Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Twórca filmów "C.K. Dezerterzy" i "Zaklęte rewiry" szykuje kolejny kinowy przebój [ROZMOWA Z JANUSZEM MAJEWSKIM]

Robert Migdał
Janusz Majewski. Urodzony 5 sierpnia 1931 roku we Lwowie. Zdobył liczne nagrody. M.in. Srebrne Lwy w Gdyni za film „Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy”, Złotą Kaczkę za „C.K. Dezerterzy”, nagrodę za reżyserię na festiwalu w Panamie za „Zaklęte rewiry”.
Janusz Majewski. Urodzony 5 sierpnia 1931 roku we Lwowie. Zdobył liczne nagrody. M.in. Srebrne Lwy w Gdyni za film „Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy”, Złotą Kaczkę za „C.K. Dezerterzy”, nagrodę za reżyserię na festiwalu w Panamie za „Zaklęte rewiry”. Piotr Smoliński
Janusz Majewski, reżyser kultowych polskich filmów jak „C.K. Dezerterzy”, „Sprawa Gorgonowej” i „Zaklęte rewiry”, opowiada o powieściach kryminalnych, które wyszły spod jego ręki. Najnowsza z nich – „Ryk kamiennego lwa” – właśnie trafiła do księgarń

Porzuca Pan jasną stronę świata, jak w ostatnim filmie „Excentrycy...”, i zabiera nas Pan swoim kryminałem „Czarny mercedes” w stronę mroku.
Robię to, bo odczułem potrzebę zarejestrowania tego wszystkiego, co zapamiętałem z czasów II wojny światowej.

Kiedy wybuchła, miał Pan…
Osiem lat, gdy się kończyła – czternaście. Przez te sześć lat patrzyłem oczyma najpierw dziecka, potem chłopca dorastającego i dojrzewającego o wiele szybciej niż w normalnych czasach. Poza tym świeżość spojrzenia młodego człowieka, zdolność zapamiętywania potem się gdzieś okazały przydatne. I pomyślałem, że póki żyję, to powinienem dać świadectwo tamtym czasom, tak jak je zapamiętałem. Mieliśmy masę książek, filmów o ruchu oporu, o opresjach ludzkich, o cierpieniach, o obozach, a przecież niezależnie od tych bohaterów walczących w podziemiu, niezależnie od tych męczenników, których wywieziono do obozów – mój dziadek zginął w obozie w Mauthausen – to było też życie codzienne. Toczyło się. Codziennie trzeba było wstać, coś zjeść, umyć się, napalić w piecu – czymkolwiek, czym się dało, zdobyć pożywienie. Jakoś musieli przetrwać wojnę moi rodzice, całe to pokolenie, i ich dzieci. I pomyślałem, że skoro o tej stronie życia w tamtych czasach mało kto pisał, mało kto to opisał, to muszę to zrobić ja.

To, co przelał Pan na papier w książce, jest bardzo prawdziwe: Pan przeżył ten czas, widział. To prawdziwe świadectwo tego okresu, od ludzkiej, zwykłej, codziennej strony.
Tak, tylko z małą korektą. Akcja powieści „Czarny mercedes” dzieje się w czasie okupacji w Warszawie, a ja ten czas przeżyłem we Lwowie. Ale zachowanie Niemców, sytuacje prywatne były w obu miastach takie same. I w związku z tym pomyślałem sobie, że musiały w tamtych czasach istnieć też takie rzeczy jak zbrodnie kryminalne, morderstwa... Niezależnie od tego, co okupant narzucał, jak toczyła się okupacja, to musiało być coś, co jest ponadczasowe: zwykłe, codzienne sprawy, zwykłe ludzkie namiętności, miłość, nienawiść. I w ten sposób powstała ta moja kombinacja: z jednej stronie biorę zbrodnię, coś, co jest ponadczasowe, a z drugiej strony opisuję konkretne życie, w konkretnym czasie, dokładnie w 1942 roku w Warszawie.

Czemu wybrał Pan akurat 1942 rok?

W powieści akcja na moment przenosi się do warszawskiego getta, które żyje jeszcze stosunkowo dobrze: na ulicy co prawda umierają ludzie z głodu, z biedy, z nędzy, a jednocześnie są też tacy, których stać na wystawne życie – to bogaci Żydzi, którzy się tam znaleźli i którzy tam spokojnie mieszkali. Natknąłem się na taką wzmiankę w archiwum Ringelbluma – to był kronikarz żydowski, który spisywał dzień po dniu życie w warszawskim getcie, po czym przezornie ukrył rękopis w bańce na mleko i zakopał. On sam zginął i wszyscy, o których pisał, też, ale jego wspomnienia przetrwały i zostały po wojnie odnalezione. I on w pewnym momencie pisze coś takiego, co mnie poraziło, bo kompletnie o tym nigdy nic nie słyszałem: w pewnym momencie w getcie warszawskim, choć to tylko część miasta, funkcjonowało około 60 restauracji, lokali, dancingów. To się w głowie nie mieści, bo w naszej pamięci jest tylko to, co nam pokazywały kroniki – okrutną nędzę, rozpacz, cierpienie, zwłoki nakryte gazetami, dzieci, które przemycały kartofle i marchewkę z drugiej strony muru. I dlatego w mojej książce akcja musiała się dziać przed październikiem 1942 roku, bo wtedy zaczęły się represje, a potem wybuchło powstanie w getcie i już nie było lokali, których życie zależało mi opisać i pokazać.

Zaskoczyły mnie opisy w książce, co w tych lokalach pito, jedzono. Rarytasy.
Pieniądze mogą wszystko. Poza tym w tej części miasta było dużo składnic win, wódek i tym handlowano, ludzie żyli z tego. To były impulsy, które mnie skłoniły do skonstruowania całej fikcyjnej historii, która mogła się zdarzyć. Sama intryga kryminalna – to zostało przeze mnie wymyślone.

No właśnie. „Czarny mercedes” to kryminał. Co możemy zdradzić, żeby nie zdradzić za dużo?
Rzecz się zaczyna tuż przed II wojną światową. Bohaterzy. Jest młoda studentka Szkoły Głównej Handlowej, Żydówka, która ma chłopaka. Jest i wykładowca, od pięciu pokoleń Polak, ale korzenie ma niemieckie, który na SGH wykłada prawo, a oprócz tego jest czynnym adwokatem. Wybucha wojna, młodzi kochankowie się rozstają, chłopak jej poszukuje, a ona po przyjeździe do Warszawy jest kompletnie pozbawiona możliwości ukrycia się, przychodzi do byłego wykładowcy i prosi go o pomoc. Układają razem plan: studentka będzie udawała żonę wykładowcy, która uciekła od niego i wyjechała z Warszawy w 1939 roku z ojcem, który pracował w rządzie. Wykorzystują papiery, metrykę żony, studentka mieszka u niego. Dodatkowo nasz adwokat poznaje przypadkowo niemieckiego oficera, młodego SS-mana, z którym wchodzi w towarzyskie układy. A ponieważ nasz adwokat zajmuje się nielegalną akcją wspomagającą getto – sprzedaje niewielkie nieruchomości żydowskie pozostawione po aryjskiej stronie, których jeszcze nie przejął Skarb Rzeszy – a dochód przekazuje Żydom do getta, to taka „przyjaźń” może być mu pomocna, może być pewną ochroną dla niego: SS-man może być parawanem dla jego działalności. Adwokat i studentka grają rolę małżeństwa, przyjmują oficera niemieckiego w domu… I pewnego dnia adwokat wraca do domu i znajduje swoją udawaną żonę martwą, na podłodze, z nożem wbitym w plecy. Pojawia się polski policjant, śledczy Rafał Król…

Więcej nie zdradzajmy, bo akcja dopiero się rozkręca. Książka została napisana przez Pana w sposób bardzo obrazowy. Aż chciałoby się oglądnąć film nakręcony na podstawie „Czarnego mercedesa”.
(uśmiech) Od razu po ukazaniu się książki mój producent filmowy powiedział: „Ależ trzeba z tego robić film”. To, że ona jest tak napisana, to wynika z typu mojej wyobraźni: opisuję obrazy tak, jakbym opisywał już nakręcony film. Powstały już dwa scenariusze na podstawie mojego kryminału „Czarny mercedes” – jeden na film fabularny, który byłby tylko częścią tej książki, jej esencją, oraz na serial opowiadający różne wątki, które w filmie nie miałyby szans się zmieścić. Nasze usiłowania, żeby zdobyć pieniądze na ten film, idą jak po grudzie. Mamy już co prawda dotację na film fabularny, połowę potrzebnego budżetu, ale reszty pieniędzy szukamy.

Ile potrzebuje Pan na film?
11 milionów. Dostaliśmy 5 milionów dotacji. Dodatkowo znaleźliśmy 3 miliony, producent ma swoich środków 1,5 miliona i jeszcze 1,5 miliona nam brakuje. Szukamy. Chodzimy po kweście. Mam nadzieję, że znajdziemy, bo już zacząłem pewne przygotowania do tego filmu. Np. jestem po rozmowie z niektórymi aktorami, którzy mieliby u mnie zagrać. Dałem im do czytania scenariusz i już wiem, kto kogo by miał zagrać.

Zdradzi Pan, kto to?
Mogę, bo być może, jeśli filmu nie uda mi się zrobić, to będzie jedyna pamiątka, że taki film, z takimi ludźmi chciałem zrobić. I tak – postać adwokata i wykładowcy miałby zagrać Artur Żmijewski, ukrywającą się byłą studentkę, Żydówkę - Karolina Gruszka. Maksa, gestapowca, nowa twarz w polskim filmie. Znalazłem młodego człowieka, który niedawno skończył warszawską szkołę teatralną i pokazał się w kilku serialach, gra w jednym z warszawskich teatrów i jest zachwycający. Mnie jego gra olśniła. Po rozmowie z nim okazało się, że wpłynął on na pewną modyfikację tej postaci, trochę inaczej będę ją konstruował, niż jest napisana w scenariuszu. Ten aktor to pół Polak, pół Serb – nazywa się Aleksandar Milićević – jest stworzony do tej roli. A oprócz nich – cała plejada znanych aktorów: Wojciech Pszoniak ma zagrać hrabiego, policjanta Rafała Króla – Andrzej Zieliński, Sonia Bohosiewicz zagrałaby sekretarkę adwokata.

Jest szansa, żeby zdjęcia do tego filmu ruszyły w tym roku?
Mój producent mówi: „Spokojnie, zaczynamy we wrześniu”. I pewnie skończymy w październiku – bo to duży film, ale nie jest specjalnie wymagający. W filmie nie musi być jakaś konkretna pora roku – czy to będzie jesień, czy lato – to nie ma znaczenia. Bo i tak większość scen to są sceny wnętrzowe.

Do księgarń trafiła właśnie kolejna Pana książka pt. „Ryk kamiennego lwa”, kontynuacja losów policjanta z „Czarnego mercedesa” Rafała Króla. Akcja rozgrywa się we Lwowie, Pana ukochanym rodzinnym mieście.
W „Czarnym mercedesie” jest tylko epizod lwowski – policjant Rafał Król jedzie do Lwowa, bo na liście podejrzanych o morderstwo jest ktoś, kto tam mieszka, Ukrainiec ze Lwowa, i Król jedzie, żeby go przesłuchać. I poznaje tam dziewczynę. Gdy Król musi uciekać z Warszawy, jedzie do Lwowa, do tej dziewczyny, licząc, że go przygarnie, ale jej we Lwowie nie ma. Zaginęła. I nasz policjant zaczyna jej szukać.

Pana Lwów jest tłem i bohaterem wszystkich zdarzeń.
Moje ukochane miasto. Dzięki tej książce mogłem wyładować wszystkie swoje uczucia do tego miasta, do tamtejszego życia, do tamtego stylu, do niezwykłej atmosfery, która tam była. Bo to miasto było tyglem, w którym się mieszały różne kultury, języki, narodowości, które miało swoją charakterystyczną gwarę – tzw. bałak – to był język ulicy. No i akcent Polacy we Lwowie mieli inny niż pozostali, na przykład na Mazowszu. Więc w tej książce wykorzystałem swoją pamięć podpartą jakimiś poszukiwaniami i sporo tego folkloru i bałaku dodałem. A że akcja w książce musiała być sensacyjna, to mój bohater zgłasza się do państwa podziemnego, wciąga się w ich akcje, ma co robić.

A skąd tytuł „Ryk kamiennego lwa”?
Przed ratuszem we Lwowie stoją dwa kamienne lwy – symbol tego miasta, Lwowa. I była taka legenda miejska, że jak już się miarka przebierze, to te lwy zaryczą. W mojej książce dochodzi do rozpaczliwej sytuacji i ten lew na końcu ryczy.
Te ostatnie dwa kryminały, „Czarny mercedes” i „Ryk kamiennego lwa”, to nie są jedyne książki, które Pan napisał. Jest i „Mała matura”, i „Zima w siedlisku”. Co Panu daje pisanie książek, czego nie daje Panu robienie filmów?
Pisanie daje mi motywację do przetrwania na tym wesołym świecie, przez jakiś jeszcze czas. Pisanie traktuję jako terapię: mam czym zająć głowę. Poza tym zawsze mnie do tego ciągnęło. Pewnie gdybym kiedyś nie wybrał filmu, to już dawno bym tylko pisał. Przez całe swoje filmowe życie miałem do czynienia z pisaniem: bo albo pisałem scenariusz, albo robiłem adaptację powieści, pisałem dialogi – więc ten warsztat pisarski przez lata całe sobie doskonaliłem. I kiedy dożyłem, niestety, do takich czasów, że żeby powstał film, nie jest ważny scenariusz filmu i wartości, które proponuje, tylko pieniądze. I wiedząc, że nie jest łatwo teraz zrobić film, zacząłem pisać. Poszła jedna książka, druga. A przy okazji z np. napisanej „Małej matury” zrobiłem film, ale też tylko z jednej części – bo książka ma trzy części: przed wojną Lwów, wojna we Lwowie i powojenny Kraków. Musiałem wybrać i zrobiłem o powojennym Krakowie.

Poza sfilmowaniem „Czarnego mercedesa” planuje Pan kolejny film?
Gdybym nie miał tych lat, które mam…

Ile wiosen Pan przeżył?
...Dokładnie 87, to bym sobie planował – zrobię to, zrobię tamto. Ale czy ja mogę w tym wieku coś planować? Jak się uda, to zrobię (uśmiech). Chociaż w Portugalii żył reżyser, który swój ostatni film zrobił, kiedy miał 103 lata.

Wszystko przed Panem.
Mam jeszcze trochę czasu. (uśmiech)

Pisanie daje Panu większą niezależność niż reżyserowanie.
No, z pewnością. Cenię sobie to, że nikt mi nie siedzi na karku i nie mówi: to źle, to zrób inaczej. Jedyny cenzor to moje wewnętrzne przekonanie, moje wewnętrzne poglądy, moje wychowanie, to, po jakiej stronie, ja jako człowiek, się opowiadam. Natomiast w filmie, nawet w idealnych czasach, zawsze jest ktoś, kto mi powie: to jest dobre, to złe, tak nie rób, to trzeba będzie zmienić. Dodatkowo, robiąc film, pracując z aktorem nad postacią, której każdy odruch jako reżyser czuję, dostaję propozycję od aktora, że można coś z tą postacią zrobić inaczej. I nie raz okazuje się, że to, co aktor proponuje, jest lepsze niż to, co ja wymyśliłem. I ja to biorę. Robienie filmu to jest więc jakiś proces, który podlega zmianom, a w książce to ja jestem jedynym panem, bogiem, który pisze, co chce. Najwyżej wydawnictwo powie, że tego nie wyda. A to się nie zdarza – druk jest bardzo cierpliwy.

Książka idzie w świat i nie do końca widzi Pan reakcję, tak jak na seansie filmowym, czy się w danym momencie podoba, czy przynudza.
To jedna z wad. Każdy czytelnik inaczej odbiera książkę. Jeden przeczyta do końca, bo mu się spodoba, drugi po kilku stronach rzuci w kąt. Ja tego nie widzę, nie widzę tej reakcji od razu, nie mam informacji zwrotnej. Dostaje tylko dane od wydawcy, jak książka się sprzedaje. Na razie trzeba było robić dodruki, bo się dobrze sprzedają.

Jedna z Pana książek - „Glacier Express 9.15” została „przerobiona” ostatnio na słuchowisko radiowe.
Występują w tym słuchowisku Jan Englert i Marian Opania. A z książką „Glacier Express 9.15” związana jest historia bardzo osobista. Opowiada o podróży dwóch starszych panów, którą faktycznie odbyłem kiedyś. Jeszcze za życia mojej żony dostałem w prezencie bilet dla dwóch osób na przejazd wysokogórską koleją w Szwajcarii, Glacier Expressem, który wyjeżdża na wysokość wyższą niż polskie Rysy. I jedzie się po to, żeby można było obserwować widoki. Ponieważ żona odeszła, a bilet miał ważność 5 lat, to zaprosiłem mojego przyjaciela od czasów szkoły filmowej, mieszkającego w Niemczech, emigranta z Polski na fali antysemickich wybryków w 1968 roku, operatora filmowego – Kurta Webera. I opisałem naszą podróż, przeplataną wspomnieniami, oczywiście ubarwiając ją i kamuflując nas dwóch pod postaciami powieściowymi – Kurt jest lekarzem, ja architektem.

Ma Pan w planach napisanie kolejnej książki, a może już Pan coś pisze nowego?
Zdziwi się pan. Jedna już jest napisana, czeka na wydanie. Nad kolejną siedzę.

Co to za książka, która jest już skończona?
Napisałem ją już dość dawno, ale wstrzymywałem się z jej publikacją. Kiedyś chciałem zrobić film – połączona animacja z aktorstwem - ale to było w czasach, kiedy nie było tak dobrych efektów komputerowych - pomysłem była książka Bolesława Leśmiana „Przygody Sindbada żeglarza”. To jest taka przewrotna bajka – bo niby dla dzieci, a tak naprawdę bajka dla dorosłych. Bardzo subtelnie są w niej poukrywane różne aluzje. Ten Sindbad nie może usiedzieć na miejscu. Cały czas go gdzieś gna, jest w kilku, siedmiu czy dziewięciu podróżach, bo tak naprawdę gna go poszukiwanie kolejnej panienki. Ta książka została napisana ponad 100 lat temu i pomyślałem, że po zmianach obyczajowych, które ostatnio zaszły w Polsce, trzeba napisać dla dorosłych „Erotyczne przygody Sindbada żeglarza”. I coś takiego właśnie stworzyłem. Ale kiedy skończyłem to pisać, jakieś 15 lat temu, to się zawahałem. „Zjedzą mnie za tę książkę” – pomyślałem, że za jakiegoś profana mnie wezmą, bluźniercę. I dlatego ta książka sobie poleżała trochę. Ostatnio ją jednak wziąłem, przeczytałem raz jeszcze i stwierdziłem, że to jest dobre, umysł miałem kiedyś świeży. I teraz ma być to wydane – trochę jak dla dzieci - każda opowieść ma mieć dobre ilustracje, kolorowe, z erotycznym podtekstem, ale żeby to nie było jakieś porno, nawet soft porno. Bo w tekście to też nie jest porno – język cały czas jest aluzyjny, a nie bezpośredni. Plan jest taki, żeby wydać tę książkę na gwiazdkę.

A ta książka, nad którą Pan teraz pracuje?
To trochę ambitniejsza powieść. Nie zdradzę jeszcze dokładnie o czym, bo do końca sam nie wiem, o czym będzie. Kiedyś znalazłem takie zdanie u pisarza, którego bardzo cenię, węgierski pisarz Marai napisał w pamiętnikach: „Nie mogłem spać, wstałem o 4 rano, zacząłem pisać, bo chciałem się dowiedzieć, co będzie dalej”. I to jest wielka prawda. Ja tego właśnie doświadczam. Dopiero kiedy siadam do klawiatury, pojawiają mi się pomysły, bo wcześniej tylko coś tam krąży w głowie, zarysy, niekiedy bardzo dokładne, czasami nie, ale nie robię sobie notatek. Wszystko powstaje dopiero, gdy dotykam klawiszy.

Rozmawiał Robert Migdał
Rozmowa została przeprowadzona w trakcie spotkania z publicznością na 11. Festiwalu Reżyserii Filmowej w Wałbrzychu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Twórca filmów "C.K. Dezerterzy" i "Zaklęte rewiry" szykuje kolejny kinowy przebój [ROZMOWA Z JANUSZEM MAJEWSKIM] - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska