Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W każdej chwili mogą zostać wezwani, by ratować zdrowie i życie. Dzień ratownika WOPR Świebodzin jest pełen wrażeń i... żmudnej pracy

Anna Moyseowicz
Anna Moyseowicz
Baza WOPR Świebodzin znajduje się w Niesulicach.
Baza WOPR Świebodzin znajduje się w Niesulicach. Anna Moyseowicz
Ogromna wiedza, odwaga, empatia, poświęcenie czasu wolnego, a nawet prywatnych środków na działalność - tak wygląda codzienność ratowników wodnych. WOPR-owcy w dużej mierze działają w ramach wolontariatu. Pomagają zarówno przy niewielkich skaleczeniach, jak i przy ratowaniu życia. Pomiędzy bohaterskimi czynami, zajmują się również całkiem przyziemnymi obowiązkami.

Przyjaciele

Baza WOPR Świebodzin mieści się w Niesulicach, nad jeziorem Niesłysz, tuż obok jednej z plaż gminnych. Choć ten teren jest malutki, wciąż przewija się tu mnóstwo osób.

- Dziadzio! - krzyknęła dziewczyna, rozkładając ręce w geście powitania. Twarz prezesa natychmiast rozświetlił uśmiech. Młoda podopieczna przyszła zapytać o egzamin i przy okazji podzieliła się nowościami z życia. Tuż obok wypoczywała rodzina z malutkimi dziećmi. Martyna, ich mama, obserwowała swoje pociechy, które bawiły się z tatą. Kobieta jest ratowniczką wodną, a do bazy przyjechała odwiedzić przyjaciół. Przykłady takich wizyt, jak te powyższe można by mnożyć, bo baza to nie tylko miejsce pracy, lecz po prostu wspólnego spędzania czasu.

Na tak niewielkiej przestrzeni ratownicy mają wszystko, czego im potrzeba, a co więcej - czego potrzeba innym, czyli schowek ze sprzętem do ratowania życia. Specjalistyczne urządzenia i torby medyczne leżą również w samochodzie, na quadzie i na motorówce zacumowanej przy pomoście na plaży.

Zobacz zdjęcia!

Jest tu gwarno, lecz nie głośno. Plan dnia prezesa i ratowników skupia się głównie wokół młodzieży, która przyjeżdża do Niesulic na kurs ratownika wodnego, wokół dbałości o sprzęt, a także na patrolowaniu kąpielisk. Oczywiście najważniejsze jest bezpieczeństwo, w tym wezwania do nagłych przypadków, tych jednak nigdy nie da się przewidzieć. A zdarzyć się może coś o każdej porze, dlatego dyżurujący danego dnia ratownicy zawsze są dyspozycyjni i reagują natychmiastowo.

Gdy w sobotę, w środku sezonu, odwiedzam bazę, dyżur mają Paweł Chorążyczewski i Oskar Kowalczyk. Paweł jest ratownikiem z uprawnieniami ratownika wodnego MSWiA, co oznacza, że za pracę w sezonie (a ratownicy pracują również poza sezonem, choć mniej intensywnie) otrzymuje wynagrodzenie. Oskar jest po prostu ratownikiem WOPR Świebodzin, a jego działalność, tak jak i wielu innych, to wolontariat.

Integracja

Uprawnienia ministerialne ma również, co oczywiste, prezes Powiatowego Oddziału WOPR Świebodzin Waldemar Antoniewicz. Pomimo z pozoru ostrego traktowania młodzieży, jest przez nich uwielbiany. - Zostałem ratownikiem żeby mieć pieniądze na wakacje - mówi prosto z mostu, gdy pytam o motywacje. - Wtedy trzeba było mieć tylko 16 lat, a nie 18 jak obecnie, i ja właśnie tyle miałem. Wówczas można było na tym zarabiać pieniądze, teraz już nie, ale musiał być jeden ratownik starszy stopniem, który miał przynajmniej 18 lat - tłumaczy. Jak mówi, najtrudniejsza w jego pracy jest... integracja. - Każdy ma inny charakter, a chodzi o to, aby się zgrali, i ratownicy, i kursanci, żeby współpracowali, żeby jeden był za drugim. Gdy przyjdzie ktoś nowy, to traktują go - wiadomo - jak nowego, a musi się on od razu zintegrować, to jest trudne. Dlatego jedzą razem śniadania i kolacje i nie ma tak, że jeden przywiezie szynkę i będzie miał ją tylko dla siebie, a drugi w tym czasie będzie jadł smalec. Dzielą się wszystkim - opowiada.

Do oddziału WOPR Świebodzin należy ogółem około 180 ratowników, z czego około 80 to ratownicy czynni. Część ratowników pracuje w innych częściach Polski, a nawet świata. - Na przykład dwie dziewczyny od nas, moje wychowanki, pracują już kilkanaście lat na Miami. Są też osoby, które pracują w hotelach w Niemczech, Hiszpanii czy Portugalii - opowiada prezes.

Przyszli ratownicy się szkolą

W sezonie w bazie goszczą również kursanci, którzy robią kurs młodszego ratownika WOPR lub - ci nieco starsi - ratownika WOPR. Część z nich ma już tytuł ratownika, jednak bierze udział w kursie nie dla papierku, a dla podniesienia umiejętności i przede wszystkim świetnej atmosfery. Gdy odwiedzam bazę, swój przedostatni dzień spędza tam 22-osobowa grupa.

Borys Sawaściuk pochodzi z Zielonej Góry i trenuje pięciobój nowoczesny. Jest wicemistrzem Polski w Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży i w Mistrzostwach Polski w trójboju. - Chodzi raczej o rozrywkę, ale jak będę dorosły, to na pewno zrobię kurs - mówi. Jak dodaje, jest fajnie, a najbardziej podoba mu się atmosfera.

Bartosz Wieraszka również pochodzi z Zielonej Góry , gdzie trenuje. - Jestem rocznikowym Mistrzem Polski na długim i na krótkim basenie w stylu delfinem. Kurs polecił mi kolega, był tu parę tygodni temu i był zadowolony. Jest fajna atmosfera, fajni ludzie, pan Waldek też jest spoko - opowiada. - Gdy będę starszy i przestanę pływać, to może być mi trudniej zrobić kurs. Teraz to nie jest aż taki wysiłek. Egzamin mamy jutro, czuję się raczej przygotowany.

Hania Mastalerz jest z Ołoboku i ma 15 lat. Ją też do udziału w kursie przekonał kolega. - Nie żałuję, jest bardzo miło. Strasznie dużo pływamy, ale jest okej, byłam przygotowana na to, że będzie taki wycisk - mówi. - Atmosfera jest fajna, wieczorami mamy ognisko, integrujemy się, po zajęciach wychodzimy na miasto, na jedzenie, przebywamy cały czas ze sobą - opowiada.

Kursy WOPRu, czyli sport, nauka i integracja

Kursanci się nie nudzą. Funkcjonują w skromnych warunkach, a podczas ćwiczeń dostają od prezesa niemały wycisk. Pomimo to, choć kursy nie są nigdzie reklamowane, chętnych na nie jest naprawdę dużo. - Dziś z samego rana mieli do przepłynięcia trzy kilometry - opowiada mi prezes. Gdy odwiedzam bazę, młodzież w kuchni akurat je śniadanie. Następnie czas wolny spędzają w hangarze, który części z nich służy za sypialnię. Nie zmieściliby się tam wszyscy, więc pozostali nocują w namiotach ustawionych tuż obok. Po odpoczynku prezes zwołuje zbiórkę i tłumaczy kolejne ćwiczenie. Młodzież dzieli się na trzyosobowe grupy. Jedna osoba z grupy zostaje wywieziona motorówką na około 800 metrów i jest holowana przez dwie pozostałe do brzegu. "Topielec" ma na sobie kamizelkę ratunkową. Całość zabezpiecza kursantka, która obserwuje swoich znajomych z kajaka. W pobliżu, na motorówce, czuwają również ratownicy, choć - jak mówi prezes - dla kursantów osoby na kajaku i w motorówce są "incognito" - młodzież ma sobie radzić samodzielnie. Wszyscy wykonują swoje zadania bez problemów.

Następnie mają przerwę i czas na ogrzanie się, woda tamtego dnia nie należy do najcieplejszych. Powrót do bazy i czas wolny. Młodzież się przebiera i ustawia w grupkach. Gwar przerywa prezes. - No idźcie już sobie stąd, dajcie pooddychać! - krzyczy. Zaraz jednak dodaje - Ale macie mi powiedzieć dokąd idziecie i za ile wrócicie! A ty zmień tę pogniecioną koszulkę, bo wstyd w mieście - zwraca uwagę jednej kursantce.

Młodzież przekomarza się i żartuje wraz ze swoim opiekunem, posłusznie jednak meldują miejsca pobytu. To nie koniec ich wrażeń na dziś. Po południu ratownicy zabierają kursantów na motorówkę i przewożą na inny brzeg jeziora. Tam do gałęzi drzewa, tuż nad brzegiem, ktoś przymocował linę. Wystarczy wspiąć się po szczebelkach, złapać się jej, odepchnąć nogami i już można skoczyć do wody. Młodzież się bawi, ratownicy nie mają jednak przerwy.

Wywrócona żaglówka

- Mamy zgłoszenie, żaglówka wywrócona na środku jeziora, ludzie w wodzie - relacjonuje prezesowi Paweł. Wraz z Oskarem i dwoma kursantami, którzy chcieli przyglądać się akcji, wskakują do motorówki. Po chwili są już na miejscu. Na szczęście nikomu nic się nie stało, pasażerowie mieli na sobie kamizelki ratunkowe, a dwie osoby wzięła na swoją deskę SUP Martyna, ta sama, która przyjechała do bazy w odwiedziny. - No i co tak długo?! - rzuca żart do kolegów fachu, gdy ci pomagają pasażerom w wejściu na pokład. Turystów odstawiono bezpiecznie na brzeg. Później Martyna się śmieje - Taki mam urlop! Teraz ta żaglówka, a jeszcze wcześniej była dziewczynka użądlona przez osę.

- Co jest w tym najfajniejsze? Robię to, co kocham. Gdybym nie chciał, to bym tego po prostu nie robił, nie dostaję za to pieniędzy. Pomagam ludziom, ale też lubię to ze względu na młodzież. Duża część kursantów jest ze szkółek pływackich. Gdy już zaczynają ładnie sobie radzić, wtedy zachęcam ich do Akademii WOPR, które prowadzę w Świebodzinie i w Drzonkowie, gdzie włączam elementy ratownicze. Część dzieci jest też spoza tego "światka". Przyjmujemy każdego, oby tylko już potrafił pływać, bo tego tu nie uczymy - mówi prezes.

Intensywna praca w sezonie

Dzień świebodzińscy ratownicy rozpoczynają od rozgrzewki pływackiej i biegowej. Następnie sprawdzają sprzęt, czyli stan paliwa, oleju, płyn chłodniczy, wszystkie płyny eksploatacyjne pojazdów, sprawność defibrylatora, ciśnienia w butli z tlenem, kamizelki pneumatyczne, ogółem działanie wszystkiego, czego używają na co dzień. - To zależy, jaki sobie kto rano zrobi trening, ale na wszystko schodzi nam około godziny. Musimy mieć pewność, że jeżeli coś się stanie, to ten sprzęt zadziała - mówi Paweł. Ci, którzy pracują na kąpieliskach, rano grabią plaże i zbierają śmieci, a raz w tygodniu przy pomocy płetwonurka czyszczą dno. Do ich zadań należy również patrolowanie akwenów przy pomocy łodzi motorowej, quada i samochodu. - To zależy od dnia, dostosowujemy się do liczby wypoczywających i do zgłoszeń. Najwięcej plażowiczów jest na "Lumelu", czyli na jednej z gminnych plaż, i na Ośrodku Kormoran, który jest prywatnym kąpieliskiem, oni mają własnych ratowników. Przyjeżdżają tam tysięce osób - tłumaczy ratownik.

WOPR Świebodzin zabezpiecza dwa kąpieliska gminne, na każdym z nich nad bezpieczeństwem wypoczywających czuwa po dwóch ratowników. Po porannych przygotowaniach rozpoczynają się zajęcia z kursantami. Jednocześnie pełniony jest dyżur. - Dyżur trwa 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku. Mamy 10 minut na wyjazd do zdarzenia, ale zajmuje nam to mniej, a poza sezonem 8-10 minut to taki maksymalny czas, w jaki się zbieramy. Mamy zawiązaną umowę z policją i strażą pożarną i musimy być w gotowości - mówi Oskar. Jak dodaje, w trakcie naszej rozmowy od momentu zgłoszenia do wyjazdu nie minęłaby więcej niż minuta. - Wystarczy podczepić motorówkę, założyć kask i wyjeżdżamy - zapewnia. Wieczorem ratownicy zwożą do bazy sprzęt i przygotowują się do kolejnego dnia.

Cały rok zajęć

Zajęcia ratowników różnią się nie tylko od pory dnia, ale także od pory roku. Lato jest oczywiście najgorętszym - dosłownie i w przenośni - okresem dla WOPR-u. Zimą ratownicy przeprowadzają w szkołach pogadanki "Bezpieczny Lód". - Wtedy jest tu najmniej pracy, na przykład ratownicy nad morzem mają również wówczas zgłoszenia wodne, a nasz powiat jest względnie spokojny. Wiemy, czego się spodziewać i w jakim okresie - mówi Paweł. Ponadto zima jest czasem szkoleń, manewrów, udziału w zawodach oraz konserwacji sprzętu.

Wiosną ratownicy prowadzą zajęcia "Bezpieczne Wakacje", niekiedy zabezpieczają festyny i imprezy gminne, robią też na nich pokazy ratownicze, przygotowują sprzęt do sezonu. Latem skupiają się na zabezpieczaniu kąpielisk i na patrolach. Z kolei jesienią wykonują prace konserwatorskie po sezonie, zdają sprzęt do serwisów, a część trafia do hangarów. Przygotowują łodzie do zimowania, prowadzą ewentualne naprawy.

- Gdyby coś się działo poza sezonem, jesteśmy "na telefon". Wówczas wyjeżdżamy, spotykamy się w jednym miejscu, gdzie jest sprzęt, każdy ma swoją szafkę, wieszak, odzież i zależnie od zdarzenia odpowiednio się ubieramy, a następnie wyjeżdżamy - opowiada Oskar.

- Najważniejsza cecha u dorosłego ratownika? Cierpliwość, spokój, aby nie wdać się w kłótnie z turystami, bo potrafią być bardzo roszczeniowi, nawet ściągnąć gacie i pokazać tyłek, gdy zwracamy im uwagę, aby nie pić piwa, nie skakać przez barierki, żeby dziecku na przykład nie robić salta i nie wrzucać do wody, bo może kręgosłup złamać. Są też przypadki zostawiania starszych osób na brzegu. Ludzie przychodzą z babcią i dziadkiem, zostawiają ich na słońcu na osiem godzin, a sami mają wałówkę i zapominają o nich. Zwracamy im na to uwagę, nie tylko ludziom w wodzie, sprawdzamy też co się dzieje na plażach. Kąpielisko to nie tylko woda. Gdy widzę, że ktoś robi coś takiego, to interweniuję - mówi prezes.

Zobacz też: Szkolenia przyszłych ratowników. 60 nowych WOPR-owców

Cały ogrom sprzętu i... specjalistycznej wiedzy

Ratownictwo to nie tylko odpowiednie podejście do wczasowiczów i gotowość do niesienia pomocy. Podstawą jest ogromna wiedza. W bazie cały schowek przeznaczony jest na różnego rodzaju sprzęt. Wiszą tam kamizelki i kaski, a obok leżą torby medyczne - jedna o wadze około 20 kilogramów, z którą niekiedy ratownik musi dobiec do poszkodowanego. Bo WOPR nie jeździ jedynie do zdarzeń wodnych, ale służy pomocą również przy wypadkach komunikacyjnych lub w poszukiwaniach osób zaginionych. - Najczęściej przy zdarzeniach po prostu wystarcza nam zwykły bandaż i gaza, ale trzeba też być przygotowanym na sytuację, gdy ktoś będzie miał masywny krwotok, a człowiek wykrwawia się w kilka minut, zależy, czy jest uszkodzona tętnica, czy żyła - mówi Paweł. W torbach znajduje się również sprzęt potrzebny do reanimacji, jak butla z tlenem, worek samorozprężalny do wentylowania poszkodowanego, drugi worek dla dzieci, rurki ustnogardłowe, ssak ręczny, pomagający wyssać wodę z dróg oddechowych, maseczka do resuscytacji, za pomocą której ratownik może wykonywać oddechy ratownicze. Są tam też czarny worek, szyny dla poszkodowanego ze złamaniem, kołnierze ortopedyczne zakładane w przypadku urazów kręgosłupa, niezbędne opatrunki, jak gazy, bandaże, opaska uciskowa, opatrunki na oparzenia ,wszystko podpisane, aby ułatwić pracę. Co niespotykane, w torbie jest też maskotka dla dzieci. - Jeżeli mamy poszkodowane dziecko, dajemy taką maskotkę, aby odwrócić jego uwagę od niemiłych zdarzeń - tłumaczy ratownik. Torby ratownicze ze sprzętem znajdują się również na każdej łodzi, na quadzie i w samochodach. - Mamy tu wszystko oprócz leków, których nam podawać nie wolno. Taka mała karetka po prostu - żartuje prezes.
Kamizelki, które wiszą na wieszakach, są w dwóch rodzajach. Jedne to te zakładane przez ratowników na quady, drugie to kamizelki wodne, czyli asekuracyjne. Gdy człowiek wpadnie do wody, ona unosi go na powierzchnię. Na kamizelce jest kieszeń na radiostację i sprzęt osobisty, jak pokrowiec na telefon. Nie brakuje nawet specjalistycznego noża, który służy do przecinania twardych elementów. Z tyłu kamizelki znajduje się rzutka trapezowa. - Jeżeli podpływamy do ososby tonącej i załóżmy, nie mamy ze sobą bojki, to posługujemy się rzutką. Jest ona na stałe przyczepiona do kamizelki i dzięki niej osoba tonąca może zostać zholowana. Rzutkę można też zrzucić z motorówki do osoby tonącej, ale jej użycie jest dosyć trudne, korzystamy z niej, gdy nie mamy innej możliwości. Mamy też rzutkę, która znajduje się na pomostach i na łodziach, przy niej znajduje się specjalny pływak, który utrzyma tonącego na powierzchni. Po prostu rzucamy i możemy wciągnąć kogoś za linę albo może on chwilę poleżeć na tej części, która jest wyporna - tłumaczy ratownik.

Część sprzętu jest podarowana od instytucji, firm lub po prostu osób prywatnych. Defibrylator WOPR otrzymał od Centrum Zarządzania Kryzysowego Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego. Drugi defibrylator podarowało Starostwo Powiatowe w Świebodzinie, ten jednak jest jeszcze w produkcji.

W hangarze znajdują się też pilarki, bojki, kaski, kołoworoty, fantomy do ćwiczeń, które mogą unosić się na powierzchni albo zostać zatopione oraz sprzęt nurkowy. Nie brakuje również rzeczy gospodarczych, jak kosiarki. - Mamy też dodatkową sondę na motorówkę, to starszy sprzęt, planujemy kupno nowego. A tu leży ładowarka z radiostacjami - pokazuje Paweł.

Z kolei na quadzie oprócz torby leży pas ratowniczy i dodatkowa rzutka, jest tam też sygnalizacja świetlna i dźwiękowa. - W kufrze mamy cały sprzęt dodatkowy, w tym teczka z dokumentacją, wszystko musi być ułożone - mówi Paweł. Jak zaznacza prezes, każdy wypadek musi zostać udokumentowany. Nie brak tam również map ośrodków wypoczynkwych i jezior. Na terenie powiatu świebodzińskiego znajduje się około 60 akwenów i każdy z nich jest zabezpieczany przez WOPR Świebodzin. Ratownicy muszą znać każdy z nich.

Ponadto w kufrze można też znaleźć szperacz do zdarzeń nocnych, koc, lornetkę, linę, narzędzia, zestaw naprawczy, trójkąt ostrzegawczy, gaśnicę i wybijak do szyb z przecinakiem do pasów, kolejnego misia dla dzieci i defibrylator zakupiony przez rodzica jednego z ratowników. - Angażujemy się w to również finansowo. Ten quad jest naszym projektem, robionym w garażu przez całą zimę z własnych funduszy - mówi Oskar.

Pojazd WOPR otrzymał w użyczenie od firmy Koimex. Ratownicy mogą korzystać z niego przez cały rok. Na terenie bazy znajduje się też samochód terenowy, ponton ratowniczy i kajaki. - Zasada w ratownictwie jest taka: jeżeli mamy coś jednego, to mamy zero, jak dwa, to jeden, a jak trzy to dwa - mówi Paweł, wskazując na ilość sprzętu na motorówce.

Stres i niewdzięczność kontra satysfakcja i podziękowania

- Ratownikiem jestem już piąty rok, a działam tutaj aktywnie drugi rok. Wszystko zaczęło się od pasji do ratownictwa. Zobaczyłem ogłoszenie, że organizowane są kursy, przyszedłem. Nie wiem, skąd dokładnie wzięła się ta pasja, interesowało mnie to od zawsze - opowiada Oskar. Jak mówi, działanie przy wszelkiego rodzaju zdarzeniach niesie ze sobą obciążenie psychiczne i stres. - Trzeba być na to odpornym. Ludzie są niewdzięczni, trzeba sobie z tym radzić. Mi niesienie pomocy daje ogromną satysfakcję. Dla początkujących radością może być też możliwość korzystania ze sprzętów motorowodnych, to daje frajdę - opowiada. Oskar planuje studia licencjackie z ratownictwa medycznego, podobnie jak jego kolega Paweł.

- Kurs zrobiłem w 2018 roku na początku wakacji i od tego czasu działam w WOPRZe. Odtąd każde wakacje, dwa miesiące w sezonie, spędzam tutaj, czyli można powiedzieć, że - wliczając ten rok - to już pięć lat. Planuję iść na ratownictwo medyczne i pracować w zespołach ratownictwa medycznego - opowiada. Dla Pawła również największą zaletą ratownictwa jest satysfakcja, a także świadomość robienia czegoś ponadprzeciętnego. Jako wadę wymienia niewdzięczność i pretensje. - Zawsze się znajdzie coś, co się komuś nie spodoba, że koło kogoś przepływamy za szybko, za wolno, że coś robimy za szybko lub za wolno, każdy ocenia, a raczej nie ma chętnych do pomocy. Wiele jest takich sytuacji, że ludzie oczekują więcej, a czasami więcej się nie da - mówi Paweł. Jak jednak zaraz dodaje, sporo jest też wyrazów wdzięczności, jak dyplomy i laurki od dzieci. - Pewnego razu holowaliśmy pana na pontonie, który mówił do nas, jak do zbawienia i bardzo dziękował za pomoc - opowiada. Prezes zaznacza - My nie pracujemy dla medali. To, że pomagamy ludziom daje nam dużą radość, a jednocześnie jest alternatywą do komputera.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska