Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tomasz Gollob: - Wiele godzin spędzałem w warsztacie. Śniłem o śrubkach, gaźniku, zębatkach

Paweł Tracz 95 722 69 37 [email protected]
Tomasz Gollob ma 39 lat. Multimedalista mistrzostw świata i Polski. Kapitan Caelum Stali, w Gorzowie od 2008 roku.
Tomasz Gollob ma 39 lat. Multimedalista mistrzostw świata i Polski. Kapitan Caelum Stali, w Gorzowie od 2008 roku. fot. Bogusław Sacharczuk
- Przyjście do Gorzowa bardzo mi pomogło. Zgadzam się, że jazda na "Jancarzu" i to, co dzieje się w klubie, miało duży wpływ na zdobycie tytułu - mówi Tomasz Gollob, mistrz świata na żużlu.

Czytaj też: Nasz as ma już wszystko! Tomasz Gollob został mistrzem świata!

- W końcu spełnił pan swoje największe marzenie.
- Tak, to prawda. Na ten sukces pracowałem 20 lat. Zbierałem doświadczenie, podglądałem kolegów z toru. Byłem drugi, trzeci, ale wciąż brakowało tego złota. I bez niego czułem się spełniony, ale przynajmniej wiem, jak smakuje. Tylko ja i mój team wiemy, ile wyrzeczeń mnie to kosztowało.

- Były chwile zwątpienia?
- Nie, choć po turniejach w Lesznie i w Cardiff nie miałem zadowolonej miny. Wtedy zawiódł sprzęt, ale z tych lekcji wyciągnąłem wnioski i dlatego na rundę przed końcem mogę cieszyć się z tytułu. Myślałem o tym cały sezon, wiele godzin spędziłem w warsztacie. Doszło nawet do tego, że spałem z motocyklami, czyli śniłem o śrubkach, gaźniku, zębatkach.

- Nie jest tajemnicą, że na ten wynik pracował sztab ludzi.
- Tak, cała rzesza życzliwych mi osób, bez których bym tego nie osiągnął. Menedżer Tomek Gaszyński, a jednocześnie mój przyjaciel, który w Terenzano nie krył łez. 16 lat temu wrócił ze Stanów i cały czas, zwłaszcza wtedy, gdy chciałem skończyć z żużlem, podtrzymywał mnie na duchu, powtarzał do znudzenia: "Zobaczysz, jeszcze będziesz mistrzem świata". Mechanicy, tuner Jano Andersson, prezes Stali Władysław Komarnicki, doktor Grzegorz Ślak. To im zawdzięczam, że jestem w światowej czołówce.

- Ostatnie trzy sezony spędził pan w Stali. Jaki wpływ na poprawę wyników w Grand Prix miało obycie z trudnym technicznie torem w Gorzowie?
- Przyjście do Gorzowa bardzo mi pomogło. Być może uczyniłem to zbyt późno. Zgadzam się z trenerem kadry Markiem Cieślakiem, że jazda na "Jancarzu" i to, co dzieje się w klubie, miało duży wpływ na zdobycie tytułu mistrza świata. To, jak jeżdżę, jak myślę.

- Gorzowianie cieszą się z pana tytułu, ale czekają też na sukces drużyny. Co zrobić, by w końcu przyszedł?
- To bardziej pytanie do działaczy i trenera. Jako kapitan mogę odpowiedzieć jedynie, że my zawodnicy będziemy ciężko pracowali. Cele zostały wyznaczone już trzy lata temu, na pierwszych spotkaniach z panem Komarnickim. Rozmawialiśmy wtedy o moim indywidualnym mistrzostwie świata, rozbudowie stadionu, organizacji w Gorzowie światowych imprez i wynikach Stali w lidze. Te cele są realizowane krok po kroku. Tak się składa, że wiele z nich już osiągnęliśmy. Tak naprawdę, konkretny cel dla zespołu dopiero zostanie określony. Ale piękno sportu polega na tym, że trudno cokolwiek przewidzieć. Na pewno się nie poddamy. Gwarantuje to moja osoba, bo zostając w Gorzowie, ogłaszamy: będziemy walczyć. W tym roku odpadliśmy w ćwierćfinale? Trudno, o tym sezonie trzeba zapomnieć i zacząć przygotowania do następnego. Wierzymy, że bardziej udanego.

- Blisko było już teraz. Czego zabrakło, by znaleźć się w strefie medalowej?
- Budowanie wyniku to lata pracy. Na swoje złoto czekałem 20 lat. Zbierałem doświadczenie, które zaprocentowało dopiero teraz. Ale może zdarzyć się tak, że pojawi się talent, który zostanie mistrzem już po trzech, czterech sezonach. Podobnie jest w Gorzowie. Jeszcze kilka lat temu Stal była w pierwszej lidze. Potem przyszedł awans, następnie miejsca niezagrożone spadkiem. W tym sezonie w rundzie zasadniczej zasłużenie zajęliśmy drugą lokatę. Nie wiem, jak to by się skończyło, gdybyśmy w play offie pojechali w pełnym składzie, tak jak inne zespoły. Co by było, gdyby doszło do konfrontacji z Unią Leszno. To tylko gdybanie, ale mam nadzieję, że w przyszłym roku nic już nie stanie nam na przeszkodzie.

Czytaj też: Długa droga Tomasza Golloba po złoto
- Prezes Komarnicki wiele razy podkreślał, że traktuje pana jak przyjaciela, nawet jak syna. Czy wasze pogawędki pomogły?
- Na pewno tak. Nasze rozmowy to nie jest wyłącznie poziom suchych negocjacji przy podpisywaniu kontraktu czy spostrzeżeń dotyczących wyników i jazdy. W ogóle Gorzów ma coś w sobie, a prezydent miasta i prezes klubu to osoby niezwykłe. Tę ich dbałość o żużel i to, co w ostatnich latach dzieje się w Gorzowie, zauważyłem już na początku mojej przygody ze Stalą. Mocno to doceniam i choćby dlatego nie jest mi obojętne, czy wynik jest, czy go nie ma. Stąd taka nić porozumienia z prezesem.

- W środę ogłosił pan, że zostanie w Stali na kolejne dwa lata. Myślał pan o związaniu się z Gorzowem na stałe? A może ciągnie pana do Bydgoszczy?
- Od kilku lat słyszę o moim powrocie do rodzinnego miasta, ale pewien etap jest już za mną. Jeździłem dla Polonii, ale zdobywałem także laury dla Tarnowa. W Gorzowie też czuję się znakomicie. Rozumiem ludzi, rozumiem to, co tu się dzieje. Oby ta więź trwała jak najdłużej. Tak długo będę jeździł, jak długo będą chęci, taka możliwość i będę walczył o wysokie cele. Jedyna rzecz niezależna ode mnie to wiek. Nie jestem już 20-latkiem, ale myślę, że jeszcze kilka ładnych sezonów pobawię nie tylko siebie, ale także gorzowskich kibiców.

Czytaj też: Grand Prix w Gorzowie na pięć lat, a Gollob na dwa!

- A co po zakończeniu kariery?
- Jeszcze o tym nie myślę. Jestem w stanie startować co najmniej pięć lat, więc zaprzątanie sobie tym głowy już teraz jest zbyt wczesne.

- W latach 2011-15 Gorzów będzie organizował turnieje Grand Prix. Pan doskonale zna atmosferę cyklu. Czego mogą spodziewać się nasi kibice?
- To wielkie święto, esencja speedway'a. Najlepsi zawodnicy w jednym miejscu i czasie, którzy gwarantują niebywałe emocje. Cały cykl to 11 rund. Długa droga, aby nie tylko stanąć na podium, ale też utrzymać się na kolejny sezon. Prawdopodobnie przyszłoroczne zmagania zakończą się w Gorzowie. Chciałbym świętować obronę tytułu właśnie tu.

- Jak ocenia pan przyszłość żużla w Polsce?
- Wbrew temu, o czym głośno się mówi, nie mam obaw. Panika wynika z tego, że cały świat jest przestraszony kryzysem. To, co się dzieje, włącznie z nowym regulaminem dotyczącym zarobków, bierze się właśnie z niego. Czy to oznacza, że żużel zginie? Oczywiście, że nie, bo podobne kłopoty przeżywają lub przeżywały piłka nożna czy hokej. A przecież wciąż są uprawiane. Żużel w Polsce to coś, co ludzie kochają. Jeśli spojrzymy na frekwencję w Grand Prix, to ona rośnie. W Polsce nie jest inaczej, ale kibic zawsze był tam, gdzie wynik. Młodzież? Prezesi muszą podjąć kroki, aby jak najwięcej młodych zawodników mogło kontynuować kariery. Generalnie zagrożenia nie ma. W Gorzowie są bracia Zmarzlikowie, w Zielonej Górze Patryk Dudek, a w Lesznie Pawliccy. Zaplecze mamy, więc na pewno nie będę martwił się o następców.

- A jak to wygląda na świecie?
- Inaczej jest na Wyspach, inaczej w Skandynawii. W Anglii spory wpływ na popularyzację żużla ma telewizja. Kibice są przyzwyczajeni do oglądania zawodów w domu, zajadając przy tym popcorn, i stąd tylko kilkuset fanów na trybunach. Natomiast w Szwecji jest bardzo dużo młodzieży. O tym się nie mówi, ale w tamtejszych klubach roi się od Duńczyków, Szwedów, Norwegów i Australijczyków. Ten zdolny narybek trzeba tylko odpowiednio zagospodarować. To już rola działaczy i trenerów. Mistrzowie odejdą, ale na ich miejsce z pewnością przyjdą nowi.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska