- Sobotni mecz z Tęczą Leszno był kolejnym, w którym poprowadziłaś nasz zespół do sukcesu. Jak ocenisz swoją grę i koleżanek?
- To był dla nas udany wieczór. Każda z dziewczyn dołożyła ważną cegiełkę, pokazała się na miarę swoich możliwości. Po raz kolejny byłyśmy monolitem. Wystarczyło, by jedna z nas zagrała ciut lepiej od innych, a reszta już chciała do niej równać. Nawzajem pchałyśmy się do przodu. Stąd tak dobry wynik.
- Trener Dariusz Maciejewski podkreślał, że wygrała zespołowość. Twoje wcześniejsze słowa to potwierdzają.
- Tak, to prawda. Od pierwszego dnia mojego pobytu w Gorzowie jestem bardzo zadowolona. Wszystkie ciężko pracujemy, nawzajem uczymy się od siebie. Żadna z nas nie jest i nie czuje się tutaj gwiazdą. Powoli tworzy się fajna i ciekawa ekipa, której członkinie są gotowe wskoczyć za sobą w ogień. To źródło naszych zwycięstw.
- Nie miałaś obaw przed przyjazdem do Polski? To przecież twój pierwszy zagraniczny kontrakt.
- Zaufałam mojemu menadżerowi. On współpracuje z KSSSE AZS PWSZ już wiele lat i powiedział mi sporo ciepłych słów o tym klubie, o trenerze. Jestem młodą zawodniczką i chciałam spróbować czegoś nowego. Miałam też inne oferty, ale po rozmowie z Whitney Boddie, która grała już w polskiej lidze, uznałam, że Polska i Gorzów to dobre miejsce na rozwój. Choć jestem tutaj dopiero kilka tygodni, już wiem, że dokonałam właściwego wyboru. A polska liga jest bardzo wymagająca.
- Zdajesz sobie sprawę, że gorzowscy kibice będą porównywali cię do Australijki Samanthy Richards, która w Gorzowie zyskała ogromną sympatię?
- Jeszcze nigdy w życiu nie musiałam mierzyć się z legendą jakiegokolwiek zespołu. Na razie tego nie odczułam. Może dlatego, że na rozgrywającej zawsze spoczywa duża odpowiedzialność? Gram przede wszystkim dla drużyny i jak na razie chyba nieźle mi to wychodzi, co (śmiech - dop. red.)?
- Z twojej twarzy chyba nigdy nie schodzi uśmiech. Może to dlatego, że masz podobnie brzmiące nazwisko (smile znaczy uśmiech)?
- Z natury jestem pogodną osobą, bezkonfliktową. Dopóki będziemy wygrywały, tak długo będę zadowolona i szczęśliwa!
- Dziękuję.
Zespół Tęczy ich nie zmęczył
KSSSE AZS PWSZ GORZÓW - TĘCZA LESZNO 92:59 (30:22, 23:17, 17:9, 22:11)
KSSSE AZS PWSZ: Skobel 16, Kaczmarczyk 11, Weaver 10, Brown 7, Dźwigalska 0 oraz Johnson 18, Smalley 17, Nnamaka 10, Trębicka 3, Maruszczak 0.
TĘCZA: Fox-Griffin 16, Chomicka i Bednarczyk po 9, Grabowska 8, Urbaniak 6 oraz Mukosiej 6, Moszak 3, Janowicz 2, Freeman 0.
Sędziowali: Dariusz Szczerba (Wrocław) i Anna Roguz (Koszalin). Widzów 1.000.
Choć latem akademicka drużyna z Gorzowa przeżyła rewolucję, to od początku sezonu nasze dziewczyny idą jak burza. W sobotę podopieczne trenera Dariusza Maciejewskiego z rozpędu wzięły kolejną przeszkodę i wciąż są niepokonane!
Dla KSSSE AZS PWSZ to miał być tylko sezon na przetrwanie. O awansie do czołowej czwórki mówiło się po cichu, ba, co najwyżej gdzieś po kątach. Medal? Przecież są od nas lepsi, bogatsi... Ale na całe szczęście w Gorzowie został ten, dla którego koszykówka to nie tylko praca, ale sposób na życie. Tę pasję zaszczepił po raz kolejny nowym zawodniczkom. I choć Maciejewski, bo o nim mowa, nadal nie zgadza się, gdy ktoś mówi mu, że jest cudotwórcą, to tylko dyletant mógłby pomyśleć, że cztery zwycięstwa z rzędu to wyłącznie dobra forma koszykarek czy też szczęśliwy zbieg okoliczności.
W sobotę mieliśmy tego najlepszy przykład. Drużyna, naprędce przecież zebrana raptem w tydzień, dwa przed rozpoczęciem ligi, jest ze sobą niespełna miesiąc. Jakby tego było mało, dwa dni temu pojawił się kolejny, liczymy, że bardzo ważny w tej maszynce do wygrywania, trybik. I choć debiutująca Tatum Brown nie miała tremy, to było widać, że potrzebuje czasu na odnalezienie się w nowych realiach. Za to jej koleżanki już teraz zagrały tak, jakby właśnie rozpoczął się play off. A przecież walka o medale ruszy dopiero w marcu! Tymczasem one już są w niezłym gazie.
I niech nikogo nie zmyli senny początek w wykonaniu gospodyń. W 4 min KSSSE AZS PWSZ przegrywał z leszczyniankami 6:14, ale Maciejewski ze spokojem obserwował to, co działo się w tym czasie na boisku. W końcu jednak wziął czas. Posadził na ławie Katarzynę Dźwigalskę, zdjął z parkietu Brown i postawił na rezerwowe Allison Smalley i Paris Johnson.
To był strzał w dziesiątkę. Od tego momentu nasza gra zyskała blask. Trzy minuty później, po akcji dwa plus jeden tej ostatniej, przegrywaliśmy tylko 17:18. A po przechwycie Chiomy Nnamaki i kolejnych punktach Smalley (11 w tej odsłonie) objęliśmy pierwsze prowadzenie. - Mamy je! - krzyknął szczęśliwy jeden z naszych kibiców. Tak też się stało, bo minutę przed końcem pierwszej kwarty było już 25:18 dla KSSSE AZS PWSZ. Jakby na potwierdzenie znakomitej dyspozycji, równo z syreną, z... 11 m (!), czyli niemal połowy boiska, na 30:22 trafiła Smalley.
Potem poszło już jak po maśle, tym bardziej, że przykład z Amerykanek wzięły pozostałe nasze koszykarki. Leszczynianki jeszcze się broniły, jeszcze próbowały odgryzać się trójkami, ale i tak były bez szans. Z każdą minutą rosła pewność akademiczek, rosła ich przewaga, a Tęcza coraz bardziej widziana była w ciemnych kolorach.
Nie mogło być inaczej, skoro w pierwszej połowie miejscowe zanotowały znakomitą skuteczność rzutów za dwa (72 proc.). W pozostałych statystykach było równie dobrze. Takie choćby zbiórki, wygrane 44:26. Miazga! Im bliżej końca, tym częściej KSSSE AZS PWSZ przypominał samograja. O dominacji gorzowianek świadczą też momenty, w których przyjezdne zdobyły swoje pierwsze punkty w trzeciej i czwartej kwarcie: najpierw po pięciu minutach gry, a w ostatniej po trzech.
Nie było wyjścia: to musiało skończyć się wysoką porażką gości. Tymczasem Maciejewski ocenia: - Mamy jeszcze potworne możliwości. Rezerwy w defensywie i ataku. To tylko kwestia czasu, abyśmy grali jeszcze płynniej i automatycznie.
Skoro to, co zobaczyliśmy w sobotę, jeszcze nie było szczytem marzeń naszego szkoleniowca, to aż serce się raduje, czym akademiczki mogą nas miło zaskoczyć. Test prawdy już wkrótce, bo przed naszymi trudne wyjazdy do Rybnika i Torunia.
To był strzał w dziesiątkę
Od tego momentu nasza gra zyskała blask. Trzy minuty później, po akcji dwa plus jeden tej ostatniej, przegrywaliśmy tylko 17:18. A po przechwycie Chiomy Nnamaki i kolejnych punktach Smalley (11 w tej odsłonie) objęliśmy pierwsze prowadzenie. - Mamy je! - krzyknął szczęśliwy jeden z naszych kibiców. Tak też się stało, bo minutę przed końcem pierwszej kwarty było już 25:18 dla KSSSE AZS PWSZ. Jakby na potwierdzenie znakomitej dyspozycji, równo z syreną, z... 11 m (!), czyli niemal połowy boiska, na 30:22 trafiła Smalley.
Potem poszło już jak po maśle, tym bardziej, że przykład z Amerykanek wzięły pozostałe nasze koszykarki. Leszczynianki jeszcze się broniły, jeszcze próbowały odgryzać się trójkami, ale i tak były bez szans. Z każdą minutą rosła pewność akademiczek, rosła ich przewaga, a Tęcza coraz bardziej widziana była w ciemnych kolorach.
Nie mogło być inaczej, skoro w pierwszej połowie miejscowe zanotowały znakomitą skuteczność rzutów za dwa (72 proc.). W pozostałych statystykach było równie dobrze. Takie choćby zbiórki, wygrane 44:26. Miazga! Im bliżej końca, tym częściej KSSSE AZS PWSZ przypominał samograja. O dominacji gorzowianek świadczą też momenty, w których przyjezdne zdobyły swoje pierwsze punkty w trzeciej i czwartej kwarcie: najpierw po pięciu minutach gry, a w ostatniej po trzech.
Nie było wyjścia: to musiało skończyć się wysoką porażką gości. Tymczasem Maciejewski ocenia: - Mamy jeszcze potworne możliwości. Rezerwy w defensywie i ataku. To tylko kwestia czasu, abyśmy grali jeszcze płynniej i automatycznie.
Skoro to, co zobaczyliśmy w sobotę, jeszcze nie było szczytem marzeń naszego szkoleniowca, to aż serce się raduje, czym akademiczki mogą nas miło zaskoczyć. Test prawdy już wkrótce, bo przed naszymi trudne wyjazdy do Rybnika i Torunia.
Lokalny portal przedsiębiorcówDołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?