkę wybiegli piłkarze Milanu. Stadion zawrzał po raz pierwszy, a nam aż ciarki przeszły po plecach. To było coś niesamowitego! Gorącą atmosferę podgrzał spiker. Czytał numer i imię piłkarza (robił to w stylu anonserów, zapowiadających wchodzących do ringu bokserów), a trybuny skandowały jego nazwisko.

W końcu sędziowie wyprowadzili zawodników na środek murawy, w tle płynął hymn Ligi Mistrzów, a zasiadający na Curvie Sud kibice (najwięksi fanatycy) zaprezentowali wielką na całą trybunę choreografię. Serca od razu zaczęły nam mocniej bić. A puls mieliśmy taki, jak Marit Bjoergen, uciekająca przed Justyną Kowalczyk! Czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Gdyby jeszcze kilkanaście minut później swoje okazje wykorzystali Robinho i Ibrahimović, byłbym w siódmym niebie. Stadion się jednak nie zatrząsł, lecz niektórzy kibice Milanu - i owszem. Słysząc inwektywy, kierowane pod ich adresem przez fanów Barcelony (siedzieli nad naszymi głowami), poczęstowali Hiszpanów solidną porcją gwizdów. A gdy tego było mało, ,,pozdrowili'' ich środkowym palcem. Ech, ci południowcy...

Po ostatnim gwizdku niespiesznie opuszczałem trybuny. Patrzyłem na tego kolosa (może pomieścić ponad 80 tys. ludzi) i zastanawiałem się, czy kiedyś będę jeszcze miał okazję go odwiedzić. A brnąc przez walające się między rzędami stosy śmieci zastanawiałem się, ile osób zostanie zatrudnionych po meczu do sprzątania stadionu?...

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska