Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Hampshire, czyli w Budzigniewie

Aleksandra Szymańska
- Jak się ma gospodarstwo, to nie ma siedzenia w domu. W Ameryce chyba się tak nie żyje - śmieje się 20-letnia Ula Niemyt z Budzigniewa
- Jak się ma gospodarstwo, to nie ma siedzenia w domu. W Ameryce chyba się tak nie żyje - śmieje się 20-letnia Ula Niemyt z Budzigniewa fot. Kazimierz Ligocki
Kiedyś była tu Pensylwania, Floryda, Luisa... Urzędnicy chcą o tym przypomnieć, żeby turyści przyjeżdżali.

Latem życie w Hampshire w powiecie sulęcińskim zaczyna się o 4.00 rano. Jak się o tej porze pójdzie oporządzać bydło, to do 6.00 już po robocie. Potem jest śniadanie i... nowa robota.

Hampshire to kilkanaście numerów. Domy od frontu zadbane, od podwórka - jak to na wsi. Trawników nikt nie będzie pielęgnował, kury sobie lepiej z tym poradzą.

W oborach bydło. Kiedyś mleczne, teraz bardziej mięsne. Zresztą mleczarnię zlikwidowali. Potem przez jakiś czas jeździła Milka... po mleko prosto z alpejskich gór. Teraz też podstawiają cysternę, ale i tak bardziej opłaca się hodowla mięsna.

Ula Niemyt ma 20 sztuk rogacizny. - 12 krówek i osiem byczków - mówi pieszczotliwie, jakby wcale roboty przy nich nie miała. Przywykła. - Od małego, po szkole nie było siedzenia przed telewizorem, tylko praca w gospodarstwie - wtrąca mama Uli Kazimiera Niemyt.

Tu nie żadna Ameryka

W Hampshire nie mówi się po angielsku, bo to nie Ameryka. Ot, swojska wioska w gminie Słońsk, w powiecie sulęcińskim. Zresztą oficjalnie już od ponad 60 lat nie Hampshire, tylko Budzigniew.

Amerykańską nazwę wymyślili osadnicy z Prus, którzy zadomowili się tu jeszcze w XVIII wieku. Chcieli jechać do "nowego świata'', dostali Nową Ameryką nad Wartą. Mieli w niej Pensylwanię (dziś Polne w gminie Słońsk) i Luisę (Przemysław, gm. Krzeszyce), Florydę i Savannach, po których ślad nie został. Jednak teraz obce nazwy mają wrócić, żeby przyciągać turystów. Taki jest pomysł urzędników z gmin Słońsk, Krzeszyce i Witnica, i ze starostwa w Sulęcinie. Obok polskich drogowskazów chcą stawiać tablice z dawnymi nazwami. Ludziom to nie wadzi. - Może i kto przyjedzie? Najlepiej tacy, co euro zostawią. Tylko jaka tu u nas Ameryka? - pytają.

Mercedes na dziurawe drogi

Do Hampshire autobus jeździ najwyżej raz dziennie, dlatego pan Zbyszek kupił mercedesa. Denerwuje się, jak mu ktoś mówi, że ma dobrze, bo taką furą jeździ. - A czym mam jeździć?! Krajowe po pięciu latach na tych drogach się rozsypią, a to ma 20 lat i chodzi bez zarzutu - mówi. Nie mieszka w Hampshire, ale dobrze je zna. Dużo się tu nie dzieje. Jedna szkoła z trzema klasami, za to nie ma sklepu, ani lekarza. Tyle że bezpiecznie. Nikt tu nikomu krzywdy nie zrobi, a jak który z piwem będzie szedł po drodze, to zaraz go policja zwinie. Turystów też nie ma. Zatrzymają się najwyżej o drogę zapytać.

- Amerykański to jest chyba ten busz za Budzigniewem! - denerwuje się pan Ryszard, jeden z gospodarzy. Dzieci posłał do Sulęcina, bo tu na wsi pracy by nie znalazły. On sam, chociaż trzyma kury i świnie, ledwo na swoje wychodzi. - Unia daje, ale co dostanę, to muszę wydać na gospodarstwo. Zamiast tych dopłat, wolałbym dobrą cenę za mięso, a nie sprzedawać świniaka za 300 zł. To jest dziki zachód! - krzyczy.

Kazimiera Niemyt wzdycha, że zachodu ma dużo... ale z wypełnianiem wniosków o pieniądze unijne.

8 kg pszenicy z USA

- A czy to w tej Ameryce wszyscy mają tak dobrze... - zamyśla się pani Stefania z Zaszczytowa (kilka kilometrów od Budzigniewa, gm. Krzeszyce).

Kiedyś wioska nosiła dumną nazwę Saratoga na cześć amerykańskiego miasta, w którym Tadeusz Kościuszko bił się o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Teraz w Zaszczytowie nikt się nawet nie bije. - Po podbite oko młodzi jeżdżą do Gorzowa albo Sulęcina. U nas nie ma już zabaw ani nawet sali do tańców, a kiedyś co sobotę były potańcówki - mówi 76-letni Dominik Forgacz. Jest jednym z nielicznych, którzy jeszcze pamiętają Saratogę. - W 1946 r. był tu nawet niemiecki drogowskaz "nach Saratoga" - do Saratogi. Porządna blaszana tablica. Potem dziurę w szopie nią zatkałem - wspomina. Ameryka kojarzy mu się tylko z powojenną pomocą. - Z UNHR-y dostawało się po 8 kg pszenicy i 2 kg fasoli, żeby było co posiać na polu. Były też konie dzikie albo z cyrku. Jak grała muzyka, to tańczyły - opowiada.

Biznes na dzikim zachodzie

Forgacza słuchają młodzi. Akurat sporo ich przyszło pod sklep. - Gdzie mają się spotykać? Kiedyś ochotnicza straż była, nawet nagrody od gminy zbierała. Było koło gospodyń, szkoła. Teraz nawet ksiądz tylko raz w tygodniu przyjedzie, chyba że pogrzeb. Ostatnio nawet trzy się zdarzyły - mówi "Żeberko", tak go nazywają, bo jako dzieciak połamał żebro i ciągle o tym opowiadał. Zostało przezwisko i ślad po złamaniu.

"Żeberko" w tę Amerykę dla turystów nie bardzo wierzy, ale mówi, że spróbować warto. - Już teraz trochę Niemców przyjeżdża. Na ten cmentarz przy drodze, chociaż to ruina - opowiada i znika w sklepie, bo za chwilę 12.00, czyli przerwa.

Sklepowy Stefan Królikowski pojedzie do Witnicy doglądać drugiego interesu. Do Zaszczytowa wróci o 17.00. - Inaczej się nie opłaci, a i tak większość klientów na krechę bierze - przyznaje Królikowski, o którym ludzie mówią, że to jedyny we wsi biznesmen. - Drugi by się nie utrzymał, bo tu prawdziwy dziki zachód...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska