Awans. Ten w Zielonej Górze, z Zastalem, był moim pierwszym. Dotąd pracowałem tylko z zespołami ekstraklasy, w męskiej miałem zaledwie epizody. Tak więc przywrócenie Zielonej Górze koszykarskiej elity jest dla mnie czymś bardzo ważnym.
Barwa. Zielony, klubowy kolor Zastalu. Identyfikuję się z nią. Cieszę się, że moi zawodnicy również. Pamiętacie, co powiedział w wywiadzie telewizyjnym podczas meczu gwiazd Walter Hodge? Pytany, czemu ma tyle zielonych elementów stroju odparł bez wahania: bo to barwy Zastalu. Bardzo mi się to podoba.
Charyzma. Cenię ludzi, którzy ją mają. I wcale nie muszą to być sportowcy czy trenerzy. Bardzo imponuje mi Leszek Balcerowicz. Jest profesjonalistą, zna się na rzeczy i jest do bólu konsekwentny. Połączenie tego wszystkiego daje charyzmę.
Droga. Każdy powinien wiedzieć dokąd i jaką drogą ma zmierzać. Nasza jest jasno określona i prowadzi do konkretnego celu. W tym sezonie grać jak najlepiej i awansować do play off. O cichych marzeniach aż boję się wspomnieć, ale powiem, że sięgają bardzo daleko.
Entuzjazm. Tak w pracy jak i poza nią. Entuzjasta nigdy się nie nudzi. Pokazaliśmy to w zwycięskich spotkaniach. Wszyscy postrzegali nas jako ekipę, która gra właśnie z wielką chęcią osiągnięcia sukcesu.
Frustracja. Denerwują mnie ludzie koniunkturalni i zawistni. Oni najczęściej starają się być anonimowi, nie potrafią powiedzieć swojej krytycznej opinii patrząc w twarz. Miałem kiedyś taki przypadek, kiedy zdobyłem mistrzostwo Polski. Wówczas, anonimowy oczywiście, znawca basketu wysłał listy do PZKosz i ministerstwa sportu w których totalnie deprecjonował ten sukces. Takich ludzi też miałem w swoim otoczeniu. Na szczęście nie spotkałem ich w Zielonej Górze, choć pewnie nie wszyscy byli i są zadowoleni z tego, co robię.
Grono. Najlepsza Sportowa Spółka Akcyjna. To nie kurtuazja. Bo tak jak zespół zrobił wrażenie po awansie, tak słychać pochwały za organizację spotkań oprawę i atmosferę wokół koszykówki, klubu i drużyny.
Hospicujm. Trzeba o nim pamiętać. To miejsce uczy pokory. Obawy przed chorobą ma chyba każdy, kto jest w moim wieku. Ale to nie tylko myślenie o sobie, także o rodzinie.
Irracjonalnośc. Nie znoszę meczów przegranych w irracjonalnych okolicznościach. A miałem kilka w swojej karierze. Nie mogę o nich zapomnieć...
Jedzenie. Problem świata. Jedni umierają z głosu, inni mają wszystko. Są społeczeństwa, w których jest coraz więcej ludzi otyłych. Z drugiej strony głód panuje w niektórych miejscach globu. Jeśli chodzi o sportowców, a szczególnie moich zawodników, to muszą dbać o to jak i co jedzą. Kiedyś nawet sportowcy, jadąc na mecz, potrafili na obiad spałaszować przysłowiowego schabowego z kapustą i ziemniaczkami. Dziś to absolutnie niemożliwe.
Kompromis. Konieczny w pracy z ludźmi. Bardzo często musiałem się nim posługiwać. W sytuacjach kryzysowych staram się słuchać racji drugiej strony, bo nie można pozostać w swoich okopach. Trzeba szukać porozumienia. Jestem trenerem wyznającym zasadę partnerstwa, a nie jedynowładztwa, choć oczywiście ostateczna decyzja należy do mnie.
Lenistwo. Nie ma leniwych zawodników, są trenerzy. Wymyślili to Amerykanie, a ja się pod tym podpisuję obiema rękami. Każdy zespół można zachęcić do pracy i pociągnąć w górę, jeśli samemu ma się coś do zaoferowania. Zawodnicy muszą widzieć, że to ma sens. Oczywiście w swojej karierze spotykałem też koszykarzy leniuchów, ale znacznie więcej szkoleniowców.
Mistrzostwo. Dla mnie niezapomniany triumf podczas mistrzostw Europy w Katowicach, w 1999 roku. Warto było pracować, żeby to przeżyć. Wielka sprawa, tym bardziej, że ten sukces nie był oczekiwany. Mieliśmy wywalczyć awans na igrzyska w Sydney, a dawało go miejsce w pierwszej piątce. Tymczasem wygraliśmy, a gazety pisały, że zszokowaliśmy koszykarską Europę. To był sukces ponad miarę. Nie z każdym można wygrać, ale z każdym trzeba próbować. I tę maksymę staram się wpajać zawodnikom, kiedy jedziemy do silniejszego rywala.
Optymizm. To moja podstawa przy podejmowaniu decyzji, a także pierwszy krok do sukcesu. Nie straciłem go także wtedy, gdy w pierwszym sezonie pracy z Zastalem przegraliśmy pięć spotkań pod rząd i byłem poddany dość ostrej krytyce. Ale trener musi uczyć się pokory. I ja ją mam w sobie. Wówczas wierzyłem, że karta się odwróci, wierzę teraz w nasze dobre mecze i zwycięstwa.
Porażka. Każda boli. Jedna mniej, druga bardziej. Najbardziej w mojej karierze trenerskiej dotknęła mnie przegrana z Hiszpanią w mistrzostwach Europy. Awansowaliśmy wówczas do czołowej czwórki. Biorąc pod uwagę dzisiejsze wyniki różnych reprezentacji, to i tak był wielki sukces. Trzecie miejsce dawało nam awans na kolejne igrzyska w Pekinie. Prowadziliśmy z Hiszpankami do przerwy 15 punktami, a w pewnym momencie nawet 18. Potem była kontuzja, dwie zawodniczki spadły za pięć przewinień. Dopadły nas w końcówce i przegraliśmy.
Q...wa. Staram się unikać brzydkich słów, ale czasem bez nich nie da rady. Bywa, że ich używam. Ale staram się i pracuję nad sobą cały czas.
Rodzina. Zabrzmi to banalnie, ale najważniejsza. Niełatwo być małżonką trenera. Moja żona Renata jest bardzo wyrozumiała. Zawsze mnie wspierała, cieszyła z sukcesów, ale była też przy mnie po porażkach. Zawsze do niej dzwonię po meczu i mówię o wyniku. Córka Magdalena jest już dorosła. Mam z nią świetny kontakt.
Sydney 2000. Igrzyska to coś wspaniałego. Mistrzostwo Europy wspominam jako wielki sukces, natomiast igrzyska są niepowtarzalne i wyjątkowe. Żadna impreza ich nie zastąpi i nie jest w stanie się z nią równać. To święto wszystkich sportowców. Ceremonia otwarcia i zamknięcia, atmosfera wioski olimpijskiej. Życzę każdemu trenerowi i zawodnikowi, żeby coś takiego przeżył.
Towarzystwo. Człowiek jest zwierzęciem stadnym. Nie ukrywam, że lubię towarzystwo i nie cierpię samotności. Zresztą jestem spod znaku Strzelca, a to osoby bardzo komunikatywne.
Ubezwłasnowolnienie. Nie chciałbym, by stało się to ze mną powiedzmy za 30 lat. Tak jak choroby boimy się tego, że kiedyś być może nie będziemy mogli o sobie decydować. Człowiek się zużywa. Niestety.
Victoria. Zwycięstwo. Kapitalnie smakuje. To jest istota mojej pracy. Akurat jestem trenerem, który nie może narzekać na pomoc opatrzności. Mam z nią chyba jakiś układ... Zdecydowanie częściej zwyciężałem niż przegrywałem.
Zastal. Jestem dumny, że tu trafiłem. Wybrałem ten klub z premedytacją. Niemal całe zawodowe życie pracowałem z kobietami, mając tylko epizod z Astorią Bydgoszcz. W naszych realiach niełatwo jest przeskoczyć z ligi żeńskiej do męskiej, nawet mając w tej pierwszej sukcesy. Ale to był mój wybór. Chciałem się sprawdzić. To było dla mnie wyzwanie. Gdyby moja przygoda z Zieloną Górą skończyła się niepowodzeniem, bardzo by mi to skomplikowało sytuację. Powiedzieliby: taki był mocny z kobietami, a męskiego zespołu nawet nie wprowadził do ekstraklasy. Ale udało się i dziś z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że to był dobry wybór. Do tego jeszcze świetnie się czuję w Zielonej Górze i klubie. Fajni ludzie, piękna hala, sympatyczny zespół, dobre warunki do pracy. Czegóż chcieć więcej?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?