Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Chocimku bezrobotni założyli spółdzielnię socjalną

Danuta Kuleszyńska
- Gdy człowiek ma pracę, to życie jest piękniejsze - twierdzą zgodnie Maria Zachaczewska, Irena Miłek, Donata Krzesińska i jej mąż Eugeniusz, który pomaga i wspiera spółdzielców. Na zdjęciu w swoim busie dostawczym.
- Gdy człowiek ma pracę, to życie jest piękniejsze - twierdzą zgodnie Maria Zachaczewska, Irena Miłek, Donata Krzesińska i jej mąż Eugeniusz, który pomaga i wspiera spółdzielców. Na zdjęciu w swoim busie dostawczym. fot. Bartłomiej Kudowicz
- Ludzie za bardzo nam nie wierzą, bo spółdzielnia źle im się kojarzy. A przecież "Szansa" to dla wszystkich szansa.

Na wyjście z dołka - przekonuje sołtyska Donata Krzesińska.

Donata Krzesińska zna Chocimek jak własną kieszeń, choć żyje tu dopiero 14 lat. Za mężem Eugeniuszem przywędrowała aż ze Śląska. - W Zabrzu to my wszystkie ludzie siadali na ławeczce przed domem i tak sobie gadali. Innego życia byłam nauczona... A tu ludzie po domach się chowają, więc ja ich z tych chałup jak mogę, tak wyciągam. I pomału mi to wyciąganie wychodzi.

Sołtyską wsi jest od półtora roku. Zdążyła już policzyć, że w Chocimku żyją 44 osoby dorosłe i około 14 dzieci. To dla nich załatwiła dach na świetlicy, a już niedługo wstawi nowe drzwi i okna w budynku. Dla dzieci załatwiła półkolonie, troszczy się o boisko... I w ogóle ma całe mnóstwo planów związanych z wsią. Ale największym sukcesem sołtyski jest spółdzielnia socjalna, która swoje życie rozpoczęła 27 kwietnia.

Do jednego worka

Spółdzielnia wzięła się z bezrobocia. Bo Donata Krzesińska, jak większość mieszkańców Chocimka, pracy nigdzie dostać nie mogła.

- Bo albo za stara byłam, albo wykształcenie nie to. A pomysł ze spółdzielnią podsunął mi Henryk Gmyrek, który jest liderem naszym i radnym powiatu w Żarach - opowiada sołtyska. - Mówił, że takie spółdzielnie już powstają, że pieniądze daje urząd pracy, że to dla nas szansa... Pomyślałam: czemu nie! Spróbować warto!

Razem z Marią Zachaczewską z Górzyna, którą poznała na kursie kucharskim, postanowiły wziąć się ostro do roboty. Przy pomocy życzliwych osób napisały statut, złożyły wnioski o pieniądze, spółdzielnię zarejestrowały w sądzie.

- Było kupę biurokracji, ale jakoś poszło. Najgorzej z ludźmi. Chodziłam od domu do domu i namawiałam, żeby do spółdzielni się zapisywali. Ale ludzie nie wierzyli, bo spółdzielnia im się źle kojarzy... Wiadomo - komuna... Ale sześć osób udało nam się nakłonić... Tak więc razem jest nas ośmioro. Z Chocimka, Górzyna i Lubska - wylicza sołtyska. I jeszcze prosi, żeby wymienić wszystkich, którzy im bezinteresownie pomagają: Maria Kuśmicz, Henryk Rzun, Janusz Sulczewski, Joanna Zielińska, Halina Kaczmarek, Justyna Kielczyk, Andrzej Grzybowski, Urszula Szablińska z mężem. - Gdyby nie oni, to byśmy sami rady nie dali.

Z urzędu pracy spółdzielcy dostali pieniądze na rozruch. Po osiem tysięcy każdy. Wrzucili wszystko do jednego worka i tak się uzbierało 64 tys. Pierwszy zakup - samochód dostawczy volkswagen. Potrzebny, bo różne towary trzeba rozwozić. I biznes zaczął się pomału kręcić.

Złote rączki mają

Maria Zachaczewska do spółdzielni wciągnęła męża, bo też był bez pracy. - Już nam się szykował wyjazd do Anglii za chlebem, na szczęście wyjeżdżać już nie musimy. A było naprawdę ciężko.

Teraz Witold Zachaczewski ze Stefanem Rzęsistą robią remont sklepu w Lubsku. - Chłopy mają złote rączki i radzą sobie nieźle - chwali Donata Krzesińska, która została szefową spółdzielni.

Irena Miła z mężem na życie mieli 416 zł miesięcznie. Po zapłaceniu rachunków, na nic już nie zostawało. - Ta spółdzielnia spadła nam jak z nieba - cieszy się. - Nareszcie będzie praca i pieniądze.

Pani Irena handluje teraz warzywami na targu w Lubsku. Michał z panią Marysią zaczną niedługo sprzedawać hot dogi w Górzynie, bo tam jest duża szkoła, a i sama wieś też do małych nie należy. - Możemy robić wszystko - zachwala D. Krzesińska. - Opiekować się dziećmi i starszymi, sprzątać ulice i klatki schodowe, dbać o zieleńce i parki, roznosić ulotki, kosić trawy, sadzić kwiaty, szykować wesela...
Niedawno w Stypułowie koło Kożuchowa przygotowali 60 obiadów na przyjęcie weselne. Był strogonow, faszerowana papryka, schab z kapustą nadziewany pieczarkami...

- My się żadnej roboty nie boimy - zapewnia M. Zachaczewska.

Nie stać pod opieką

Sołtyska Krzesińska przyznaje: na początku był strach i obawa, czy się uda. - Byliśmy nawet podłamani, bo nie od razu wszystko układało się dobrze. Ale teraz wszystko prze do przodu i wierzymy w sukces!

Obawy czasami są, ale jest pozytywne myślenie no i to, że są życzliwi ludzie wokół nas, na których możemy liczyć.

Spółdzielnię nazwali "Szansa". - Bo to nasza szansa, żebyśmy wreszcie nie byli żebrakami.

Żebyśmy nie musieli stać pod domem opieki z wyciągniętą ręką. Teraz nie jesteśmy zdani na państwo, ale wyłącznie na siebie. I od nas wszystko zależy. I jak się to wie, to człowiek od razu czuje się pewniej. Taki dowartościowany się czuje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska