Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W gąszczu przepisów

ARTUR ROSIAK
Sprawa biurowca przy Katedrze, nazywanego Titanikiem, trafiła do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Dokumentacja sprawy liczy kilkaset stron akt, a obie strony nie zamierzają odpuścić. Tym bardziej, że Urząd Miejski i Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego popełnili kilka rażących błędów w swoim postępowaniu.

Działka przy ul. Chrobrego należała początkowo do Hondy Wielkopolskiej, a potem jej właścicielem stała się spółka Grupa Inwestycyjna z Poznania. W 1997 roku wydano tzw. decyzję o warunkach zabudowy, ustalającą, co inwestorowi wolno budować, a co nie. W oparciu o te warunki powstał projekt, który w następnym roku magistrat zatwierdził i wydał pozwolenie na budowę. Gdy obiekt kupiła Grupa Inwestycyjna, zmieniła projekt i zaproponowała go ponownie Urzędowi Miasta. Ten zmiany zaakceptował i w 1999 roku wydał decyzję zmieniającą pozwolenie na budowę.

Kamienica popękała

Problem jednak w tym, że w przypadku istotnej zmiany pozwolenia na budowę decyzja o warunkach zabudowy staje się nieważna, co oznacza, że Urząd musiał wszcząć od nowa całe postępowanie. Tego jednak nie zrobił, choć zmiany były istotne z trzech niepodpiwniczonych kondygnacji zrobiło się pięć kondygnacji z piwnicą. Wtedy zaprotestował Krzysztof Klimczak, właściciel lokalu w budynku przy ul. Mostowej, do którego dobudowano biurowiec Grupy Inwestycyjnej. Lokal należał do niego od 1998 roku, a mimo to Urząd nie informował go o postępowaniu, choć Klimczak był w nim stroną.
Spór między Klimczakiem a GI zaczął się od pierwszego spotkania. Właściciel lokalu chciał, aby nowy właściciel działki przejął zobowiązania po poprzedniku w stosunku do niego i innych właścicieli lokali. Prezes GI Juliusz Brzóstowski, jak twierdzi K. Klimczak, nie tylko nie chciał o tym słyszeć, ale wręcz potraktował go obcesowo, próbując narzucić mu swoje warunki. Gdy zmieniło się pozwolenie na budowę, Klimczak zakwestionował decyzję Urzędu, a wojewoda przyznał mu rację i w sierpniu ubiegłego roku wstrzymał decyzję magistratu. W międzyczasie doszło, zdaniem właściciela lokalu, do katastrofy budowlanej. Inwestor zrobił głęboki podkop i w starym budynku zaczęły pękać ściany. W moim lokalu zawalił się strop, wszystkie ściany popękały, a ściana szczytowa zaczęła się walić. Prezes Brzóstowski zobowiązał się na piśmie usunąć usterki do końca 2000 roku. Nie zrobił tego do dziś.

Kaseta w prokuraturze

GI złożyła do Głównego Inspektora Nadzoru budowlanego zażalenie na decyzję wojewody. Budynek był już gotowy i czekał za zagospodarowanie. Mimo iż proces odwoławczy był w toku, Urząd Miejski rozpoczął procedurę wydawania pozwolenia na użytkowanie. Mało tego GINB wydał w listopadzie ub. roku decyzję podtrzymującą postanowienie wojewody a więc po myśli K. Klimczaka tymczasem magistrat trzy tygodnie po tej decyzji zezwolił na użytkowanie budynku.
Nieco wcześniej właściciel lokalu spotkał się z J. Brzóstowskim i zaproponował, że mogą zawrzeć ugodę, jeśli GI zapłaci odszkodowanie. Brzóstowski nie tylko się nie zgodził, ale po kryjomu nagrał rozmowę i zaniósł kasetę do prokuratury. Prokuratura umorzyła jednak postępowanie z braku znamion przestępstwa.
Mimo decyzji GINB budynek był przez pół roku użytkowany, a Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego Marek Puchalski patrzył na to przez palce. Urząd Miejski i Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego kilkakrotnie dopuścili się uchybień. Nie informowano mnie o decyzjach, które miały istotny wpływ na dalsze losy istniejącej kamienicy, której także jestem właścicielem od 1998 roku. PINB przez prawie pół roku nie zrobił nic w sprawie bezprawnego użytkowania obiektu. Mimo ostatecznej decyzji Głównego Inspektora Nadzoru Budowlanego magistrat nie wszczął od nowa procedury wydania pozwolenia na budowę, choć decyzja GINB unieważniła dotychczas obowiązujące pozwolenie mówi Krzysztof Klimczak. Dopiero po interwencji prawnika K. Klimczaka inspektor Puchalski wezwał do wstrzymania użytkowania przez poszczególnych użytkowników (m.in. filia banku BPH i firma leasingowa) i złożył wniosek do kolegium.

Węzeł gordyjski

- Ja się powołuję tylko na przepisy i opieram się na dokumentach. Tymczasem pan Brzóstowski spowodował, że w urzędach jest robiona nagonka na mnie, a siebie próbuje przedstawić jako osobę pokrzywdzoną. Prawo jest po mojej stronie i budynek musi zostać rozebrany mówi K. Klimczak Nie jest jednak tego taki pewny M. Puchalski, który mówi, że procedura będzie wszczęta od nowa, ale do rozbiórki nie dojdzie. Podobnie wypowiada się prezes GI. Odwołaliśmy się do NSA. Mamy wyrok Sądu Najwyższego w składzie siedmiu sędziów z 1994 roku, który mówi o tym, iż po wybudowaniu obiektu nie można unieważniać pozwolenia na budowę. Nie ma mowy o rozbiórce obiektu. Czekamy teraz na decyzję sądu w naszej sprawie i na decyzję zezwalającą na użytkowanie obiektu ze strony miasta mówi Juliusz Brzóstowski.
- To bardzo trudna sprawa, obie strony mają dobrych prawników i wykorzystują każdą możliwość, żeby przechylić szalę na swoją stronę. Sprzyja temu zagmatwane i często niespójne prawo budowlane. Spór może się przeciągać jeszcze bardzo długo podsumowuje inspektor Puchalski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska