Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzydzieści lat od zatonięcia promu. Pytań o Jana Heweliusza nie ubywa [ROZMOWA]

Michał Elmerych
Michał Elmerych
Jan Heweliusz 14 stycznia 1993 roku utonął w Bałtyku, a od 30 lat tonie w niedomówieniach. Rozmawiamy z Markiem Błusiem, kapitanem żeglugi wielkiej, wykładowcą akademickim, badającym od lat sprawę
Jan Heweliusz 14 stycznia 1993 roku utonął w Bałtyku, a od 30 lat tonie w niedomówieniach. Rozmawiamy z Markiem Błusiem, kapitanem żeglugi wielkiej, wykładowcą akademickim, badającym od lat sprawę Grzegorz Mehring/Archiwum, JERZY UNDRO/CAF/PAP
Rozmowa z Markiem Błusiem, kapitanem żeglugi wielkiej, wykładowcą akademickim, badającym od lat sprawę zatonięcia Heweliusza.

Mam wrażenie, że Jan Heweliusz 14 stycznia 1993 roku utonął w Bałtyku, a od 30 lat tonie w niedomówieniach.

On zatonął w morzu kłamstwa. Niedomówienia, to jest po prostu za słabo powiedziane. Te kłamstwa trudno nawet dziś wymienić. Bo kiedy pisałem tekst zatytułowany „Heweliusz zatonął w morzu kłamstwa”, w 2001 roku dla „Przeglądu”, to na przykład nie wiedziałem jeszcze, że statek nieprawidłowo remontowano, że wylano na pokład beton. A jeśli wylano beton na najwyższym pokładzie, to znaczy, że wszystkie te ekspertyzy i opinie dotyczące stateczności są po prostu nieprawdziwe. A jeśli one są nieprawdziwe, to i w orzeczeniach jest nieprawda na temat jego stateczności, spełnianiu przepisów i dzielności morskiej, i tak dalej, i tak dalej.

Beton wylano po pożarze w 1986 roku?

Tak, w Hamburgu. Tam statek był remontowany i robiono to nieprawidłowo. Może nawet nie tyle nieprawidłowo, a wbrew zasadom sztuki. A te zasady mówią że jeżeli zdarzy się taki duży pożar, to usuwa się wszystko, nie tylko te miejsca, gdzie był intensywny ogień, które się odkształciły, gdzie stal straciła swoje właściwości fizyczne. Wycina się całą nadbudówkę i buduje się po prostu nową. Z Heweliuszem postąpiono inaczej. Jak się usunie spalone części to okazuje się potem, że są znaczne nierówności. Nie bardzo wiadomo, co z nimi robić, bo trzeba było jeszcze wyposażyć kabiny, zrobić równą podłogę przyjazną pasażerom i załodze. No i do tego celu posłużono się betonem, który przecież nie jest materiałem okrętowym. Zalano tonami górny pokład.

Furta rufowa Jana Heweliusza. To właśnie to miejsce statku zostało uszkodzone trzy dni przed zatonięciem. Usterkę starano się usunąć podczas postoju
Furta rufowa Jana Heweliusza. To właśnie to miejsce statku zostało uszkodzone trzy dni przed zatonięciem. Usterkę starano się usunąć podczas postoju promu w porcie, bez pobytu w stoczni JERZY UNDRO/CAF/PAP

Ten statek od samego początku nie był szczęśliwy.

Nie można powiedzieć, że on był nieszczęśliwy. On miał po prostu wady wrodzone. Nieprawidłowości pojawiły się już w momencie projektowania, tworzenia założeń tego statku. Można powiedzieć, że on od urodzenia był niedostosowany do prawidłowej eksploatacji przynoszącej zyski. Warto zwrócić uwagę, że Heweliusz miał taki sam kadłub jak statek wcześniejszy czyli Mikołaj Kopernik, który był można powiedzieć statkiem bliźniaczym Heweliusza. Jednak przy budowie wprowadzono „udoskonalenia”, które
miały wpływ na parametry promu. Najważniejszą rzeczą było podwyższenie nadbudówki przeniesienie mostka, radiokabiny i pomieszczeń załogi. Przybyło ponad sto ton na nieprzebudowanym pokładzie. Zasadniczo jeżeli dokonuje się takich zmian, to ingeruje się także w kadłub. Poszerza się go, zwiększa wyporność. W tym wypadku tego nie zrobiono. To tak jakby powiększyć kadłub samolotu i nie zwiększyć mu powierzchni nośnej. Nie przebudować skrzydeł. To zmieniło ładowność i stateczność. To miało wpływ nie tylko bezpieczeństwo, ale także na opłacalność eksploatacji. Bo chcąc zachować bezpieczeństwo trzeba byłoby zmniejszyć załadunek, by być w zgodzie z przepisami. Zaczęła się taka gra z przyrodą i gra z techniką. I ona się skończyła tak jak to się takie gry kończą. Zresztą może to jest dygresja, ale dokładnie te same okoliczności i przyczyny były w przypadku katastrofy promu Sewal w południowej Korei w 2014 roku. Tam także podczas przebudowy dodano pokład, ale nie uwzględniano tego i statek wychodził w morze przeładowany. Poza tym zmniejszano ilość balastu i w ten sposób też sprowadzano niebezpieczeństwo. Zresztą tak samo było w przypadku Heweliusza, chociaż tego nie ma w orzeczeniu, ale statek w większość swoich rejsów wychodził nie spełniając wymogów dotyczących stateczności.

Wiemy co dokładnie przewoził Heweliusz kiedy zatonął?

Do Szwecji płynęło 10 wagonów kolejowych i 28 samochodów ciężarowych.

A co było w tych wagonach i ciężarówkach też wiemy?

Oficjalnie tak, bo są przecież listy przewozowe. Były meble, szkło, znany magazyn erotyczny „Cats”, który drukowany był gdzieś w Europie Wschodniej i wieziony do Skandynawii. Klasyczna drobnica. W dwóch wagonach była stal…, ale myślę, że wiem do czego pan zmierza. Chciałby pan zapytać, czy te listy przewozowe były kompletne?

Chciałbym zapytać dlaczego natychmiast, zaraz po katastrofie pojawia się w Świnoujściu nie kto inny tylko minister spraw wewnętrznych i były szef Urzędu Ochrony Państwa Andrzej Milczanowski?

Tutaj zaczyna się łańcuch poszlak. Pojawia się najprawdopodobniej dlatego, że w ładowni jest jakiś trefny ładunek i ten trefny ładunek coś nam definiuje. Niemieckie raporty, które spłynęły już pierwszego dnia po katastrofie rozeszły się po służbach Niemiec i Polski. Pierwszy meldunek, że tak powiem, wygenerował się w śmigłowcu ratowniczym, który jako pierwszy zaczął podnosić zwłoki, które miały wedle niemieckich lotników charakterystyczne obrażenia. Obcięte kończyny, oderwane od tułowia. Rany szarpane ciała takie, że wypływała zawartość jamy brzusznej. I oparzenia. To wszystko skwitowali „es muss eine Explosion gegeben” – musiała wystąpić eksplozja. Tak było to określone w niemieckim raporcie z akcji ratowniczej.

Świnoujście 14.01.1993, prom Jan Śniadecki przywiózł z Niemiec zwłoki wyłowionych ofiar katastrofy
Świnoujście 14.01.1993, prom Jan Śniadecki przywiózł z Niemiec zwłoki wyłowionych ofiar katastrofy JERZY UNDRO/CAF/PAP

Eksplozja?

Tak wynika z tego niemieckiego raportu. Jeżeli na przykład jest podejrzenie ataku terrorystycznego gdziekolwiek, czyli powiedzmy sobie działają siły niepaństwowe, to my się natychmiast o tym się dowiadujemy, bo to jest taka pierwsza hipoteza. Ona jest zwykle też dość wygodna dla każdej władzy, że my tu jesteśmy czyści, a ktoś nam jakiegoś figla spłatał. Natomiast w tym przypadku ta hipoteza jest oczywista, prawda? Coś wybuchło. Ale ta informacja nie przebija się do opinii publicznej tylko właśnie pojawiają się minister Milczanowski, oficerowie marynarki wojennej, specjaliści od pirotechniki i tak dalej i tak dalej. I zakłada się szlaban na przekaz informacyjny. Początkowo niezbyt szczelny. Nawet rzeczniczka Ministerstwa Transportu mówi wówczas „Rzeczpospolitej”, że mamy na lądzie dwie osoby z ciężkimi obrażeniami. I potem nagle te informacje znikają. A co jeszcze ciekawsze zmniejsza się ilość rozbitków wyłowionych. Polskie redakcje, które miały osoby mówiące po niemiecku dzwonią do niemieckich instytucji najczęściej były to telefony do policji w Stralsundzie. To się dowiadują, że wydobytych jest w sumie 41 ciał. Niemcy liczą dokładnie. Wszyscy się wymieniają bez przerwy tymi informacjami i wiemy, że wydobyto 41 ciał, a potem nagle jest ich 38. Trzy ciała znikają. Tu się tworzy łańcuch poszlak, że statek wiózł jakiś sprzęt wojskowy, czy materiały wybuchowe...

Jak w przypadku Estonii, która zatonęła rok później?

Rząd szwedzki przyznał się do tego, że Estonia służyła do transportu takiego nieoficjalnego, niejawnego sprzętu wojskowego z Estonii, ale tak jak to władze szwedzkie powiedziały, nie było tam materiałów wybuchowych, tylko sprzęt typu elektronika wojskowa, radiostacje. To był oczywiście sprzęt poradziecki czy wprost jeszcze radziecki, bo Estonia była wówczas taką wielką giełdą.

To było trzy lata po upadku ZSRR.

Więc panuje tam anarchia. Ale wiemy, że w owym czasie wożono takie rzeczy promami.

Możliwe, że nikomu nie zależy na tym, żeby do końca wyjaśnić, co tak naprawdę się wydarzyło?

Oczywiście. Jeżeli jest szlaban informacyjny, to zdjęcie tego szlabanu jest decyzją polityczną, prawdopodobnie wymagającą zgody większej liczby niż jednego kraju. Rozmawiałem na ten temat z Lechem Kaczyńskim. Jeszcze zanim został ministrem sprawiedliwości. I on podczas tych naszych rozmów opowiedział mi o tym, że praktycznie przez Polskę prowadził kanał broni rumuńskiej wyważonej przez porty zachodnioeuropejskie. Jest dość oczywistym, że tego typu transporty się rozprasza, czyli raz idzie to przez Hamburg, raz przez Bremę. A powiedzmy sobie w innym przypadku przez Malmoe czy Goetteborg. Te szlaki gdzieś się w Polsce rozwidlały i jedna z dróg szła przez Świnoujście i nasze promy to woziły.

Stralsund 14.01.1993, konferencja prasowa. Drugi z lewej siedzi szef polskiego MSW Andrzej Milczanowski, czwarta - Angela Merkel, minister do spraw kobiet
Stralsund 14.01.1993, konferencja prasowa. Drugi z lewej siedzi szef polskiego MSW Andrzej Milczanowski, czwarta - Angela Merkel, minister do spraw kobiet i młodzieży JERZY UNDRO/CAF/PAP

Poszlaki i żadnej pewności.

Jest oczywiście dużo innych poszlak. Mamy na przykład kwestię wagi rumuńskich wagonów. W dużym wagonie ma pan cztery tony mebli. One zajmują cztery metry sześcienne. To się tam na dnie da rozłożyć. A wagon realnie waży kilka czy kilkanaście ton więcej. Wiemy to, bo te wagony z Rumunii miały listy przewozowe, ale w Polsce zostały zważone i okazało się, że ta różnica wynosi 38 ton. Jak na trzy wagony to sporo. I to jest rzecz wykryta przez Izbę Morską. Znalazło się to normalnie w aktach postępowania.

Sporo informacji jest w aktach…

Przeczytałem je wszystkie. Trzech organów, które badały sprawę, prokuratury i Państwowej Inspekcji Pracy. Umiem je czytać i czytam je także jako zawodowy marynarzy. Przeczytałem więcej niż 60 tomów akt. Nie mogło być inaczej skoro byłem autorem skargi do Trybunału w Strasbourgu. Ta skarga była sukcesem, udało się spowodować, że wdowy dostały odszkodowanie. Stwierdzono też, że izby badające sprawę nie zrobiły tego rzetelnie. To ja doprowadziłem też do ujawnienia istnienia taśm z nagraniami z Rügen Radio. One przede wszystkim ujawniają, że Jan Heweliusz spotkał się z niemieckim statkiem i najprawdopodobniej ustępował mu drogi, czyli został zmuszony do zwrotu, bo ten niemiecki statek miał prawo pierwszeństwa. A po drugie są one ciekawe fizycznie, bo są poprawiane, to znaczy ktoś ścierał nośnik magnetyczny na nich i ścierał go tam gdzie są wypowiedzi kapitana Heweliusza. To świadczy o próbie „dociążenia” kapitana, czyli wmówienia kapitanowi dziecka w brzuch, że podawał nieprawidłową pozycję.

Mówimy o błędach podczas remontu, o zatajaniu informacji, jest też niechęć do wydobycia wraku, wciąż do końca nieznane przyczyny.

Jest pewien link między tą katastrofą i katastrofą smoleńską. Patrząc z punktu widzenia takich przyczyn socjologicznych. To te katastrofy są bardzo podobne, czyli te same mechanizmy społeczne do nich doprowadziły. Mamy te same mechanizmy polityczne, społeczne w tym wszystkim. Biografowie Kaczyńskiego sugerują, że odejście Lecha Kaczyńskiego z fotela ministra sprawiedliwości, było spowodowane sporem o osobę jednego z oficerów Urzędu Ochrony Państwa. Moim zdaniem i znowu znam jakby inne poszlaki, o których teraz nie będę mówił, Kaczyński chciał wymieść sprawę Heweliusza spod dywanu. Były też prawdopodobnie jeszcze jakieś inne sprawy. Chciał wymieść je spod dywanu, a ten oficer o którym się wspomina to taki wierzchołek góry lodowej jego sporu z. Urzędem Ochrony Państwa, czy szerzej ze służbami specjalnymi. Powiedziałbym, że takich połączeń tych dwóch katastrof i tej osoby jest więcej.

Minęło 30 lat i mimo, a może przez wciąż niewyjaśnione przyczyn zatonięcia m/f Jan Heweliusz nie powinniśmy o sprawie zapominać. .

Jest wciąż szczątkowe zainteresowanie Rzeczpospolitą dwa i pół, czyli historią PRL. Ale nie możemy zapominać o początkowej historii III Rzeczypospolitej, która też ma swoje białe plamy i różne okoliczności, które świadczą, że demokracja rodzi się w bólach. Że wciąż się rodzi, że czasami też się cofa i że... Powiedziałbym ma w tym zagranicznych sojuszników, bo sprawa Heweliusza nie mogłaby być taką, jaką jest, gdyby nie współpraca ze strony Niemiec. Ich milczenie na przykład na procesie było bardzo ciekawe, bo przecież to oni dostarczyli nagrania z Heweliusza i nigdy się o nie na procesie nie upomnieli, a mieli swoich przedstawicieli i pełnomocników. Mówię o procesie w Szczecinie, bo potem już ich nie było. Niewykluczone też, że Szwedzi mają coś do powiedzenia w tej sprawie niemiłego dla dla nas. Czy niemiłego, dla współsprawców tej katastrofy. Tu wciąż jest dużo do powiedzenia.

Jan Heweliusz oparty o nabrzeże portu w Ystad. Przechył spowodowało przesunięcie się wagonów kolejowych na skutek złego sterowania sterami strumieni
Jan Heweliusz oparty o nabrzeże portu w Ystad. Przechył spowodowało przesunięcie się wagonów kolejowych na skutek złego sterowania sterami strumieniowymi. CAF/PAP
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Trzydzieści lat od zatonięcia promu. Pytań o Jana Heweliusza nie ubywa [ROZMOWA] - Głos Koszaliński

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska