Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tour de France: Pechowy początek faworyta

Artur Matyszczyk
Tego się nikt nie spodziewał! Alberto Contador już po pierwszych dwóch etapach traci do najgroźniejszych rywali ponad 1,5 minuty. Nie, nie ma słabej formy. Do rywalizacji peletonu znów wkroczyły nieszczęśliwe przypadki.

Wielka Pętla nie bez kozery jest wielka. Już po pierwszym weekendzie emocje sięgają zenitu. A przecież wszystko jeszcze przed nami. Tegoroczna edycja Tour de France wystartowała, jak najlepsze horrory Alfreda Hitchcocka. Już na początku mieliśmy "trupa", a dramaturgia jeszcze będzie rosła z każdym odcinkiem. Ten pierwszy teoretycznie miał być sprinterski, bez wpływu na czas faworytów. Tymczasem praktyka okazała się zgoła odmienna. Niestety, jak to bywa na początku wyścigu, presja i wielkie ciśnienie przełożyło się na duże zdenerwowanie peletonu. Do głosu doszły nieszczęśliwe zdarzenia losowe. Dwie duże kraksy sprawiły, że wielobarwny wąż rozerwał się na trasie, a główni faworyci do ostatecznego triumfu nie minęli razem linii mety. Zwyciężył ten, na którego stawiali fachowcy i bukmacherzy. W tej chwili chyba najlepszy specjalista, jeśli chodzi o etapy po hopkach - Phillipe Gilbert.

Ostatni kilometr w jego wykonaniu, to była poezja kolarstwa. Droga prowadziła pod górę i preferowała sprinterów siłowych. Koledzy Belga mocno pracowali na jego triumf. Szansy szukali Aleksander Winokurow i Thor Hushovd. Kiedy do końca pozostało 600 m, niczym błyskawica wystrzelił Fabien Cancellara. Łatwo odskoczył od rywali i wydawało się, że już nikt nie zagrozi mistrzowi świata w jeździe indywidualnej na czas. Tymczasem chwilę później poprawił Gilbert. Tempo, w jakim odjechał od rozpędzonej grupy, a potem połknął Szwajcara, wzbudziło podziw. Nie mam wątpliwości, że w tym wyścigu jeszcze nie raz zobaczymy Belga na podium.

Warto podkreślić, że w emocjonującej końcówce aktywnie jechał Maciej Paterski. Niedaleko mety znajdował się nawet na piątym miejscu. Ostatecznie jednak finiszowa prędkość przerosła możliwości naszego młodego zawodnika. Miejmy nadzieję, że co się odwlecze, to nie uciecze. Tym bardziej, że 25-latek zapowiedział, że marzy o ucieczce, która okaże się skuteczna.

Drugi etap, już w sposób przewidywalny, ponownie zamieszał w "generalce", wszak była to jazda drużynowa na czas. Choć ze względu na krótki dystans, różnice pomiędzy ekipami nie były duże. Zgodnie z oczekiwaniami zwyciężyli kolarze Garminu.

Którzy z faworytów po pierwszym weekendzie mogą być najbardziej zadowoleni? Na pewno bracia Schleck. Andy i Frank nie leżeli w kraksie, nie ponieśli strat i dobrze pojechali czasówkę. Obaj w tej chwili mają 1.38 min przewagi nad Alberto Contadorem. To dużo, zważywszy na to, że Andy Schleck rok temu uległ "El Pistolero" jedynie o 39 sekund! Z kolei obrońca żółtej koszulki na pewno jest największym przegranym sobotnio-niedzielnych zmagań. My tylko możemy zacierać ręce z radości, bo Hiszpan teraz musi atakować przy pierwszej nadarzającej się okazji. W górach na pewno nie będzie się czaił. Nie może!
Sporo stracił też rodak Contadora, wymieniany w gronie kandydatów do pudła, świetny góral Samuel Sanchez. Już dziś ma do najlepszych ponad 2,5 min straty.

Z dobrej strony przedwczoraj pokazał się Cadel Evans. Australijczyk finiszował tuż za Gilbertem. Moim zdaniem jednak, to kibicom Evansa nie wróży nic dobrego. Czy gdyby naprawdę mierzył w podium, marnowałby siły na trudny finisz i ciułanie kilku sekund? Bardzo wątpię.

Dziś odcinek płaski jak stół. Prawdziwy raj dla klasycznych sprinterów. Wielce prawdopodobne, że dojedzie cały peleton. Relacja w Eurosporcie od godz. 14.00.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska