Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tylko aktywny nauczyciel potrafi zaszczepić uczniom pasję

Zbigniew Borek 95 722 57 72 [email protected]
ROMAN SONDEJ Szef Kuratorium Oświaty w Gorzowie od 6 września 2006r . Był nauczycielem geografii, doradcą metodycznym, wicedyrektorem, konsultantem  i wizytatorem. Jest gorzowskim radnym PiS. Mieszka na osiedlu Górczyn w Gorzowie Wlkp. W czasie wolnym wiernie kibicuje Tomkowi Gollobowi na turniejach Grand Prix i żużlowcom Stali Gorzów. Żona Aleksandra jest doradcą metodycznym biologii i uczy w jednym z gorzowskich gimnazjów. Córka Karolina studiuje prawo i dziennikarstwo w Poznaniu.
ROMAN SONDEJ Szef Kuratorium Oświaty w Gorzowie od 6 września 2006r . Był nauczycielem geografii, doradcą metodycznym, wicedyrektorem, konsultantem i wizytatorem. Jest gorzowskim radnym PiS. Mieszka na osiedlu Górczyn w Gorzowie Wlkp. W czasie wolnym wiernie kibicuje Tomkowi Gollobowi na turniejach Grand Prix i żużlowcom Stali Gorzów. Żona Aleksandra jest doradcą metodycznym biologii i uczy w jednym z gorzowskich gimnazjów. Córka Karolina studiuje prawo i dziennikarstwo w Poznaniu. fot. Bogusław Sacharczuk
- Brak wsparcia aktywnych nauczycieli może doprowadzić do ich zniechęcania i wypalenia. Straci na tym szkoła i uczniowie - mówi Roman Sondej, lubuski kurator oświaty.

- Co pan lubił w szkole jako uczeń?
- Najbardziej to, że spotkałem w niej nauczycieli, którzy zarazili mnie pasją na całe życie. Uwielbiam czynną turystykę, już w ogólniaku w każdą niemal sobotę wędrowałem po okolicy. Najpierw uczestniczyłem w rajdach, później je organizowałem. Próbowałem też swoich sił w konkurencjach turystyczno - krajoznawczych. Raz wraz z kolegami zająłem nawet szóste miejsce w kraju, w nagrodę zwiedziliśmy Saksonię i Łużyce. Jeszcze w trakcie nauki zdobyłem uprawnienia przodownika turystyki, pilota wycieczek itp., potem zostałem nauczycielem geografii. Do dziś organizuję i uczestniczę w wyprawach turystycznych, np. teraz szykuję wakacyjny spływ łodziami po francuskich rzekach. To się zaczęło w szkole.

- Zwykłe lekcje pan lubił?
- Jedne bardziej, inne mniej, jak to uczeń. Nie miałem problemów z nauką, wystarczyło, że się koncentrowałem na lekcjach i już nie musiałem ciężko pracować w domu. Szkołę zapamiętałem jako dobre, bezpieczne miejsce na ziemi.

- I nic ucznia Romka Sondeja nie denerwowało?
- Był jeden zgrzyt. W podstawówce byłem uczestnikiem wojewódzkiego konkursu z pewnego przedmiotu. W liceum styl pracy nauczyciela zniechęcił mnie do tego przedmiotu.

- A pan jako nauczyciel uważał, że szkoła jest OK?
- Nie zawsze. W 1986 r. zacząłem pracę w Szkole Podstawowej we Wrocławiu. Na starcie dostałem 12 klas piątych i jedną czwartą. Jak trzeba było pisać konspekt, było to wygodne, ale realizacja już nie bardzo (śmiech). Jako geograf zorganizowałem nieformalny turniej piłkarski. Miały w nim grać tylko moje klasy, ale rozgrywki wyrwały się spod kontroli (śmiech) i wciągnęły całą szkołę. Graliśmy na boisku szkolnym i osiedlowym, byli wymienni sędziowie, wszystko szło dobrze. Po dwóch miesiącach dyrektor rozgrywek wezwał mnie na dywanik i zapytał, dlaczego na tych meczach tak "mięso" lata w powietrzu.

- Latało?
- To jest piłka nożna, są emocje, ale każdy, kto ma do czynienia z uczniami, wie, że nie trzeba do tego meczu.

- O co więc dyrektorowi chodziło?
- O to, że drużyna jego syna przegrała zanim doszła do ćwierćfinału. Chłopak postanowił sprawę załatwić mniej sportowo. Dostałem zakaz kontynuowania turnieju.

- I pogodził się pan z tym?
- Dokończyliśmy rozgrywki na boisku osiedlowym, bo obiecałem uczniom, że zwycięska klasa pojedzie w góry. I pojechała, przy minimalnym wydatku ze strony rodziców. A ja po roku we Wrocławiu wróciłem do Gorzowa i podjąłem pracę w budowlance. Potem uczyłem geografii w Szkole Podstawowej nr 13, gdzie w 1994 r. zaproponowano mi funkcję doradcy metodycznego, co oznaczało, że nadal uczę, ale też pomagam uczyć innym nauczycielom.

- Słyszałem, że jako belfer wciąż ciągał pan uczniów na wycieczki.
- Tak (śmiech). Poniekąd jest to wpisane w specyfikę pracy nauczyciela geografii, ale mnie naprawdę lepiej się uczyło w terenie. W I Liceum Ogólnokształcącym byłem wicedyrektorem, a jako nauczyciel realizowałem swój autorski projekt klasy o profilu turystycznym. Miesiąc w miesiąc była przynajmniej jedna wycieczka. Przedreptaliśmy pradolinę od Kostrzyna do Krzyża. Jeździliśmy na konie. 16 dni byliśmy na norweskich fiordach - za 1600 zł, choć ośmiodniowe wycieczki tam kosztowały ponad 2 tys. zł. Wspinaliśmy się w Alpach, byliśmy nad Morzem Śródziemnym i w Monte Carlo. Objechaliśmy Anglię, Szkocję i Walię. Byliśmy też w Irlandii i kilku innych ciekawych miejscach, zawsze po cenie dużo niższej niż rynkowa, bo potrafiliśmy z licealistami zbierać fundusze w ciągu całego roku.

- Dlaczego pan to robił? Dla pieniędzy?
- Nie, chyba żaden nauczyciel wychodzący poza swoje obowiązki nie robi tego dla pieniędzy. Za całodniową wyprawę, nie licząc przygotowań, mogłem sobie doliczyć cztery nadgodziny. Wygodniej byłoby znaleźć je sobie w szkole w tygodniu i mieć wolny weekend. Ja jednak to lubiłem, a poza tym np. klasa turystyczna mnie mobilizowała. Chciałem, żeby uczniowie już w szkole zdobyli uprawnienia pilota wycieczek, przodownika turystyki. Cały czas jednak pamiętałem, że nie wszyscy muszą kochać góry jak ja, więc organizowaliśmy też wędrówki po nizinach, spływy kajakowe i obozy rowerowe. I wie pan, jak wielu uczniów połknęło bakcyla? Kilku moich absolwentów prowadzi dziś biura turystyczne, a dla wielu turystyka jest sposobem na życie. To jest dla nauczyciela spora satysfakcja.

- Jak pan patrzy na szkoły już jako kurator, to widzi pan takie postawy?
- Oczywiście i tym bardziej irytuje mnie tłumaczenie, które słychać niekiedy w szkołach, że niczego się nie da zrobić, bo nie ma pieniędzy. Powiedzmy sobie jasno: bardzo często jest to wygodne tłumaczenie dla tych, którym się nie chce. Podam panu taki przykład: w ramach swojej praktyki edukatorskiej prowadziłem radę pedagogiczną w gminnej szkole. Zdiagnozowałem jej problemy. Okazało się, że bolączką jest brak pomocy dydaktycznych, "bo nie ma pieniędzy". Postawiliśmy sobie oczywiste pytanie: co można zrobić we własnym zakresie, aby to zmienić? I wie pan, co się okazało? Rada pedagogiczna wypracowała tyle rozwiązań, że tylko można było się cieszyć z ich kreatywności. Z satysfakcją przyjąłem wtedy zarzut jednego z nauczycieli, który powiedział, że na pewno jestem nasłany przez burmistrza. Dzisiaj czuję podwójną satysfakcję, bo ta szkoła część wypracowanych wtedy pomysłów realizuje każdego roku.

- Czyli bez pieniędzy jest dobrze?
- Pewnie, że nie jest, ale jak ich nie ma, to nie można się tym ciągle zasłaniać. Gdy pracowałem w trzynastce, zorganizowałem profesjonalny gabinet z katedrą, mapą magnetyczną, zabudowaną tablicą, przesuwnymi mapami itp. Jakim cudem? Klasa rozprowadzała cegiełki, robiliśmy licytacje i loterie, budowlanka wykonała nam robotę za darmo z powierzonych materiałów. Nie czekałem ani na receptę, ani na pieniądze, dlatego dziś nie rozumiem koleżanek i kolegów po fachu, którzy powtarzają, że się nie da.

- Jak wobec tego pomóc aktywnym nauczycielom?
- Zawsze pomaga im życzliwość zwierzchników, ale też całego grona pedagogicznego.

- A tak konkretnie?
- Jak zastałem belfrem roku w plebiscycie "Gazety Wyborczej", w liceum zaczęły się dla mnie schody. Stałem się chyba zbyt popularny (śmiech) i musiałem wrócić do pracy w Wojewódzkim Ośrodku Metodycznym. Powiem tak: na miejscu każdego dyrektora szkoły, który ma u siebie ponadprzeciętnego nauczyciela udzieliłbym mu wsparcia.

- Panie kuratorze, to pięknie brzmi, ale konkretniej proszę. Przecież nawet dla tych aktywnych belfrów to jest praca, z której muszą utrzymać siebie i rodziny.
- Powtarzam, że nauczyciel z pasją nie robi tego dla pieniędzy. Ważne jest dobre słowo dyrektora, oficjalne podziękowanie, gratulacje od innych nauczycieli, świetny kontakt z uczniami i świadomość, że oni się naprawdę rozwijają. Trzeba jednak pamiętać o premiowaniu takiego nauczyciela. Jako kurator nie akceptuję faktu, że w niektórych szkołach nagroda dyrektora jest wypłacana rotacyjnie każdemu nauczycielowi raz na kilka lat, bez względu na zaangażowanie i osiągnięcia. W niektórych gminach są dodatki motywacyjne i dyrektor potrafi je przyznać po równo każdemu nauczycielowi w niskich kwotach, zamiast wybranym nauczycielom dać taki dodatek, który odczują w kieszeni. Równy dodatek dla wszystkich nie jest żadną motywacją. Brak wsparcia również tego rodzaju może doprowadzić do zniechęcania i wypalenia. A straci na tym szkoła i uczniowie. Twórczy nauczyciel to prawdziwy skarb. Tylko dzięki niemu możemy zaszczepić w młodych pasję poznawczą, a o to w szkole chodzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska