23-letnia Katarzyna mieszka w domku należącym do nadleśnictwa. Razem z nią bracia: 19-letni Grzegorz i 12-letni Waldek. Ten dom to cała osada Sicienko, do Drawna ok. 2 km. Dziewczyna pokazuje dokument, z którego wynika, że rodzeństwo do 31 marca 2009 r. musi opuścić lokal.
W uzasadnieniu nadleśniczy Roman Staniszewski napisał, że budynek został przeznaczony do rozbiórki ze względu na zły stan techniczny i nieopłacalność remontu. Grozi eksmisją, jeśli nie opuszczą mieszkania.
Seria nieszczęść
- W 1997 r. nasza mama wyjechała do pracy we Francji. I zapomniała o nas. Trzy lata temu dostaliśmy depeszę, że zmarła - opowiadają Katarzyna i Grzegorz. - Waldek miał wtedy dwa latka. Tata nas wychował. Nie mieliśmy luksusów, ale nigdy nie pukaliśmy do opieki społecznej.
Lawina nieszczęść ruszyła 2 sierpnia 2008 r. Niedaleko domu, na polnej drodze w wypadku samochodowym zginął ich ojciec. Ucierpiała też Kasia, dopiero niedawno wyszła ze szpitala, porusza się na wózku inwalidzkim. Ma pięć śrub w nodze, czeka na kolejne operacje.
Dajcie nam trzy, cztery lata
- Przedtem nigdy się nami nie interesowali. Wygląda, jakby czekali na śmierć ojca - mówi Grzesiek i opowiada, jak w kilka dni po wypadku do domu zapukał kominiarz i nakazał rozebrać stojący w pokoju kominek. Choć wie, że w pokojach nie ma ogrzewania i że okna byle jakie.
Nadleśnictwo zaproponowało lokal zastępczy w lasach gminy Recz. - Byłem tam, to jeszcze gorsza ruina niż ten dom - podkreśla Grzegorz. Kasia dodaje: - Tu mamy 200 m do szosy, tam ponad 3 km. Kto będzie odprowadzał Waldka? Ja? Na wózku?
Mówią, że w chwili wypadku ojciec miał we krwi 0,5 prom. alkoholu, więc z ubezpieczenia nie dostali ani złotówki. - Jestem na stażu, żyjemy za 660 zł miesięcznie. Wczoraj dostaliśmy z opieki 190 zł, na trzy miesiące - wylicza Katarzyna.
Jakby tego było mało, tuż przed śmiercią ojciec dostał z Urzędu Pracy 13 tys. zł dotacji na utworzenie samodzielnego stanowiska pracy. Pieniądze wydał na narzędzia. - Jest szansa na przejęcie tych zobowiązań - Grzesiek tłumaczy, że chce utworzyć firmę usług leśnych. Kasia jest fryzjerką, marzy o salonie w Drawnie. Rodzeństwo prosi: - Dajcie nam trzy, cztery lata, to spróbujemy stanąć na nogi.
Chcą potem dokończyć dzieła ojca, który kilkaset metrów od domu kilkanaście lat temu rozpoczął budowę. W ubiegłym roku przykryli mury dachem.
Nadleśnictwo ma lokale
- Nadleśniczy jest na pielgrzymce w Częstochowie - słyszymy w sekretariacie nadleśnictwa. Rozmawiamy więc z sekretarzem Januszem Sokołowskim. - Zapewniam, że budynek nadaje się do rozbiórki - podkreśla. Mówi, że Rembiałkowscy postawili w pokoju kominek bez zezwolenia i że uszkodzony przewód kominowy grozi zapaleniem. - To my będziemy odpowiadać, jeśli dojdzie do tragedii - zaznacza.
Uważa, że remontowanie budynku to wyrzucanie pieniędzy w błoto i jeśli nie nadleśnictwo, to nadzór budowlany każe rodzeństwu opuścić lokal. Jego zdaniem śmierć ojca wcale nie wpłynęła na przyspieszenie decyzji o eksmisji.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że nadleśnictwo ma dwa wolne mieszkania, m.in. przy ul. Leśników w Drawnie, czyli ok. 2 km od miejsca, gdzie mieszka rodzeństwo.
Czy gmina pomoże Rembiałkowskim? - Daliśmy im darmową obsługę prawną. Zrobimy wszystko, żeby im pomóc - obiecuje burmistrz Ireneusz Rzeźniewski. Zapowiada, że we wtorek zajrzy do Rembiałkowskich, porozmawia też z nadleśniczym. Zastrzega, że mieszkań socjalnych gmina nie ma.
KOMENTARZ
W lesie też rządzi polityka Wiemy, że takich zniszczonych domów nadleśnictwo ma więcej. Dlaczego padło akurat na ten Rembiałkowskich? A może dlatego, że to idealne miejsce na budowę nowoczesnej, ukrytej w lesie leśniczówki? Nieoficjalnie udało nam się nawet ustalić, kto miałby w niej zamieszkać.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?