Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Białkowie poleska przeszłość porusza serca

Beata Bielecka
We wsi w czasie żniw mieszkańcy ubierają poleskie stroje i stosują dawne metody zbioru plonów.
We wsi w czasie żniw mieszkańcy ubierają poleskie stroje i stosują dawne metody zbioru plonów. Archiwum
- Dla jednego będzie to śmieć, a dla drugiego skarb - mówi rolnik Eugeniusz Niparko z Białkowa o pamiątkach, które mieszkańcom wioski przypominają o ich korzeniach. Gromadzą je w skansenie, który sami stworzyli.

- Poleskie korzenie ma u nas ok. 60-70 proc. mieszkańców - szacuje E. Niparko . - Od lat jest tak, że rodzice przekazują swoim dzieciom tradycje, które wynieśli z domu, bo to jedyny sposób, żeby je ocalić. A są naprawdę piękne - podkreśla.

Sam uczy wnuków, że w Wigilię opłatkiem dzieli się nie tylko z domownikami, ale też ze zwierzętami. Dla zwierząt jest specjalny opłatek - różowy. Zanosi się go koniom i krowom, żeby podkreślić więź ze zwierzętami. - Bo to od nich kiedyś zależał byt rodziny. To taka nasza poleska tradycja z dziada, pradziada - mówi E. Niparko. Jak przez mgłę (urodził się w 1955 roku) pamięta, że dawniej w domu były też opłatki zielone. Kładło się je na polu i w sadzie, żeby zapewnić sobie dobre plony.

Poleszucy tęskniąc za swoimi domami, które musieli opuścić po wojnie, stworzyli miejsce, gdzie przeszłość ożywa. Własnymi rękoma zbudowali skansen, w którym stanął już m.in. świronok - drewniany domek na narzędzia i różne sprzęty potrzebne w gospodarstwie, którymi posługiwano się na Kresach. W świronoku mają m.in. żarna, cepy, kosy i warsztat stolarski. Tu, po każdych żniwach, stoją stogi ze snopów zbieranych za pomocą sierpów i słomy. Na terenie skansenu jest też mała stodoła. Materiał E. Niparko przywiózł ze wschodniej Polski. Własnymi siłami ludzie najpierw ją postawili, a potem przykryli dachem. Obok niej stoi kierat, przywieziony spod Wrześni. - Wyprodukowany został przed wojną w Polsce - podkreśla rolnik. Kierat to popularne na Polesiu urządzenie do napędu maszyn rolniczych, które wykorzystuje siłę pociągową koni. - W środku są dwie przekładnie zębate, które napędzają narzędzia w stodole: małą młocarnię i sieczkarnię - opowiada. W białkowskiej stodółce są też wozy drabiniaste, które sam zrekonstruował parę lat temu, trafiły tam też naczynia dłubane. Zrobiono je z wydrążonego pnia. Jedno służy do przechowywania zboża, drugie mniejsze do noszenia paszy.

Wszystkie informacje o Winobraniu 2014:**

Winobranie 2014 - program, koncerty, zdjęcia, wideo

**

E. Niparko chce też ściągnąć do wsi tradycyjną chatę krytą strzechą. Taką, w jakiej mieszkali kiedyś na Kresach jego rodzice i dziadkowie. Najpierw myślał, żeby przywieźć ją z okolic Białegostoku, bo architektonicznie chaty po jednej i drugiej stronie granicy niczym się nie różnią. Gdy jednak zaczął jeździć na białoruskie Polesie zobaczył, że stoi tam tak dużo opuszczonych domów, że mu się zamarzyło, żeby jeden przywieźć do Białkowa. - Jestem na dobrej drodze - mówi, ale szczegółów nie chce póki co zdradzać. W tej chacie przyjezdni będą się mogli przespać, jak niegdyś na Wschodzie, w łóżku z wypchanym słomą siennikiem.

W Białkowie powstała też izba pamięci. Znajduje się w byłym dworku, który zawiązanemu we wsi - Towarzystwu Przyjaciół Polesia i Białkowa - udostępniła gmina. Jest tam m.in. przywieziona z Kresów oryginalna kołyska, dawne stroje, garnki, obrusy, obrazy i narzuty. A także dokumenty i książki. Perełką jest m.in. ponad stuletni katechizm, z którego uczył się dziadek, a potem ojciec Ireny Kulczyńskiej, której rodzina też pochodzi z Polesia. Do Izby trafiło również sporo pamiątek przywiezionych z Kresów. E. Niparko wspomina, że ludzie początkowo niechętnie się z nimi rozstawali. Dopiero gdy słyszeli, że dzięki temu inni poznają kulturę poleską, a pamiątki ocaleją, oddawali cenne dla nich przedmioty. - Starsi ludzie, którzy traktowali je z wielkim pietyzmem zrozumieli, że po ich śmierci te rzeczy mogą przez innych zostać uznane za śmieci, które powędrują do spalenia - mówi rolnik.

Wspomina, że jego mama prawie niczego nie zdążyła zabrać ze swojego domu w Michnowiczach. - Musiała dojść kilkanaście kilometrów do stacji kolejowej, skąd ruszał pociąg do Polski - tłumaczy to E. Niparko. Jest jednak szczęśliwy, że mamie w ogóle się udało wyjechać do ojczyzny. - Sowieci pozwalali na to tylko katolikom. Jak ktoś z Polaków był wyznania prawosławnego wyjechać już nie mógł - opowiada. To spotkało jego ciotkę, która przed wojną wyszła za mąż za chłopaka wyznania prawosławnego. - To były ludzkie dramaty, dlatego wielu proboszczów wystawiało fałszywe metryki chrztu, żeby umożliwić wyjazd do Polski - mówi.

Wielu, tak jak jego mama, musiało zostawić na Kresach dorobek życia rodziców i dziadków. Do Polski przywieźli jednak wiedzę, którą mieli w głowach, dzięki czemu potrafili sami zrobić wiele rzeczy. Przędli wełnę, tkali tkaniny, a pożywienie dawały zwierzęta. Pan Eugeniusz do dziś ma powojenny kożuch, uszyty przez mieszkańca Białkowa, ze skóry wyprawianej korą dębową, szyty nićmi lnianymi, a guziki i pętelki były wyplecione z paseczków skóry.
Z paseczków, tyle że wierzby, robi się do dziś w Białkowie poleskie łapcie, w których się niegdyś chodziło za Bugiem. Mistrzem w ich wyplataniu był Bolesław Przepióra, który nauczył tej sztuki także syna E. Niparko. B. Przepióra opowiadał nam kiedyś, że trzeba do tego było naciąć parę pasków z kory łozy, co to teraz nazywa się wierzbą i zaopatrzyć w deseczki na stelaż. Potem wystarczy trochę zręczności i wiedzy, i łapcie w godzinę były gotowe. Kiedyś chodziło się w nich nawet na wojnę. Na Polesiu prawie każdy umiał je zrobić.

- Ludzie, którzy przyjechali po wojnie do Białkowa, byli w dużym stopniu samowystarczalni. W sklepie kupowali tylko naftę i sól. Zresztą naftę bardzo krótko, bo zimą 1946/47 w wiosce świeciły się już żarówki. Szybko w Białkowie ludzie postarali się o elektryczność. W sąsiedniej Grzmiącej była dopiero w latach sześćdziesiątych - wspomina E. Niparko.
Po izbie pamięci przyjezdnych oprowadza często Maria Dobryniewska, która była dzieckiem gdy jej rodzina przyjechała z Polesia do Białkowa. - Ona jest jeszcze z domu, a ja już jestem stąd - mówi rolnik. Tłumaczy, że jego matka zawsze mówiła o Polesiu - dom, choć miała 17 lat jak stamtąd wyjechała i większość życia spędziła w Białkowie. - Ale jej dom, i wielu innych, pozostał tam na Kresach - mówi jej syn. Może dlatego tak bliska jest mu poleska tradycja i wschodnia kuchnia: żytnie bliny z maczanką - specjalnym, gęstym sosem, kumpiak, czyli peklowana, a później uwędzona szynka z kością, tołkanica z ugotowanych i zapieczonych ziemniaków... Te smaki, szczególnie u starszych ludzi budzą osobiste wspomnienia. Młodsi chcą je pamiętać. Z sentymentu do tego, co było tak ważne dla ich rodziców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska