Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzecie złoto dla Falubazu Zielona Góra

Alicja Skowrońska [email protected]
Złote medale za drużynowe mistrzostwo Polski 1985 wręczono zielonogórzanom dopiero na początku przyszłego roku
Złote medale za drużynowe mistrzostwo Polski 1985 wręczono zielonogórzanom dopiero na początku przyszłego roku Archiwum domowe Alicji Skowrońskiej
Rok 1985. Chociaż w połowie 1984 padły słowa o upadku ustroju, już niemal wszystko jest na kartki. Ale żyjemy. Falubaz Zielona Góra zdobywał mistrzostwa w trudnym dla kraju okresie. Zawodnicy nieśli nam radość.
Złote medale za drużynowe mistrzostwo Polski 1985 wręczono zielonogórzanom dopiero na początku przyszłego roku
Złote medale za drużynowe mistrzostwo Polski 1985 wręczono zielonogórzanom dopiero na początku przyszłego roku Archiwum domowe Alicji Skowrońskiej

Złote medale za drużynowe mistrzostwo Polski 1985 wręczono zielonogórzanom dopiero na początku przyszłego roku
(fot. Archiwum domowe Alicji Skowrońskiej)

Wbrew przeciwnościom, wielu z nas może sobie pozwolić na więcej. Mam na myśli krąg znanych sobie kibiców. Już praktycznie pozbyliśmy się kopert i kartek z pieczęcią ,,Ocenzurowano". To był towar poszukiwany przez znanych nam fanów z innych krajów. Co przyjazd na zawody do Polski, to wcześniej prośba, żeby przygotować ,,pamiątki" ze stanu wojennego.

Po zwycięstwie w 1982 roku cieszyliśmy się, że finał indywidualnych mistrzostw Polski będzie ponownie w Zielonej Górze. Był w Gdańsku... Dlaczego zabrano nam ten finał?! Dlaczego zabrano dodatkową nagrodę za tytuł drużyny? Co jakiś czas działo się (a i nadal dzieje) w żużlu coś niezrozumiałego. Zrozumiały był finał IMP w 1985 roku w Gorzowie, na torze wicemistrza kraju. Unia Leszno została tytułu pozbawiona jak prowadząc w Rzeszowie, straciła w ostatnich wyścigach skuteczność i mecz zakończył się remisem. Huczało w światku żużlowym, bo coś - chociaż niezdrowego - się działo.

To jednak nie był problem zielonogórskiego klubu. Falubaz Zielona Góra zdobył brązowy medal, mecze z jego udziałem na obcych torach wzbudzały największe zainteresowanie, a sportowo nadal był zespołem, z którym należało się liczyć. Była to już nieco inna drużyna, chociaż trzon pozostał: Andrzej Huszcza, Maciej Jaworek, Jan Krzystyniak, Wiesław Pawlak czy Stefan Żeromski. Do zespołu regularnie dołączano młodych zawodników, ale dopiero pojawienie się kolejnej nowej fali w osobach Piotra Tomaszewskiego, Zbigniewa Błażejczaka, Marka Molki, Ryszarda Jasinowskiego oraz debiutującego w lidze w 1985 roku Sławomira Dudka stworzyło ekipę predestynowaną do robienia wyników. Zaczynali prawidłowo - od zdobywania trofeów w swojej kategorii wiekowej. Niestety, po odbyciu służby wojskowej nie odnaleźli się już na wysokim poziomie sportowym Grzegorz Malinowski i Andrzej Jarząbek. Patrząc na Andrzeja, można było odnieść wrażenie, że wojsku mu nawet służyło... Sprawdził się jednak jako mechanik, a tym zajęciem para się do dnia dzisiejszego.

Jednak kibice przed sezonem byli pełni niepokoju. Oczywiście ponownie Huszcza miał startować w Śląsku Świętochłowice, a na domiar złego ożenił się Krzystyniak. Co nie było niczym zdrożnym, ale małżonka Jasia była z Leszna. W tamtejszym klubie mieli już dużo dobrego sprzętu i spekulowano, że tam go ciągnie. Na próżno zawodnik na jednym ze spotkań z kibicami mówił, że jest zawodnikiem Falubazu i tutaj będzie jeździł. Nie określał się co do przyszłości, ale fani i tak wiedzieli lepiej niż sam zawodnik. Był już znużony tą sytuacją, ale kibice już tacy są. Przyszłość pokazała, że sezon 1985 był ostatnim Jana Krzystyniaka w Zielonej Górze. Jednak to była jego decyzja, a nie kibiców ,,bankowa" pewność.

,,Złote rączki" mechaników

Klubowe zakończenie sezonu. Od lewej: Aleksander Janas, Małgorzata Huszcza, Andrzej Huszcza i Maciej Jaworek.
Klubowe zakończenie sezonu. Od lewej: Aleksander Janas, Małgorzata Huszcza, Andrzej Huszcza i Maciej Jaworek. Archiwum domowe Alicji Skowrońskiej

Klubowe zakończenie sezonu. Od lewej: Aleksander Janas, Małgorzata Huszcza, Andrzej Huszcza i Maciej Jaworek.
(fot. Archiwum domowe Alicji Skowrońskiej)

Nadchodził sezon i do biedy dostosowano regulamin. Przez kilka sezonów znakowano tylne opony. Pacnięcie farbą przerodziło się w rytuał. Pojawiły się szablony, spray zastąpił puszkę z farbą i pędzlem. Pilnowano i obserwowano, żeby jakaś dodatkowa opona się nie objawiła w czasie zawodów. A i tak czasami coś zgrzytało. Nieco dziwnym, nowym punktem regulaminu był zakaz jazdy na jednym kole. Kilka lat później Tomek Gollob mówił, że wheelie chce tak robić jak Andrzej Huszcza.

Wielkie zmiany zaszły w sprzęcie. Świat uciekał coraz bardziej polskim zawodnikom. Groźnymi stawali się rywale z krajów, gdzie żużel uprawiała garstka zapaleńców. W krajowych rozgrywkach sprzęt był jeszcze porównywalny. Reprezentanci kraju dostawali według rozdzielnika, oni byli liderami w swoich klubach, inni mieli masówkę. ,,Złote rączki" mechaników i umiejętności zawodników decydowały o skuteczności. Ale i tak wiele brakowało. Dwoili się i troili działacze, żeby pozyskiwać sprzęt, zawodnicy też nad tym pracowali.

Wyjazdy za granicę czy przyjazdy do Polski obcokrajowców owocowały pozyskiwaniem bezcennych części. Oni też mieli czasami problemy. Sen z powiek spędzał wówczas brak tarczek sprzęgłowych. Te z Czechosłowacji nie miały uznania. To był najbardziej w polskim żużlu deficytowy towar. U nas natomiast nie brakowało haków. Kiedy obserwowałam pierwszy raz takie transakcje, nie mogłam się nadziwić - u nich brakuje zwykłych haków? Tak, bo to szczególny element. Nie można wytoczyć, nie można wyfrezować. Musi być kuty. Dzieło niemalże mistrzowskie.

Motocykle Jawy również już nie dominowały. Pojawił się Weslake, ale w sezonie 1985 firma padała. Wiodącą marką był Godden. To były motocykle marzeń. Kto je miał, był panem sytuacji. Ważne było jeszcze coś innego. Wybita marka nie była równoznaczna z najwyższą jakością. Silniki wymagały jeszcze tzw. podrasowania. I z tym też były problemy. Nawet znakomity tuner miał w swoim warsztacie kilka półek. Falubaz załatwił tę najlepszą. Oraz wystarczający zapas części zamiennych. To była wielka sprawa. Ten wysiłek zaowocował kolejnym złotym medalem. I można po raz kolejny podziękować byłemu prezesowi klubu, Kazimierzowi Wojciechowskiemu za to, co zrobił.

Sprzęt dotarł już w trakcie rozgrywek. Sytuacja w tabeli nie była dobra dla Falubazu Zielona Góra. Dolne rejony niepokoiły. Już częściowo na nowym sprzęcie zielonogórzanie przegrali ze Stalą w Gorzowie. Cztery mecze, dwa punkty... Gdzie były te prognozy Edwarda Jancarza?! Wszak wielki Eddy widział przed sezonem właśnie Falubaz na pierwszym miejscu!

Po lubuskich derbach w ,,Ziemi Gorzowskiej" ukazał się artykuł znawcy żużlowych tematów Jana Delijewskiego, który podsumowywał mecz. Wstęp był bardzo interesujący: ,,Stal Gorzów - Falubaz Zielona Góra 52:38. Tak korzystnego rezultatu nie spodziewali się chyba nawet najwięksi optymiści i sympatycy gorzowskiego klubu. Tymczasem Stal zwyciężyła zdecydowanie prowadząc od początku do końca spotkania. Wygrała jak najbardziej zasłużenie i co do tego nikt nie ma najmniejszych wątpliwości."

Tak, ja ich nie miałam, chociaż powrót do domu nie był radosny. Ale zdanie "Tak korzystnego rezultatu nie spodziewali się chyba nawet najwięksi optymiści i sympatycy gorzowskiego klubu" było czymś niezwykłym. Falubaz był zaakceptowaną marką i porażki były sensacją.

Jednak niezapomniany Jancarz wiedział co mówi. Podobnie jak wiceprezes urzędujący zielonogórskiego klubu Włodzimierz Kowalski, który także obstawiał pierwsze miejsce Falubazu. Zawodnicy musieli się tylko dogadać z nowym sprzętem, a punkty musiały przyjść. Machina się rozpędzała, tabelę można było oglądać z przyjemnością. W przedostatniej kolejce Falubaz miał spotkanie w Rzeszowie. Zwycięstwo praktycznie dawało mistrzostwo. Było rewelacyjnie. Kto mógł, ruszał w daleką podróż. Można było wybierać środki lokomocji. Do dyspozycji był także samolot, zresztą to nie był pierwszy przelot do Rzeszowa.

W drodze na Podkarpacie nikt z kibiców nie miał wątpliwości, kto wygra. Śpiewnie było od Zielonej Góry. Na prezentacji Huszcza dostał od kibiców królika. Skąd go wzięli, nie pamiętam. Załatwili jeszcze pudełko i biedny szarak musiał słuchać ryków radości i ryków motocykli.

Po meczu były szampany, bo już nikt nie miał prawa odebrać zielonogórzanom tytułu. W drodze powrotnej nie odczuwało się zmęczenia, było szaleństwo radości. Obowiązkowa analiza każdego biegu, cmokanie nad kompletem Macieja Jaworka, tuzinem Huszczy i dziesięcioma punktami najmłodszego w drużynie Dudka. Taki młody, a już mistrz! Nawet zera były piękne.

Przeżywaliśmy powroty, kiedy emocje nie pozwalały przysnąć. Często jednak było też znużenie. Szczególnie po porażkach było smętnie. Spotkałam się z kolegą i wspominaliśmy żużlowe wyprawy lat 80. To były przygody, a mecz deserem. Akurat nie zdzierżył trudów jazdy właśnie do Rzeszowa. Ale przecież był samolot! Taksówka i "Panie, gnaj, bo odleci bez nas!". Szalona jazda do Jasionki i zakup biletu. Jakby to było w Ameryce. Ot, kasa, bilet i lot. Kiedy dotarł do domu, leciał jeszcze ,,Powrót do Edenu" (był taki serial). Domownicy zwątpili - to byłeś w tym Rzeszowie czy nie, bo wyjeżdżałeś dwa dni wcześniej.

Wracałam z Torunia z Edwardem Dominiczakiem. Na trasie minęło nas auto sędziego z Wrocławia. - Panie Edwardzie, może tak gazu? Nawet nie drgnął. Jeszcze nieco poskomlałam i się poddałam. Zbliżając się do jednej miejscowości zobaczyliśmy patrol drogówki sprawdzający wrocławian. Pan Edward wreszcie się odezwał. - Całe życie tędy przejeżdżam i zawsze tutaj stoją. I nacisnął na pedał gazu.

Zawodnicy jeździli na zawody autobusem PKS. Kierowcą był brat Andrzeja Huszczy, Stanisław. Kiedy mijali granicę Zielonej Góry, za kierownicą zasiadał Andrzej. Przed miejscowością docelową przesiadali się. Ale raz, w okolicach Bydgoszczy miejscowi kibice zauważyli, kto kieruje. To była dla nich sensacja.

Nieraz zawodnicy wracali z kibicami. Opowiadał Stefan Żeromski, że raz tak wracał i całą drogę był pełen strachu. Kibice w aucie byli tak naładowani emocjami, że przeżywał mecz kilka razy. - A jak Maciek pociągnął... i cisnęli na gaz. Jak Maciek. - A Pyzuś (Zbigniew Błażejczak) jego łokciem... i zjeżdżali na przeciwny pas. No bo łokieć był w akcji. Stefan wysiadał w Zielonej Górze na miękkich nogach...

Czasami zdarzało się zaspać na pociąg. Taksówka i gonienie pociągu. Co stacja tylko ogon było widać... I tak przez kilka stacji, aż gdzieś się go dogoniło. Samoloty, taksówki... W owych latach też tak się przemieszczano. Pora jednak zakończyć ligę. Ostatni mecz Falubaz rozegrał na torze w Lesznie. Spotkanie zakończyło się remisem. Sezon jednak się skończył i nie było fety. Medale zostały wręczone na początku sezonu w 1986 roku.

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska