Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trojaczki - potrójny szok i potrójna radość

Tatiana Mikułko 95 722 57 72 [email protected]
Pani Magda ma patent na karmienie dzieci. Każde zawija w kocyk, kładzie na specjalnym wałku. Obok główki podkłada zabawkę, na niej pieluszkę, jeszcze tylko butelka ze smokiem i w domu panuje przyjemna cisza. Ten sposób zdradziła jej pani Ewelina, też mama trojaczków. Poznały się, bo dzieci należą do jednej przychodni.
Pani Magda ma patent na karmienie dzieci. Każde zawija w kocyk, kładzie na specjalnym wałku. Obok główki podkłada zabawkę, na niej pieluszkę, jeszcze tylko butelka ze smokiem i w domu panuje przyjemna cisza. Ten sposób zdradziła jej pani Ewelina, też mama trojaczków. Poznały się, bo dzieci należą do jednej przychodni. fot. Kazimierz Ligocki
Gdy rodzą się trojaczki, nie ma czasu na cackanie. Trzeba zakasać rękawy i brać się do roboty. Karmienie, przewijanie, kąpiel - wszystko potrójne. Szczęście miesza się wtedy ze zmęczeniem i pytaniem: Czy damy sobie radę?

Na świecie był już Michałek, ale rodzina Chaciejów z Gorzowa chciała mieć jeszcze jedno dziecko. - Poszłam do lekarza zapytać, czy w moim przypadku to w ogóle możliwe. Miałam 36 lat. O pierwszą ciążę długo się staraliśmy - wspomina pani Magda. Lekarz powiedział, że ponowne macierzyństwo jak najbardziej wchodzi w grę.

Pierwsze badanie USG wszystkich zaskoczyło. - Dowiedziałam się, że urodzę trojaczki. Ani w mojej rodzinie, ani w męża, nie było przypadków ciąż mnogich. Myślałam, że to żart, ale obraz USG był jednoznaczny - opowiada gorzowianka. Po szoku przyszła wielka radość.
Michałek, zamiast brata czy siostrzyczki, miał zyskać troje rodzeństwa. I to od razu. Jak na trzylatka przystało, potrafi zliczyć do trzech, miał więc jako takie pojęcie ilości szczęścia, które czekało rodzinę. - Gdy jedna z pań chciała dotknąć mojego brzucha, nie pozwolił jej, mówiąc, że to jego trojaczki - śmieje się mama.

Bo to fajna data

Rodzina Chaciejów przez osiem miesięcy próbowała przygotować się na to, co miało ich spotkać. Pani Magda dobrze znosiła ciążę, nawet lepiej niż pierwszą. Poród zaplanowała na 20.10.2010, uznając, że to fajna data. Maluchy też tak stwierdziły, bo dokładnie w tym dniu przyszły na świat. Julian, Aleksander i Zofia - każde ważyło około dwóch kilo.
Choć pani Magda wiedziała, z czym wiąże się macierzyństwo, a rodzina starała się jak najlepiej przygotować na przyjęcie trojaczków, zaskoczyła ich właśnie ta potrójność. - Wszystko dzieje się razy trzy. Karmienie, kąpanie, przewijanie. Nie da się zrobić tego jednocześnie. Pierwsze dostanie jeść to dziecko, które najgłośniej krzyczy, żeby nie siać paniki u pozostałych. Reszta musi poczekać na swoją kolej. I tak ze wszystkim - mówi pani Magda. Dzielnie wspiera ją mąż Daniel. Przy dzieciach potrafi zrobić wszystko. Rodzice mają układ: dwa karmienia do 1.00 w nocy wziął na siebie tato, od 1.00 dyżur ma mama. Dzięki temu, każdy zyskuje około trzech godzin nieprzerwanego snu. Da się przeżyć. W ciągu dnia pomagają babcie i dziadkowie.

Rodzina nie ma problemu z rozróżnieniem trojaczków. Chłopcy, choć ponoć jednojajowi, blondyni, różnią się. Są podobni do taty. Dziewczynka to brunetka i wykapana mama. Maluchy, mimo że mają dopiero trzy miesiące, już zaznaczają swoje charaktery. Julek jest towarzyski, a Olek to gaduła. Zosia przy swoich braciach zyskała przydomek świętej. Istny aniołek.
Michałek na początku buntował się przeciwko rodzeństwu. Głośno się zachowywał, tupał, trzaskał drzwiami, jakby bał się, że rodzice przestaną się nim interesować. - Od świąt już jest dobrze. Staramy się poświęcać mu tak samo dużo czasu, jak przed narodzinami trojaczków. Gdy mąż wraca z pracy, ja wieczorem kładę Michałka spać - opowiada pani Magda.

Codzienna opieka nad całą trójką to nie lada wyzwanie. Wyjście z domu zamienia się w operację logistyczną, więc rodzina docenia każdą pomoc. - Nasze maluchy wymagają rehabilitacji. Wychodzę wtedy z jednym dzieckiem, a dwoje zostaje w domu, dlatego wielkim wsparciem jest dla nas pani, która przychodzi na cztery godziny dziennie. Nie muszę zrywać męża z pracy. To pomoc od miasta dana na dwa miesiące. Mama innych gorzowskich trojaczków podarowała nam wózek, a pracownicy starostwa powiatowego, gdzie sama pracuję, przygotowali dla maluchów trzy ogromne paczki z rzeczami pierwszej potrzeby. Przyniósł je starosta z moim naczelnikiem, wpadając do nas przy okazji z wizytą. Naprawdę bardzo, bardzo dziękujemy - podkreśla pani Magda. Rzeczy do pielęgnacji idą u Chaciejów w ilościach hurtowych. Paczka z 72 pieluchami wystarcza na trzy dni. Dlatego każde wsparcie jest cenne.
Pani Magda na razie nie ma czasu dla siebie. Trojaczki wymagają ciągłej uwagi, więc pojawia się zmęczenie. Ale w przyszłym tygodniu planuje spotkanie z koleżankami. Dziećmi zajmie się mąż i babcia. - Mam to szczęście, że mogę je zostawić i mieć pewność, że wszystko będzie tak, jak należy - dodaje gorzowianka.

Jak praca na akord

Ewelina Hajduk (to od niej pani Magda ma wózek dla maluchów) z sentymentem przygląda się trojaczkom Chaciejów. - Moje też takie były. Teraz mają po sześć lat i dopiero dają popalić - śmieje się. W ich przypadku chodziło o syna. - Mieliśmy już córkę, pięcioletnią Oliwię. Chcieliśmy być klasyczną rodziną dwa plus dwa. Szybko zaszłam w ciążę. Pierwsze USG i szok! Trojaczki! Mąż zbladł, a ja nie mogłam wydusić słowa - wspomina 30-latka.
Dzieci urodziły się dwa miesiące przed terminem, przez cesarskie cięcie. Dominika, Karol i Julia - każde ważyło około dwóch kilo. Znajomi żartowali, że do chłopca Hajdukowie dostali też dwa gratisy. Rodzina była szczęśliwa, ale pojawiły się pytania, jak sobie poradzi. Tym bardziej, że czworo dzieci i rodzice mieli pomieścić się w jednym pokoju u dziadków. - Mieliśmy swoje mieszkanie, ale kupione niedawno, bez wyposażenia. Miasto dofinansowało nam zakup lodówki i półtora miesiąca później poszliśmy na swoje - opowiada mama trojaczków.

Pierwsze dostanie jeść to dziecko, które najgłośniej krzyczy, żeby nie siać paniki u pozostałych

Opieka nad maluchami była jak praca na akord. - Ja kąpałam, mąż wycierał i kładł do łóżeczka. Potem drugie dziecko, trzecie. I do spania. Trojaczki były bardzo grzeczne, nie krzyczały, nie miałam z nimi problemów. Teraz trudno je okiełznać - śmieje się pani Ewelina. I podkreśla, że wielką pomoc dostała od swoich rodziców. Bez nich byłoby trudniej, choć i tak pojawiały się momenty załamania. - Bywało, że miałam wszystkiego dosyć. Chciałam gdzieś uciec. Wydawało mi się, że dłużej nie dam rady. Wtedy mąż przytulał mnie i mówił, że będzie dobrze. Tak jest do dziś - zdradza pani Ewelina.
Dzieciaki są bardzo zżyte. Jeśli jedno nocuje u babci, pozostałe tęsknią. Od małego wychowywały się razem, więc nie mają kłopotów z nawiązywaniem kontaktów z innymi. Są towarzyskie. A rodzina Hajduków już nie wyobraża sobie innego życia, mimo że o wakacjach może zapomnieć. - Nie stać nas. Pieniądze to jedyne, co mnie przeraża, jeśli chodzi o wychowywanie trojaczków. Nie wiem, jak to będzie, gdy pójdą do szkoły. Wyprawka razy trzy, to strasznie dużo kosztuje - mówi pani Ewelina, która właśnie szuka pracy. Utrzymaniem rodziny zajmuje się mąż.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska