Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tragedia w Jasieniu. Dwa nieszczęścia zabiły Pawełka

Redakcja
Życie chłopczyka dobiegło końca w przybudówce z żółtej cegły. Najpierw rodzice go skatowali, później wrzucili do latryny...
Życie chłopczyka dobiegło końca w przybudówce z żółtej cegły. Najpierw rodzice go skatowali, później wrzucili do latryny... Mariusz Kapała
Skąd ten dramat? Bo dwa nieszczęścia się spotkały. Jedno to ona, drugie - on. Tak sąsiadka z Jasienia mówi o Agnieszce i Andrzeju. Oboje właśnie usłyszeli wyrok. Po 25 lat za zabójstwo własnego dziecka.

Biała, drewniana skrzyneczka z krzyżem i tabliczką. Tylko jedna data - 14 stycznia 2011. Na imię miałby Paweł. Sztuczne kwiaty, plastikowy wieniec, dwa znicze. Od dawna nie płoną. Obok wypieszczony nagrobek
z aniołkiem. - Krzesło elektryczne, krzesło elektryczne dla obojga - przechodzący przez cmentarz w Jasieniu
(po. żarski) sąsiad Agnieszki i Andrzeja gestykuluje. - Teraz będziemy płacić za ich pobyt w mamrze. Chlali całymi dniami i... No wiecie, co robili.

Ten mały do szczęścia był im potrzebny jak... No właśnie, jak pannie dziecko. Winne jest też państwo, ten cały system. Nie widzieli, że w ciąży pijana chodziła? Na odchodnym pokazuje grób obok. Ten
z aniołkiem. O życie tego dziecka rodzice desperacko walczyli miesiącami. Nie udało się.

Życie liczone w minutach

Chłopczyk, któremu imię nadano już po śmierci, przyszedł na świat zdrowy, 13 stycznia ubiegłego roku. 15 stycznia już nie żył. Tego dnia policjanci zajrzeli do przydomowej latryny. Wiedzieli czego, a właściwie kogo szukają. Sąsiad zauważył, ze Agnieszka, która w ciąży chodziła, brzucha już nie ma, a dziecka nie widać. "Mama" przyznała w rozmowie z funkcjonariuszami, ze była w ciąży z 60-letnim znajomym i sama pokazała, gdzie dziecko można znaleźć. Nie była to kołyska z grzechotkami. Poprzedniego dnia - jak wyjaśniła - około godziny 8., poroniła i pozostawiła martwe dziecko w toalecie...

Nie poroniła. Podczas sekcji zwłok znaleziono liczne obrażenia na ciele Pawełka. Noworodek po urodzeniu żył kilkanaście, najwyżej kilkadziesiąt minut. Przyczyną śmierci były rozległe obrażenia głowy z częściowym oskalpowaniem i następowym wykrwawieniem. Jak ustalono, mama i tato najpierw skatowali noworodka, później wrzucili do latryny. Ale przestraszyli się, że mógł przeżyć. Wyciągnęli, jeszcze raz zmaltretowali i wrzucili ponownie. Mieli już pewność. Sąsiedzi jeszcze nazajutrz widzieli Andrzeja. Był tak pijany, że nie mógł trafić w furtkę. Zieloną furtkę. Rozpacz? Wyrzuty sumienia? Nie, codzienność.

Wdowiec z kieliszkiem

Furtka nadal jest zielona. Haczyk na gumce. Podwórko wciśnięte między zaniedbany dom a ciąg komórek z żółtej cegły. Za jednymi z tych półokrągłych drzwi... Tak, to było tutaj. To dom Andrzeja. Wszyscy go tutaj znają. Jak mówią: wypić zawsze lubił, ale nikt nie przypuszczał, że to się tak skończy. Miał dwoje dzieci, dziś już dorosłych, z pierwszą żoną. To była babka z klasą - wspominają ludzie. Druga żona zmarła. Został wdowiec, który lubił zajrzeć do kieliszka. Bardzo.

- Teraz w tym mieszkaniu mieszka córka - szepcze sąsiadka. - Fajna, rozgarnięta, może ona wyrwie się z tego zaczarowanego kręgu. - Z jakiego kręgu? - Alkoholowej beznadziei. Na górze mieszka brat Andrzeja. Dziś nie chce z nami rozmawiać. Zaraz po zabójstwie przyznał, że jak przechodzi obok toalety, to czuje ciarki na plecach. - Spokojny był - opowiada o Andrzeju inny z sąsiadów, jego rówieśnik. - Piliśmy często w knajpie, po domach. Nigdy nie widziałem, żeby do kogoś z pięściami wyskoczył. I dwoje dzieci wychował, miał pracę. Później jakoś tak się stoczył. Bo roboty nie miał. Wie pan, ja też bez pracy już dwunasty rok chodzę.

Po chwili, już po pożegnalnym uścisku dłoni, dorzuca, że ta Agnieszka to nic dobrego jest. To taka rodzina...

Nie ma mowy o miłości

- Ja bym jemu dał surowszą karę - mężczyzna ze zniczem w dłoni idzie na grób. Żony. I uważa, że facet powinien silny być, podejmować decyzje. - Ona zakręcona była na jego punkcie. Z Kolejowej tutaj przyszła. Tak się spiknęli. Miłość? - U takich ludzi nie ma mowy o miłości - kręci głową młoda kobieta. - Napiją się i jak zwierzęta. Jak patrzę na te siksy, co z alkoholikami i innym elementem się zadają, to sobie myślę, że mnóstwo takich duszyczek po kloakach zostawiają. Bo czy one patrzą na kalendarz? A zamiast kupić jakieś pigułki, to wolą się napić albo i coś gorszego. O Agnieszce trudno powiedzieć "siksa". Czwarty krzyżyk na karku, nastoletni syn w internacie.

Wychowała się w sporym budynku na skraju dużego parku. Pewnie gdybyśmy byli tu latem, byłoby
sielankowo. - Czy kara jest odpowiednia? - odpowiada pytaniem na pytanie kobieta mieszkająca w sąsiednim budynku. - Z pewnością nie, za wysoka. To nie jest zła kobieta, była moją koleżanką, w gumę
razem skakałyśmy. Jednak jak mogło skończyć się jej życie, skoro w domu zawsze chlało się na umór? I nie tylko chlało. Druga sąsiadka też przytakuje, że kara dla Agnieszki za wysoka. - Powinni obojgu zabrać po
kilka lat i dołożyć do oskarżenia jej matkę - proponuje. - Zmarnowała obie dziewczyny. Były grzeczne. A ona potrafiła je jako niemowlaki na kilka dni zimą zostawić. Potem tylko mówiła, że to nie jej dzieci, ale Janka. A Janek zniknął już dawno. Później były w domu dziecka. Jak wróciły pracowite były, nawet po wsiach chodziły pracy szukać. Jednak mamusia pociągnęła je za sobą. Na samo dno.

Pukamy do drzwi. Słychać ruch za ścianą, ale nikt nie otwiera. Zaraz po zabójstwie mama Agnieszki opowiadała, że to ona zorganizowała pogrzeb. Taki piękny wieniec był, z napisem "Kochanemu
synkowi rodzice". I takie ładne imię wybrali. Pawełek.

Zapić to dziecko

- Byłam świadkiem na procesie - kobieta nadal nie potrafi ukryć zdenerwowania. - On siedział cicho, spokojny. A ona... Rozparła się, a wyfiokowana była, jakby na jakiś bal przyszła. Noga na nogę, harda mina.
Druga z koleżanek Agnieszki wspomina o pechu, o tym, że bocian Agę do złego domu przyniósł. W końcu rodziców się nie wybiera.

- Jak była młodsza, to trochę walczyła, chciała się z tego wyrwać - opowiada kobieta. - Ale w tym domu nie miała szans. A mało takich ludzi wokół? Coraz więcej. Sama mogę opowiedzieć historie o znajomych, które próbowały zapić ciążę. Nie słyszał pan. Jak się chleje i źle prowadzi, to się poroni... I Andrzej, i Agnieszka byli podopiecznymi ośrodka, ale osobno. Nie występowali jako rodzina. Ona dostawała pomoc na syna mieszkającego w internacie. On...? Cóż, a do emerytury sporo mu brakowało.

Pracownice ośrodka mówią, że gdyby wiedziały, że ona jest w ciąży, całkiem inaczej by rozmawiały. Zawsze, na wszelki wypadek, mówią, że istnieje możliwość zostawienia dziecka w szpitalu, że
ma szansę na adopcję, na normalne, szczęśliwe życie. Kilka dziewcząt, kobiet z tego skorzystało...
- Przecież mogła małego zostawić, do takiego okna życia wstawić - kobieta z Kolejowej kreci głową. - A w domu jej matki policja, kuratorki, urzędnicy tyle razy byli z interwencją. I nic. Niech tego syna Agnieszki zabiorą od babci, bo historia znów siê powtórzy... On też przepadnie, a fajny chłopak z niego.

Już by chodził

Usłyszeli oboje wyrok. 25 lat. Nie przyznali się do winy. Agnieszka podczas przesłuchania stwierdziła, że nie była obecna, gdy Pawełka z tego świata usuwał Andrzej. Nie wie, dlaczego nie zainteresowała się losem dziecka, nie ratowała. Andrzej nie przyznał się do winy. Kobieta z wózkiem nie chce mówić o wyroku, o karze. Poprawia kołderkę pod szyją leżącej w wózku dziewczynki. - Miałby roczek. Już by chodził... Co ta kobieta zrobiła...?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska