Tak się złożyło, że dwa lata temu ona i mąż Grzegorz niemal jednocześnie stracili pracę. Żyli z zasiłku, pośredniak nic nie miał do zaproponowania, więc pomyśleli o własnym biznesie.
Tysiąc pierogów dziennie
- Bałam się, mąż jednak namawiał i przekonywał, aby otworzyć pierogarnię. On jest z wykształcenia blacharzem samochodowym, ale uważał, że warsztatów w mieście jest dużo, a baru z dobrymi pierogami brakuje - mówi.
W marcu tego roku przełamała się, a zdecydowało to, że miała dobre doświadczenie, bo z wykształcenia jest kucharzem i pracowała już kilka lat w barze produkującym i sprzedającym pierogi. Znalazła lokal na os. Staszica, w ruchliwym miejscu, blisko szkoły. Wynajęła go i wyremontowała za własne pieniądze, a dokładnie z kredytu wziętego przez ojca. Remont kosztował ok. 10 tys., za 9 tys. kupiła wyposażenie. Miała trochę kłopotów z otrzymaniem dotacji z urzędu pracy. Ale dostała w końcu pieniądze i spłaciła faktury za sprzęt. Bar otworzyła w czerwcu.
- Pierwszy miesiąc wypadł nie najgorzej. Pracujemy z mężem od świtu do nocy, klientów jest coraz więcej, zamawiają też hurtowe ilości pierogów czy krokietów. Wszystko robię ręcznie, czasami po 1.000 pierogów dziennie. Najbardziej cieszę się, gdy klienci przychodzą kolejny raz i mówią, że im smakowało, że w życiu nie jedli lepszych pierogów - opowiada.
Znajomi podziwiają
Nie zna jeszcze dokładnie bilansu finansowego pierwszych tygodni działalności, ale na razie nie liczy na zyski. Zna za to dobrze miesięczne wydatki - 1.200 zł dzierżawa lokalu, 730 zł ZUS, 400 zł rata ojcowskiego kredytu. - Od września z myślą o młodzieży szkolnej zaproponuję hot-dogi i bułeczki z pieczarkami, pojawi się też bigos i kotlety mielone. Bar musi się rozwijać, jestem optymistką.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?