- W takim mieście powinny być trzy karetki. Jest tylko jedna. Nie potrafię tego, k...wa, zrozumieć - mówi ostro Kamil Grzeszczyk. W zeszłym tygodniu ten 26-letni postawny mężczyzna na własne oczy oglądał, jak umiera jego przyjaciel. Młodszy o dwa lata Darek!
Chłopacy znali się od ponad dziesięciu lat. Rodzice Grzeszczyka traktowali go jak syna, Kamil traktował jak brata. Obaj kiedyś często wspólnie imprezowali, podrywali dziewczyny. - Ale ponad rok temu wzięliśmy się w garść. Darek mieszkał u mnie - mówi chłopak.
W środę, 15 lipca Kamil poszedł po śniadaniu do pracy, Darek został w mieszkaniu przy ul. Złotej. Gdy 26-latek nie mógł się dodzwonić do przyjaciela, około południa przyszedł do domu. - Darek leżał na wersalce. Miał sine usta. Serce jeszcze biło. Od razu zadzwoniliśmy po pogotowie - wspomina drżącym głosem Kamil. Zamiast lekarza, na miejsce przyjechała jednak... straż pożarna. Jedyna kostrzyńska karetka była w trasie z innym pacjentem ze Słońska do Gorzowa. Akcję reanimacyjną rozpoczęli strażacy, a na karetkę trzeba było czekać i czekać.
- Przyjechała po dwóch godzinach (szpital twierdzi, że po około godzinie - dop. red.). Przecież to są kpiny! Wyszedłem z domu. Nie chciałem patrzeć, jak wynoszą nieżywego Darka - mówi Kamil...
Więcej o tej sprawie przeczytasz w czwartek, 23 lipca w papierowym wydaniu "Gazety Lubuskiej"
Przeczytaj też: Kacper cierpiał z bólu, a karetki znowu nie było...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?